sobota, 29 września 2012

Łukasz Wierzbicki "Afryka Kazika"

Łukasz Wierzbicki 
Afryka Kazika
Ilustracje Marcin Leśniak, Marcin Ćwikła, Krzysztof Rusinek
Rysunki Beata Kulesza- Damaziak
Wydawnictwo Bis 

Od autora o Kazimierzu Nowaku
Kiedy byłem chłopcem, uwielbiałem słuchać opowieści mojego Dziadka. Wśród nich ważne miejsce zajmowała historia Kazimierza Nowaka, podróżnika, który jako pierwszy na świecie przemierzył Afrykę rowerem i to w czasach, gdy był to niezbadany jeszcze, tajemniczy kontynent. 
Kazimierz Nowak pragnął posyłanymi do polskich gazet reportażami i fotografiami z podróży zarobić na utrzymanie mieszkającej w Poznaniu rodziny, zony Marysi i dwójki dzieci: Elżbiety i Romualda. Pociągiem udał się do Rzymu, stamtąd rowerem do Neapolu, statkiem przeprawił się przez morze do Afryki.
W listopadzie 1931 roku ruszył z Trypolisu na południe w głąb afrykańskiego lądu. Na swym szlaku napotkał egzotyczne plemiona Tuaregów, Szilluków, zwiedzał kopalnie złota, zaprzyjaźnił się z wychowywanym w wiosce misyjnej Remo, gościł na dworze króla Rwandy, w lasach równikowych wspólnie z Pigmejami polował na słonie, wspinał się ku ośnieżonym szczytom Gór Księżycowych. Gdy dotarł do południowego krańca Afryki, postanowił wrócić innym szlakiem, znów samotnie przez cały kontynent. Musiał zmieniać środki lokomocji - gdy wysłużony rower rozsypał się na części, nabył od mieszkającego w Afryce Polaka parę koni i dalej podróżował konno, żeglował czółnem rzekami dorzecza Kongo, na grzbiecie wielbłąda przeprawił się przez Saharę. Gdy po pięciu latach wrócił do Polski, organizował pokazy zdjęć i prelekcje o Afryce. Niestety zmarł w niespełna rok po powrocie i nie udało mu się wydać książki o niezwyklej wyprawie. Historia Kazimierza Nowaka na wiele lat uległa zapomnieniu. 
 
 Zaintrygowany opowieściami Dziadka postanowiłem odszukać w archiwalnych gazetach listy Kazimierza Nowaka z Afryki i przypomnieć jego niezwykły wyczyn. Po kilku latach pracy książka „Rowerem i pieszo przez Czarny Ląd. Listy z podróży afrykańskiej z lat 1931-1936.”, w której zebrałem reportaże Kazimierza Nowaka była gotowa. Zainteresował się nią znany pisarz Ryszard Kapuściński – w listopadzie 2006 roku przyjechał do Poznania i na dworcu kolejowym odsłonił poświęconą poznańskiemu podróżnikowi tablicę pamiątkową w kształcie Afryki. Tamtego dnia słuchając jego słów zrozumiałem, że musi powstać jeszcze jedna książka o przygodach Kazimierza Nowaka, w której ten nieustraszony i serdeczny podróżnik opowie najmłodszym czytelnikom czego nauczyła go wyprawa do Afryki, niebezpieczne przygody, obcowanie z egzotyczną przyrodą i spotkania z mieszkańcami dalekich krain.

Pierwszy kontakt z książką miałam przez audiobook. Słuchałam jej jadąc przez cudowne lasy Parku Poleskiego i pomyślałam, że te cotygodniowe superwizje niosą wiele uroku. Książka tak wspaniale pasowała do otaczającej mnie przyrody.
Potem sięgnęłam po wspaniale wydaną wersję papierową.
Napisana bardzo prostym, zrozumiałam nawet dla bardzo młodego czytelnika językiem, ładnie ilustrowana.
Książka rozbudza ciekawość,  oswaja nieznane, ale przede wszystkim pokazuje człowieka, który kocha ludzi i świat. Jest osobą, która nie boi się konfrontacji, jest wolna od uprzedzeń, ma bardzo życzliwe nastawienie do ludzi. Można tu również znaleźć wiele mądrości, które są wynikiem doświadczeń i osobistych przemysleń podróżnika. Czytelnikom mogłyby służyć jako przewodnik po życiowych drogach.
Gorąco polecam. 

sobota, 22 września 2012

Z ukłonem: Marcin Szczygielski "Czarny młyn"

