niedziela, 26 sierpnia 2012

Wojciech Widłak "Pan Kuleczka"


Pan Kuleczka, pies Pypeć i kaczka Katastrofa bawili się w skojarzenia. Mucha Bzyk-Bzyk latała wkoło nich, żeby przypadkiem o niej nie zapomnieli.
- Wysokie - powiedział Pypeć, bo była akurat jego kolej.
- Góry! - zawołała natychmiast Katastrofa.
- Dobrze! - pochwalił Pan Kuleczka.
- Niech pan nie mówi "dobrze", tylko co jest wysokie - powiedziała Katastrofa. - Bo pan przegra!
Pan Kuleczka podrapał się po muszce.
- Wysokie...Hmm - zamruczał. - Wiem! Mniemanie!
- Nie ma żadnego wysokiego mniamania! - rozzłościła się Katastrofa.
- Ależ jest - bronił się Pan Kuleczka. - To znaczy, że się coś szanuje...No, lubi.
Katastrofa nie wyglądała na przekonaną.
- Nie można mówić takich słów, których reszta nie rozumie! - powiedziała.
- Bzyk-bzyk - zabzyczała Bzyk-Bzyk, która właśnie przelatywała między nimi.
 - Chyba, że się jest Bzyk-Bzyk - dodał Pypeć.
Katastrofa najpierw zmarszczyła brwi, ale potem się roześmiała.
- Uwaga! - zawołała - Teraz ja! Słodkie!
- Lenistwo! - natychmiast zawołał Pan Kuleczka.
- Ciasto! - krzyknął równocześnie Pypeć.
- Ciasto...- powtórzyła Katastrofa rozmarzonym głosem. Z wrażenia zapomniała nawet nakrzyczeć na Pana Kuleczkę, że znowu wymyśla jakieś niestworzone rzeczy.
- Wiecie co? - powiedział Pan Kuleczka. - Przecież możemy upiec ciasto!
- Placek! - zawołał Pypeć.
- Z jabłkami! - dodała nadzwyczaj zgodnie Katastrofa.

Można powiedzieć, że to już klasyka literatury dziecięcej. Pan Kuleczka jest cudownym dorosłym, który bardzo często się uśmiecha, grzecznie kłania, ma czas, bawi się. Mieszka na ulicy Czereśniowej ze swymi przyjaciółmi - kaczką Katastrofą, psem Pypciem (potrafią mówić) oraz muchą Bzyk-Bzyk (tylko zwyczajnie bzyczy). Ich życie jest niezwykłe w swej zwyczajności; pełne serdeczności, dobroci, radości, pomysłów. Autor opisuje je w formie krótkich opowiadań. Każda z książeczek zawiera ich kilkanaście. Według mnie warto zaopatrzyć się we wszystkie, by móc swobodnie delektować się nimi przez nadchodzące jesienne wieczory.

Z tej serii: Pan Kuleczka. Skrzydła, Pan Kuleczka.Spotkanie, Pan Kuleczka. Dom, Pan Kuleczka. Światło

Wojciech Widłak
Pan Kuleczka
Ilustrowała Elżbieta Wasiuczyńska
Wydawnictwo Media Rodzina

czwartek, 23 sierpnia 2012

Joanna Papuzinska "Asiunia"


- O, przed wojną...- mówiła babcia - to było inne życie.
Ale ja nie znałam żadnej przedwojny, ani tego innego życia, bo jeszcze mnie wtedy nie było na świecie. Ale tak naprawdę nie znałam też wojny, była sobie gdzieś daleko, "na froncie"- jak się mówiło, była też na ulicach w postaci żołnierzy, którzy chodzili, tupali butami i mogli do ludzi strzelać i łapać ich do samochodów. Ale do domu dotychczas nie wchodziła.
Teraz się okazało, że woja może nie tylko przyjść do domu, ale nawet go zabrać. Nie ma domu, nie ma twojego łózka, poduszki, ani kołderki. Musisz iść spać do innego, cudzego domu, gdzie zamiast mamy jest jakaś obca pani, obce meble, i musisz pić mleko z cudzego kubeczka, zamiast z tego, co zawsze. I jeszcze zamiast własnej piżamy dają ci do spania jakieś okropne, porozciągane koszulisko do ziemi.
Nie ma nie tylko domu, ale też żadnych bliskich ludzi. Nie tylko mamy ani taty, ale też moich braci ani sióstr. Nie ma Przemka, który fikał kozły na trapezie i grał na organkach. Nie ma Andrzeja, który czytał mi wierszyki, a potem, jak mu się znudziło, zaczął mnie uczyć liter. ani Marka, Ani Krzysia, ani małego Tomeczka. Wiem, że oni gdzieś są, ale nie wiadomo gdzie. Po zabraniu mamy przez Niemców, zajęli się nami jacyś dobrzy ludzie. Ale nikt nie mógł zaopiekować się wszystkimi dziećmi razem. Dlatego zostaliśmy rozdzieleni, każdy osobno. Ja jestem tu, na Filtrowej, a oni gdzieś tam indziej, w jakiś innych, obcych domach.

Niezwykła książka. Bardzo wzruszająca, mądra i delikatna. Porusza temat obecności dziecka w dramacie wojny. Asiunia, tytułowa bohaterka, to pięcioletnia Joanna Papuzińska, co oznacza, że jest to tekst bardzo osobisty. Dla mnie to hold złożony rodzicom Autorki i wszystkim dzieciom, których codzienność przybrała tragiczny wymiar.
I Maciej Szymanowicz, którego bardzo, bardzo cenię.

Joanna Papuzińska
Asiunia
Ilustracje Maciej Szymanowicz
Wydawnictwo Literatura i Muzeum Powstania Warszawskiego

Marcin Przewoźniak "Wielka Encyklopedia Krasnoludków"

Menu krasnoludków
Krasnale strasznie się wściekają, gdy słyszą piosenkę: "My jesteśmy krasnoludki", a zwłaszcza strofkę: "Jemy muszki, żabie łapki - oj tak, tak". Z wściekłości mogą nawet podkopać fundamenty przedszkola, w którym pani każe dzieciakom śpiewać te głupstwa! Przecież nikt normalny, korzystający na co dzień z usług żabiej poczty, nie będzie jadał żabich udek. czy wy odrąbujecie nogi listonoszom? A muszki? Pfuj! Od tego są wiżmąkle, żeby zeżarły to brzęczące paskudztwo.
Krasnale nie jadają mięsa. Po prostu nie polują na żadne zwierzęta, nawet na te, które dają im się czasem we znaki, np.borsuki, koty lub szczury. Krasnale łowią za to ryby i sporządzają z nich wiele smakowitych potraw. Oprócz tego żywią się na co dzień prostymi, zdrowymi produktami. Są to: jajka, sery, zioła, chleb, masło, śmietana, owoce, warzywa. Do posiłków piją herbatę z mięty, pokrzywy lub rumianku.

Dla przykładu:
N a p l e ś n i k i to taki ser pleśniowy, który dojrzewa dwadzieścia lat w beczce wypełnionej wodą pozostałą po moczeniu śledzia. Dojrzewalnie naplesników są urządzane na pustkowiu. Naprawdę na ogromnym odludziu. I zawsze po stronie zawietrznej. Aha, naplesniki jada się wyłącznie tam, gdzie się je hoduje. Przyniesienie takiego czegoś do jadalni oznacza, że przez trzydzieści lat trzeba będzie wietrzyć dom. albo lepiej od razu wybudować nowy.
W y p a t i s o n y to nasze znajome patisony, ale tak długo moczone w oliwie, aż się z nudów wypatisonią na lewą stronę (trwa to około miesiąca). Wtedy się je suszy, polewa majonezem i podaje do smażonego szczupaka. 

W książce można przeczytać o świętach  krasnali, wychowaniu dzieci, podróżach czy sztukach pięknych.  Autor zaznajamia czytelnika z kodeksem etycznym i karnym krasnoludków oraz wieloma innymi obszarami ich życia.
Ciekawy pomysł, nieposkromiona wyobraźnia i dużo dobrego humoru, to niewątpliwe atuty lektury. Sadzę, że jej czytanie dostarczy wiele radości i dużym i małym.

Marcin Przewoźniak 
Wielka Encyklopedia Krasnoludków
Ilustracje Zbigniew "Zby" Dobosz
Wydawnictwo Papilon

poniedziałek, 20 sierpnia 2012

MONICA ARMINO - ilustracje, które bardzo mi się podobają


Gilbert Delahaye "Martynka"

Gilbert Delahaye 
Martynka i jej przyjaciele
Marynka na wakacjach
Marynka i jej mały świat
Ilustracje Marcel Marlier
Wydawnictwo Muza