Marcin Szczygielski
Czarny młyn
Wydawnictwo STENTOR

Powiedziałem, że w Mlynach jest sześcioro dzieci i Melka. Melka ma prawie osiem lat i oczywiście też jest dzieckiem, w dodatku najmłodszym, ale specjalnym. Wyjątkowym, jak mówi mama. Nie pamietam tego dnia, kiedy się urodzila, chociaz podobno bardzo się cieszyłem i pytałem tatę, kiedy już przyjedzie do nas razem z mamą ze szpitala w Koninie. Miałem trzy lata. Czekałem i czekałem, pamiętam to czekanie, bo zanim Melka przyjechała, minęło kilka tygodni. Pamiętam długie rozmowy taty z Babką i pamiętam, że tata był smutny. A potem pamiętam mamę, jak wysiadała z auta z białym zawiniątkiem na rekach. Chciałem do niej biec, ale Babka trzymała mnie mocno za rękę i nie pozwalała. Mama wniosła Melkę do dużego pokoju na dole, tego, w którym śpi Babka i w którym jadamy obiady w święta, pocałowała mnie i położyła moją siostrę na łóżku. Podszedłem do niej i zajrzałem do becika. Nikt nic nie mówił. Mela popatrzyła na mnie swoimi jasnymi, niedużymi, zbyt szeroko rozstawionymi oczami. Pamiętam to spojrzenie. Wczesniej nie widziałem żadnego niemowlęcia, pomyślałem więc, że jest dokładnie taka, jak powinna być.
- Jaka śliczna - powiedziałem, pamiętam to.
Wtedy mama zaczęła płakać i przytuliła do taty, a Babka odwróciła się na pięcie i wyszła z pokoju. I wtedy, chociaż miałem tylko trzy lata, zrozumiałem, że coś jest nie tak. Ale nie wiedzialem jeszcze co.
Melka nie jest taka jak inne dzieci z Młynów. W ogóle nie jest taka jak inne dzieci. Melka jest karłem - dowiedzialem się tego dość szybko, Babka już o to zadbala. Chociaż na początku myslałem, że właściwym słowem jest "pokurcz", bo tego określenia używała w odniesieniu do Melki, ale mama mi powiedziała, że nie wolno tak mówić na Melę, bo to brzydkie słowo. A później nakrzyczała na Babkę i ta od tego czasu ani razu już tak nie powiedziała. Jednak to,że Melka jest karłem, czyli malym niewysokim człowiekiem, nie jest wcale najgorsze. Najgorsze jest to, że ma zdeformowany kręgosłup, przez który nie może chodzić, dlatego trzeba się nią cały czas zajmować, bo po prostu nie może o siebie dbać sama.
- Nie pożyje to to - oświadczyła Babka któregoś dnia po przyjeździe Melki, pamiętam. - Ale może to i lepiej.
Przestraszyłem się wtedy, ale okazało się, że Babka nie miała racji. Mela żyła i miała się dobrze (...)
Twarz Melki wygląda inaczej niż twarze innych ludzi, których znam. Jest szeroka i plaska, ma kształt rozciągniętego serca. Usta są zbyt małe, oczy też, a nos Melki jest z kolei zbyt szeroki. Moja siostra nie jest ładna, pewnie wszyscy myślą nawet, że jest brzydka. Ale ja znam ją tak dobrze jak nikt - poza mamą i tatą - i wiem, że wcale nie jest brzydka. Kiedy się śmieje jest najpiękniejsza na całym świecie.
Jej wygląd jest jednak najmniejszym problemem. Gorsze jest to, że Mela myśli inaczej niz wszyscy. Niewiele mówi, chociaż potrafi - nie miała jeszcze dwóch lat, kiedy powiedziała pierwsze słowo - ale kiedy już się odzywa, rzadko jest to zrozumiałe. Najczęściej, to, co mówi, zupełnie nie ma sensu, w dodatku ni stad, ni zowąd Malka zaczyna płakać lub śmiać się w głos.(...)
Mela chociaz nie jest duża, calkiem sporo wazy. podnosze ja z wysilkiem, piotrek sklada koc i kladzie go na dnie wózka, ktorym podrózuje moja siostra.
Sam to wymysliłem. Kiedy mama poszła do pracy, miałem do wyboru albo spędzać całe dnie po powrocie ze szkoły w domu przy Melce, albo zabierać ją ze sobą. Melka nie ma wózka inwalidzkiego, bo na niewiele by się zdał w Mlynach, gdzie jedyna droga jest pelna wybojów. Nie przydalby się też w domu, bo zajmujemy z mamą dwa niewielkie pokoje na pietrze, trzeba by więc ciagle nosić go po schodach. (...)
Długo zastanawiałem się, jak mógłbym zabierać Melkę ze sobą na dwór. Nie byłoby kłopotu z wyniesieniem jej na podwórko, ale nigdzie dalej byśmy nie poszli, gdybym musiał ją nieść na rękach, bo jest jednak zbyt ciężka. I wtedy przypomniałem sobie, że w szopie obok starej obory stoi nieużywany wózek z dyszlem. (...) Naprawiłem kilka pogiętych szprych w kolach, a Paweł pomógł mi załatać dziurawe dętki.. Pomalowaliśmy później wszyscy razem wózek olejnymi farbami, które dał nam tata Natalki. Każdy bok na inny kolor - żółty, niebieski, zielony i czerwony - a dyszel na fioletowo. Babka powiedziała, że aż ja zęby bolą od tych kolorów.. Bardzo mnie to zdziwiło, bo ona ma sztuczne zęby, które wyjmuje na noc i wkłada do stojącej na stoliku obok łóżka szklanki z wodą.