Czy widzicie dziadka Martynki? Prawie nigdy nie rozstaje się on ze swym pupilem osiołkiem Uparciuszkiem
- Dzień dobry, dziadku!
- Dzień dobry, dzieci!....Chcecie trochę jabłek?
Babcia wciąż powtarza, że dziadek jest równie uparty jak jego osiołek, i że, jeżeli będzie wspinał się na drabinę, to w końcu przydarzy mu się jakiś wypadek...
Któregoś dnia dziadek rzeczywiście spadł z drabiny i złamał nogę. Założono mu gips i przez kilka dni nie będzie mógł chodzić
- Musisz się strasznie nudzić dziadku.
- Och, tak! Czas tak powoli płynie...- wzdycha dziadunio. 
- Jutro pojadę na jakiś czas do mojego brata, lekarza.
- Ale prędko wyzdrowiejesz, prawda?
- Mam nadzieję... Martwię się tylko o mojego osiołka. Kto się nim zajmie, gdy mnie nie będzie?
- Nie martw się, proszę! Będziemy się nim opiekować! - zapewnia gorąco Martynka.

Książka, o której można mówić tylko w duecie - autor+ilustrator.
Któż ich nie zna? Na pólkach księgarskich różowy "martynkowy" kolor jest niemal wszędzie. Proste historie, rzeczywistość pokazana w łagodnym klimacie. Dziewczynka, która mogłaby być naszą koleżanką. Warto kupić, bo książki wprowadzają dziecko w realny świat, który jest przyjacielski i zaprasza do jego poznawania.
Dziś książki mają inne tłumaczenie i inne wydawnictwo. Na mojej półce są książki z 1998 roku, z czasów kiedy czytałam je córce. Zawierają w sumie 24 opowiadania w trzech tomach.


W kolejności ukazały się:

Martynka i przyjaciele zawiera opowiadania:
 - Martynka w kuchni
- Martynka i jej tajemnicza sąsiadka
- Martynka i jej przyjaciel wróbelek
- Martynka przeprowadza się
- Martynka zgubiła pieska
- Martynka upiększa ogródek
- Martynka i wiolonczela
- Martynka w szkole

Martynka na wakacjach zawiera opowiadania:
- Martynka w parku
- Martynka dosiada konia
- Martynka na rowerze
- Martynka i osiołek Uparciuszek
- Martynka w lesie
- Martynka uczy się pływać
- Martynka - środa inna niż wszystkie
- Martynka na żaglówce

Martynka i jej mały świat zawiera opowiadania:
- Martynka i święto mamy
- Martynka lata balonem
- Martynka jedzie pociągiem
- Martynka i święto kwiatów
- Martynka i prezent urodzinowy
- Martynka i wieczór wigilijny
- Martynka jest chora
- Martynka u cioci Lusi



sobota, 18 sierpnia 2012

Paweł Beresewicz "Jak zakochałem Kaśke Kwiatek"

Trzeciego dnia rano zebraliśmy się z chłopakami na przerwie, żeby trochę odpocząć od dziewczyn i w męskim gronie pogadać o sprawach, które naprawdę się w życiu liczą.
- Oglądaliście wczoraj Chelsea-Barcelona? - zaintonował Piotrek.
- Nooo! - odparliśmy chórem i nagle poczułem, czym jest męska wspólnota.
- Ale przy ostatniej bramce był faul, nie? - podchwyciłem i znowu chór odpowiedział:
- Nooo!
- Ale ten Ronaldinho jest niezły, nie? - dorzucił Marek
- Nooo! - odpowiedział chór.
Zanim jednak zabrzmiał pochwalny pomruk, ktoś spoza naszego kręgu bezceremonialnie rzucił:
- Ja tam wolę Lamparda.
Odwróciliśmy się wszyscy i na moment odebrało nam mowę! Osobą wolącą Lamparda był nikt inny jak tylko... Kaska Kwiatek! To się po prostu nie mieściło w głowie! Jeszcze nigdy się nie zdarzyło, żeby jakakolwiek dziewczyna śmiała zakłócić nasze męskie dyskusje.
- A co ? Pewnie ładniejsza buzia? - rzucił pogardliwie Piotrek, który jako pierwszy otrząsnął się z szoku.
- Niż twoja na pewno - odcięła się Kaśka. - a poza tym technika ciut lepsza.
I jak gdyby nigdy nic oddaliła się w stronę babskiego kąta, gdzie, sądzać po piskach i chichotach, omawiano właśnie jakieś dziewczyńskie sensacje.
Zamierzaliśmy zarechotać, ale jeden rzut oka na minę Piotrka wystarczył, żeby nas odwieść od tego zamiaru.
- Ktoś tu sobie za dużo pozwala! - warknął Piotrek, który w ogóle ciężko znosił krytykę, a już na punkcie swojej techniki piłkarskiej był szczególnie wrażliwy.- Trzeba ją nauczyć rozumu! Obrona dobrego imienia Piotrkowej techniki nie leżała mi tak znowu bardzo na sercu, ale nagle poczułem w sobie coś w rodzaju męskiej solidarności. Obrażono jednego z nas, to tak jakby obrażono nas wszystkich!
- Tak, doigrała się! - powiedziałem groźnie. Potoczyłem wzrokiem po twarzach kolegów i dostrzegłem w nich żądzę zemsty. Niech ma! - Mówiły mi oczy. - Za wszystkie upokorzenia! Za nieprzespane noce! Za przemądrzałe słówka! Za zarozumiałe uśmieszki! Za wcinanie się w męskie sprawy! Nikt nie miał wątpliwości, że trzeba coś wymyślić. Coś, co raz na zawsze pogrąży Kaśkę Kwiatek i odkryje jej prawdziwą, strachliwą, piszczącą, dziewuchowatą naturę...
Autorem najlepszego pomysłu był, o dziwo, Rafał Zimek, o którym zawsze wiedzieliśmy, że jest wybitnie uzdolniony, ale z jego geniuszu nie było jak do tej pory specjalnego pożytku.

Zakochanie spada na Jacka Karasia jak grom z jasnego nieba. W klasie pojawia się nowa dziewczyna - Kaśka Kwiatek. Jest inna niż pozostałe - inteligentna, wygadana, z zasadami i wzbudza podziw wszystkich kolegów. Jacek postanawia ją zakochać (czyli ułożyć misterny plan, w wyniku którego Kaska się w nim zakocha). Rozwój wydarzeń jest nadzwyczaj ciekawy.

Męski punkt widzenia, młodzieńcze fascynacje, duża dawka dobrego humoru oraz znakomity język, to niewątpliwe atuty lektury. Serdecznie zachęcam, zwłaszcza chłopców.


Paweł Beręsewicz
Jak zakochałem Kaśkę Kwiatek
Ilustracje Suren Vardanian
Wydawnictwo Skrzat

piątek, 17 sierpnia 2012

Mieczysław Maliński "Bajki nie tylko dla dzieci"

Mieczysław Maliński
Bajki nie tylko dla dzieci
Wydawnictwo Wrocławskiej Księgarni Archidiecezjalnej

Był człowiek, który narzekał na swoje życie. Skarżył się, że jest mu ciężko, bo mieszkanie niewygodne, za ciemne, za ciasne, że dochody za małe, że jego rówieśnicy, którzy podobne szkoły ukończyli, zarabiają daleko więcej niż on. Mówił, że innym jest łatwiej żyć, że lepiej sobie dają radę ze złymi ludźmi, z trudnymi okolicznościami, że im wszystko układa się korzystnie, a jemu jest źle i to z roku na rok coraz gorzej. Twierdził, że gdyby się urodził kilkadziesiąt lat później, to wtedy na pewno byłoby wszystko inaczej. Chodził wciąż smutny, skwaszony, zniechęcony.
Razu pewnego, gdy spał, śniło mu się, że ktoś go budzi. otworzył oczy i zobaczył postać stojącą koło jego łóżka. Chociaż nigdy Anioła nie spotkał, wiedział, że to jest Anioł. Nie czuł w sobie żadnego lęku. Anioł stał nad nim, jakby czekając na jego przebudzenie. A gdy spostrzegł, że on już nie śpi, łagodnym zapraszającym ruchem dał mu znak, aby wstał:
- Wstań proszę - powiedział.
Człowiek ów, wcale tym nie zdziwiony, podniósł się z łóżka. Stanął obok tajemniczego gościa. Popatrzył pytająco na niego, a wtedy Anioł z uśmiechem powiedział:
- Proszę, pójdź, ze mną.
Człowiek zapytał go nieśmiało:
- Dokad chcesz, żebyśmy poszli?
- Zaraz zobaczysz - odpowiedział Anioł.
Podążył więc za nim. Anioł wiódł go przez jego mieszkanie, wyprowadził na klatkę schodową i zaczął wstępować po schodach na górę. Człowiek wciąż nie wiedział, dokąd idą i co to ma wszystko znaczyć, ale nie śmiał pytać. Był tylko pewny, że to chodzi o jakąś bardzo ważną sprawę, która go bezpośrednio dotyczy. Postępował w milczeniu za Aniołem coraz bardziej ciekawy, dokąd wiedzie go ten wysłannik Boga. Szli długo po schodach, aż stanęli przed drzwiami. W pierwszej chwili nie mógł zorientować się, dokąd drzwi prowadzą, ale za moment poznał, że to drzwi wiodące na jego strych. anioł otworzył drzwi i weszli do wnętrza. Wtedy człowiek zobaczył, że to wcale nie jest strych jego domu. To była wielka sala, pod której ścianami stały nagromadzone krzyże - tysiące, dziesiątki tysięcy, nieprzeliczona ilość; krzyże były różne, dziwne: ogromne, małe i całkiem maleńkie, proste i ozdobne, ze zlota i z drewna, malowane, heblowane, wysadzane drogimi kamieniami i całkiem zwyczajne, cięte z brzozy. Przyglądał się uważnie tym krzyżom. Każdy z nich był inny. Czasem zdawało mu się, że znalazł dwa identyczne, ale później zauważał, że tak nie jest, że różnią się pomiędzy sobą przynajmniej jakimś szczegółem.