Jestem zachwycona.
Opustoszała, biedna i bardzo zaniedbana wioska w środkowej Polsce. Dorośli, których dotyka trud życia oraz grupa siedmiorga dzieci, które poruszają się, według standardów medialnych, w dramatycznym świecie. A jednak ich rzeczywistość budzi tęsknotę do świata pełnego prostoty, wyobraźni i siły.
Pewnego dnia w Młynach zaczynają się dziać bardzo dziwne i straszne rzeczy. Czarny Młyn, który od lat stał nieruchomo, zaczyna się poruszać i wprowadzać chaos w codzienność. Rozumienie i ocalenie przynosi niepełnosprawna siostra głównego bohatera.
W tej powieści dzieci pomagają dorosłym, niepełnosprawni zdrowym, bohaterem jest matka, która musi wyżywić rodzinę, a nie wyrwany z wiejskiej biedy lekarz. Piękne spojrzenie na człowieka...
Grand Prix w II Konkursie Literackim im. Astrid Lindgren, który nagradza teksty o wysokim poziomie artystycznym i etycznym oraz takie, które z pełnym przekonaniem można polecić do czytania dzieciom i młodzieży.

niedziela, 16 września 2012

Dorota Suwalska "Znowu kręcisz, Zuźka!"



No i stało się. Mama zapomniała wypisać mi usprawiedliwienie nieobecności (nikt już chyba nie ma wątpliwości, po kim odziedziczyłam roztargnienie), więc pani napisała w moim dzienniczku: Drodzy Państwo! Wyobraźnia państwa córki rozwija się w niewłaściwym kierunku. Bardzo proszę o natychmiastowy kontakt z wychowawcą lub psychologiem szkolnym.
Mama strasznie się zdenerwowała i początkowo nie chciała uwierzyć, że to wszystko z braku usprawiedliwienia, dopóki jej nie opowiedziałam jak to było.
Otóż pani zapytała, dlaczego nie przyszłam w piątek do szkoły, więc wyjaśniłam, że musiałam pilnować królika po operacji, żeby nie wygryzł sobie dziury. To była prawda.
Pani zrobiła wielkie oczy, a potem zmrużyła je tak, że zostały z nich tylko dwie szpareczki. Ona to potrafi: najpierw robi sobie zmarszczki na czole w kształcie kresek zaokrąglonych do góry i wtedy jej oczy robią się bardzo duże, a potem te zmarszczki zaokrąglają się w dół, a oczy zamieniają się w szparki. To bardzo trudno opisać, a jeszcze trudniej wykonać, próbowałam, bo to bardzo skuteczne (kiedy pani tak robi, wszyscy jej słuchają), ale się nie udało.
No więc, kiedy zobaczyłam, ze pani zrobiła te sztukę z oczami, od razu zrozumiałam, że moja odpowiedź nie bardzo jej się spodobała, więc dodałam szybciutko:
- Zresztą i tak bym nie przyszła do szkoły, bo tata zaspał. - To też była prawda, bo kiedy tata się dowiedział, że nie musi odwozić mnie do szkoły, to zaspał, bo on nienawidzi wstawać o tak nieludzkiej porze.
Zdaje się jednak, że ta odpowiedź również nie przypadła pani do gustu, ponieważ zapytała:
- Czy twój tata nie musi chodzić rano do pracy?
- Musi, ale tego dnia mógł pójść, o której chciał.
- A twój braciszek? Nie budzi was rano?
- Budzi, ale mama na wszelki wypadek naszykowała mnóstwo makulatury.
- Makulatury?! - zdziwiła się pani.
- No tak, bo on uwielbia drzeć gazety, co powoduje straszny bałagan, ale przez jakiś czas mamy święty spokój. Powiedziała tylko, żebym ją obudziła, jeśli zacznie je zjadać, bo mama nie lubi, kiedy Kacper je gazety. Mówi, że mu szkodzą na żołądek, ale on, według mnie, zjada te gazety nie tyle z głodu, ile raczej w celach badawczych