Po chwili człowiek przełamując nieśmiałość spytał Anioła:
- Skąd tu tyle krzyży? Po co tu stoją? Do kogo należą?
Usłyszał jego głos:
- To są ludzkie krzyże?
- Ludzkie krzyże? - powtórzył człowiek, niewiele z tego rozumiejąc.
- Każdy musi jakiś nieść - mówił dalej Anioł.
- Ach tak. Teraz rozumiem, dlaczego tyle tych krzyży i dlaczego każdy z nich jest inny. Ale po co przyszliśmy tutaj?
Anioł odpowiedział:
- Pan Bóg polecił mi, abym ciebie tu przyprowadził.
- Pan Bóg? - zdziwił się ów człowiek. - Dlaczego?
- Narzekasz na swój krzyż. Mówisz, że ci bardzo ciężko. Bóg zezwolił, abyś tu przyszedł i wybrał sobie inny krzyż, jaki tylko zechcesz i żebyś z tym nowym krzyżem szedł przez życie nie narzekając.

O tym jaki krzyż wybrał zaproszony gość i jaki był niezwykły finał tej historii można przeczytać w książce ks. Malińskiego.
Piękne bajki i przypowieści, zawarte w tym tomiku, mogą z pewnością służyć jako książka dla osób w każdym wieku. Jej wielowarstwowość polega właśnie na tym, że im bardziej się rozumie świat i prawa nim rządzące i im większe odczuwa się pragnienie życia wewnętrznego, tym więcej można "skorzystać" z proponowanej lektury.
Znakomita książka. Nie wiem czy jeszcze do kupienia w księgarniach. Ja mam w wydanie z 1994 r. Polecam również  tego autora Bajki niebieskie.

niedziela, 12 sierpnia 2012

Otfried Preussler "Malutka czarownica"

Malutka Czarownica ślęczała nad Księgą Czarów nie sześć, ale cale siedem godzin dziennie. Do egzaminu, jaki ją czekał, chciała mieć w głowie wszystko, czego można chcieć od dobrej czarownicy. Uczenie się nie sprawiało jej trudności, była przecież jeszcze taka młoda! Toteż wkrótce umiała na pamięć wszystkie ważniejsze sztuczki czarnoksięskie.
Czasem wybierała się na niewielką przechadzkę. Po tylu godzinach pilnej nauki potrzebowała jakiejś odmiany. Od kiedy miała nową miotłę, chętnie spacerowała po lesie. Chodzenie na własnych nogach z własnej woli to wielka przyjemność.
Pewnego razu podczas takiej wędrówki z krukiem Abraksasem spotkała w lesie trzy stare kobiety. Niosły na plecach wielkie kosze i spoglądały pod nogi, jakby czegoś szukały.
- Czego szukacie? - zapytała Malutka Czarownica.
- Szukamy suchej kory i obłamanych gałęzi - odpowiedziała jedna z kobiet.
- Ale nie mamy szczęścia - westchnęła druga. - Las jest jak wymieciony.
- Długo już tak szukacie?
- Od wczesnego rana - powiedziała trzecia kobiecina.
- Szukamy, szukamy i nie nazbierałyśmy razem nawet pół kosza. Czym będziemy zimą palić w piecu?
Malutka Czarownica rzuciła okiem na prawie puste kosze, w których było tylko po parę suchych patyków.
- Rozumiem, dlaczego macie takie smutne miny. Ale co się stało, że nie możecie nic znaleźć?
- To wina wiatru.
- Wiatru? - zawołała czarownica. - Cóż on ma z tym wspólnego?
- Nie chce wiać - wyjaśniła jedna z kobiet.
- A kiedy wiatr nie wieje, suche gałęzie nie spadają z drzew na ziemię - dodała druga.
- Ach, więc to tak? - powiedziała malutka Czarownica.
- To prawda - powiedziała Malutka Czarownica - ty rzeczywiście tego nie potrafisz.

Trzy kobiety postanowiły wracać do domu.
- Nie warto dalej szukać - orzekły. - Nie znajdziemy nic dopóki nie będzie silnego wiatru. Do widzenia!
- Do widzenia! - odparła Malutka Czarownica i zaczekała aż kobiety się oddalą.
- Czy nie można im pomoc? - zapytał cicho Abraksas.
Malutka Czarownica roześmiała się.
Malutka Czarownica bardzo chce świętować z innymi czarownicami na balu. Mimo przeszkody, którą jest jej wiek postanawia wziąć w nim udział. Niezadowolone wiedźmy dają Malutkiej Czarownicy rok na to, by stała się dobrą czarownicą i stawiła się na egzamin.
Piękna książka. Bardzo polecam ze względu na walory literackie, estetyczne i wychowawcze.
Ilustracje są autorstwa Danuty Konwickiej, prywatnie żony Tadeusza Konwickiego.

Otfried Preussler 
Malutka czarownica
Ilustracje Danuta Konwicka
Wydawnictwo Dwie Siostry 

piątek, 10 sierpnia 2012

Eleanor H. Porter "Pollyanna"

- Ty to chyba cieszysz się ze wszystkiego - odrzekła Nancy zdławionym głosem, bo przypomniała sobie, jak Pollyanna dzielnie próbowała polubić niemiły pokój na poddaszu.
Pollyanna roześmiała się cicho.
- Wiesz, to jest taka gra.
- Gra?
- Tak, gra w to, żeby się po prostu cieszyć.
- Cóż ty opowiadasz?
- No, naprawdę, gra. Tatuś mnie jej nauczył, i jest cudowna - wyjaśniła Pollyanna. - Gralismy w nią stale, od moich najmłodszych lat. Nauczyłam też w nią grać panie z Kola Opieki...niektóre.
- Na czy polega? Wiesz, w grach nie jestem najmocniejsza...
Pollyanna znów się roześmiała, ale i westchnęła. W świetle uspokajającego dnia jej buzia wyglądała mizernie i smutno.
- Zaczęliśmy w nią grać, kiedy wśród darów znaleźliśmy parę drewnianych kul.
- Kul?!
- Tak. Bo ja chciałam mieć lalkę i tatuś o nia poprosił; ale kiedy zebrano dary, pani z opieki napisała, że nikt nie dal lalki, a tylko parę dziecięcych kul, takich dla kaleki. Przesłała je więc, sądząc, że może kiedyś przydadzą się jakiemuś dziecku. I właśnie wtedy zaczęliśmy grać.
- Naprawdę trudno mi wyobrazić sobie jakąś grę, która mogłaby mieć z tym coś wspólnego. Coś podobnego? - Stwierdziła Nancy niemal zirytowana.
- Ale ona istnieje! Polega na tym, żeby znajdować we wszystkim coś dobrego, radosnego... Obojętnie co. I cieszyc się tym - z zapałem tłumaczyła Pollyanna. - I wtedy wlaśnie zaczęlismy... od tych kul.
- Boże mój! Nie widzę nic, czym możnaby się cieszyć, kiedy zamiast lalki dostaje się parę kul dla inwalidy!
Pollyanna klasnęła w dłonie.
- Można... oj można - szczebiotała. - Choć ja na początku też tego nie rozumiałam - dodała zaraz uczciwie. - I tatuś musiał mi tłumaczyć. 
- Dobrze, może więc teraz ty wytłumaczysz mnie - niemal warknęła Nancy, popatrując na Pollyannę prawie z lękiem.
- Ojejku! Cieszyć się z tego, że tobie nie są potrzebne! - zawołała Tryumfalnie Pollyanna. - Widzisz, to takie proste, kiedy już się wie jak!

Książka raczej dla dziewcząt, ale i chłopcy z pewnością wynieśliby z tej lektury sporo dobrych przeżyć. Słynna gra Pollyanny, by cieszyć się ze wszystkiego, co przynosi życie, byłaby też lekiem dla wielu gnuśnych i rozczarowanych życiem dorosłych.
Bohaterką powieści jest jedenastoletnia dziewczynka, która po śmierci ojca (matka umiera wcześniej) trafia pod opiekę ciotki Polly. Polly to zgorzkniała panna w średnim wieku, która dzięki siostrzenicy powoli zaczynia pozbywać się nieprzyjemnej powierzchowności i dawnych uprzedzeń.
W swoim otoczeniu Pollyanna spotyka szereg osób, którym sporo w życiu "namiesza". Kiedy wydaje się, że rzeczywistość zostaje obłaskawiona, dziewczynka doświadcza kolejnego dramatu. Tym, którzy książki nie czytali, nie zdradzę jakiego. Proszę się nie troskać, wszystko dobrze się kończy (jak większość książek dla dzieci - na szczęście).
Polecam również drugą część Pollyanna dorasta oraz film Pollyanna z 2003r.

Eleanor H. Porter
Pollyanna
Oficyna Wydawnicza Rytm

poniedziałek, 6 sierpnia 2012

Paweł Beresewicz "Zawodowcy"



Lekarka Lidka nigdy nie miała szczęścia do ciekawych przypadków. Grypy, ospy, zadrapania i lekkie zatrucia - nuda, nuda i nuda.
- A wiesz, co mi się wczoraj przydarzyło? - opowiadał na przykład kolega z sąsiedniego gabinetu. - Przyszedł do mnie pacjent, który przez pomyłkę połknął szczoteczkę do zębów! Myślałem, że mnie nabiera, ale zrobiłem prześwietlenie i faktycznie: szczoteczka w żołądku!
Lekarka Lidka nie za bardzo wierzyła w te opowieści, ale i tak zazdrościła kolegom ciekawej pracy. Aż do pewnego poniedziałku.
Tego dnia zjawiła się w przychodni bez specjalnego zapału.
W sobotę i niedzielę pracowała w ogródku i trochę bolały ją kości. Rano wszystko wyglądało jak zwykle. "Dzień dobry", "Co pani dolega?", badanie, recepta, buch! - pieczątka i "Następny proszę". Kiedy zanosiło się na to, że cały dzień niczym nie będzie się różnił od tysiąca poprzednich, przyszła kolej na pacjenta z 13.30 i drzwi gabinetu otworzyły się z hukiem. Stanął w nich mężczyzna około trzydziestki - wysportowany, wysoki i szczupły. Wzrok miał nieco zamglony, policzki pałały niezdrowym rumieńcem, strużka potu spływała mu z czoła gdzieś w kierunku brody. Wszedł, zamknął za sobą drzwi, usiadł ciężko na krześle, a lekarce Lidce nagle zrobiło się gorąco.
Niewiele to dało. W gabinecie robiło się coraz cieplej i lekarka Lidka odruchowo zaczęła się wachlować kopertą z kartą pacjenta.
- Słucham pana! W czym mogę pomóc? - zapytała uprzejmie, a tamten jęknął cicho i odpowiedział:
- Jakoś tak dziwnie się czuję.
- Proszę się nie martwić, zaraz pana zbadamy - powiedziała lekarka Lidka, ocierając pot z czoła. (...)
Sprawa nie wyglądała wesoło. Doświadczenie podpowiadało lekarce Lidce, że mężczyzna ma wysoką temperaturę. Należało natychmiast podać lek przeciwgorączkowy. Tylko jak to zrobić, skoro od pacjenta buchał żar jak z hutniczego pieca i nie dało się nawet do niego zbliżyć. Na szczęście lekarka Lidka potrafiła w tym upale zachować chłodny umysł. Pędem wybiegła na korytarz i z pomieszczenia gospodarczego przyniosła szczotkę do podłogi. Do końca plastikowego kija przyłożyła rączkę małej łyżeczki i wszystko razem obwiązała mocno plastrem z rolki. Na powstałym w ten sposób podajniku umieściła czerwona kapsułkę i wróciła za swoje biurko. Nawet tam upal był już trudny do zniesienia. Lekarka Lidka wyciągnęła rękę z kijem w stronę rozpalonego pacjenta. Pacjent otworzył usta i już miał połknąć lekarstwo, kiedy plastikowy kij od szczotki nagle zmiękł pod wpływem wysokiej temperatury, zgiął się i czerwona kapsułka potoczyła się po podłodze.

Pomysł, poczucie humoru, wyobraźnia Autora, język, ilustracje - wszystko razem wspaniałe.
Każdy rozdział poświęcony jest innemu zawodowi i przybliża jego realia, wzbogacone o cudowność fantazji pomysłodawcy.

W książce można spotkać piekarza Piotrka, aktorkę Agatę, kucharza Kubę, sędziego Sebastiana, strongmena Stefana, pisarza Pawła, ochroniarza Olgierda i innych.
Każdy rozdział poza ostatnim kończy się tak:

A wy? zastanawialiście się już, kim chcielibyście zostać, kiedy dorośniecie? Czy aby nie ochroniarzem? Radzę wam zastanówcie się dobrze. na waszym miejscu w ogóle bym  nie dorastał.

A Państwo, czy nie wracacie czasami do momentu wyboru swojej drogi życiowej i zawodowej? Ciekawe czy byłaby taka sama?

Paweł Beręsewicz 
Zawodowcy
Ilustracje Jolanta Jung
Wydawnictwo Literatura

piątek, 3 sierpnia 2012

Monika i Marcin Gajdowie "Rodzice w akcji"

Monika i Marcin Gajdowie
Rodzice w akcji. Jak przekazać dzieciom wartości.
Wydawnictwo Edycja Świętego Pawła

Drogi Rodzicu, czy zdarzyło się kiedyś, że twoje dziecko nie wykonało tego, o co je poprosiłeś, i musiałeś powtarzać jakieś polecenie (np. Zbieraj te kredki!!!) raz, drugi, trzeci i dziesiąty? Jeśli nie, to przejdź do drugiego rozdziału naszej książki...
Jeśli jednak w twoim domu pobrzmiewają co jakiś czas prośby, groźby, błagania, zaklinania powtarzające się co kilka razy, a ty sam czujesz się nieraz jak zdarta płyta winylowa i już czujesz się słabo, myśląc na przykład o jutrzejszym odrabianiu lekcji, to chcemy cię uroczyście przywitać w gronie rodziców krążących po orbicie wokół własnych dzieci! Jesteś miliardowym, honorowym członkiem klubu "Orbita"...
Co? Nie chcesz do niego należeć? Dlaczego? Klub ma wielu członków i ciągle się rozwija... Chcesz się wypisać z tego popularnego zrzeszenia? Dobrze, nie będzie łatwo, ale to możliwe. Nam (i nie tylko nam) udało się rzucić na stół legitymację członkowską.
Przypatrzmy się powodom, dla których kręcimy się wokół naszego dziecka i w związku z tym tak trudno rozstać się nam z Klubem "Orbita":
1. Kręcimy się wokół dziecka z miłości do niego (...)
2. Należymy do Klubu "Orbita", ponieważ dziecko nie widzi własnej korzyści z wykonywania czegoś, na czym nam zależy (...)
3. Daliśmy się "wkręcić", ponieważ dziecko nauczyło się zwracać na siebie uwagę przez nierobienie czegoś

Znakomita pozycja dla rodziców i opiekunów. Sama przeczytałam ją kilka razy i często służy mi jako prezent w kontaktach z innymi rodzicami. Napisana prostym, czytelnym, nieco humorystycznym językiem. Odpowiada na typowe problemy, które pojawiają się wychowaniu dziecka.
Książka zawiera siedem rozdziałów, traktujących o odrębnych zagadnieniach:
1. Nie przejmuj odpowiedzialności za dziecko
2. Traktuj dzieci indywidualnie
3. Nałóż pozytywne okulary
4. Nie pełnij dwóch ról w tym samym momencie
5. Stawiaj granice
6. Nie ograniczaj wolności dziecka
7. Przekazuj wiarę i rób to świadomie
Autorzy przekazują wiedzę zachowując szacunek wobec dziecka i wobec rodzica, nie osadzają jednych i drugich w roli złych czy nieudolnych. Są subtelni, niedyrektywni, przekazują bardziej propozycje i sprawdzone rozwiązania niż komunikat "musisz i powinieneś". Dzielą się wiedzą i doświadczeniem - są terapeutami i rodzicami czwórki dzieci. Otwarcie mówią o swojej wierze, dlatego w książce w każdym z rozdziałów poświęcają fragment pt. Aby nie traciły ducha treściom religijnym. Nie jest to jednak pozycja tylko dla katolików, ale zawiera ważne zagadnienie w wychowaniu - Jak przekazać dziecku wiarę?
Serdecznie polecam. Atutem jest również bardzo przystępna cena (14-15 zł).