Jaki był dalszy ciąg przyczynowo-skutkowy można przeczytać w rozdziale pod tytułem "Najdroższy królik w Unii Europejskiej". Zuzia jest trzecioklasistką, ma młodszego braciszka, psa i głowę pełną wyobraźni. Ta wyobraźnia nie pozwala jej przeżywać życia w nudny sposób. To co z pozoru zwyczajne, dzięki Zuzi staje się emocjonujące i godne uwagi. Poznajemy jej realność, ale też myśli i przeżycia. Czasami rodzice zastanawiają się, co się lęgnie w tej dziecięcej głowie, a tu proszę bezpośredni dostęp :)
Dużo dobrego poczucia humory, domowe i szkolne realia, podobni do nas rodzice.
Naprawdę fajnie się to razem czyta. Sąsiedzi mogą usłyszec nasz glośny smiech.
Jest też część druga: Zuźka w necie i w realu.

Dorota Suwalska
Znowu kręcisz, Zuźka!
Ilustracje Artur Wrotniewski
Wydawnictwo Nasza Księgarnia


sobota, 15 września 2012

Ake Holmberg "Latajacy detektyw"


Długa i waska ulica Królowej leży mniej więcej w centrum Sztokholmu. Ruch na niej nieustanny. Zrozumiałe, że jest to najbardziej odpowiednie miejsce na biuro prywatnego detektywa - tam jest się naprawdę w samym sercu wszystkich spraw. Idąc ulicą Królowej w piękny letni dzień, nie zdziwisz się, ujrzawszy na drzwiach domu napis: T.SVENTON Praktykujący Prywatny Detektyw.
Ów Sventon był małym, chudym człowieczkiem o ostrym profilu. Zatroskany siedział właśnie przy biurku i gładził w zamyśleniu czarna brodę. Długi, cienki nos upodabniał go do jastrzębia ( o ile można wyobrazić sobie jastrzębia z brodą). Nie wyglądał na zadowolonego.
Cechowała go przecież bystrość i odwaga, chętnie podejmował nawet najbardziej niebezpieczne zadania i wcale niewykluczone, że był najsprytniejszym detektywem w kraju. A jednak nigdy nie otrzymał żadnych zleceń. Jeśli już ktoś zadzwonił do drzwi, prawie zawsze był to sprzedawca sznurowadeł, a prawie nigdy ktoś, kto by mu zlecił śledzenie jakiegoś podejrzanego osobnika czy też odnalezienie wartościowego naszyjnika z pereł, którego szukano od zeszłego piątku.Nikt więc nie mógł się się nawet domyślać, jakim zdolnym detektywem był Sventon. Wiedział to tylko on sam.
Każdy człowiek posiada swoje drobne właściwości różniące go od innych. Sventon miał ich dwie. Po pierwsze nie mógł wymówić Sture Svensson, tak się rzeczywiście nazywał. Wychodziło mu raczej Ture Sventon, więc koniec końców zmienił nazwisko i teraz naprawdę nazywa się Ture Sventon. Poza tym nie mógł wymówić słowa ptyś - brzmiało jak psyś. A gdy chciał powiedzieć pistolet, mówił piftolet. Nie ma co ukrywać, Sventon nieco seplenił.
Drugą dziwną właściwością było to, że zawsze wyglądał na bardzo zajętego, choć nigdy nic nie robił. Jeżeli czasem jakiś klient odwiedził go w biurze, odnosił wrażenie, że Sventon ugina się pod ciężarem najbardziej niebezpiecznych zadań. Co chwila dzwonił telefon, a Sventon odpowiadał na przykład tak: "Halo! Dobrze, w porządku. ale pamiętajcie! Piftoletu używać tylko w razie konieczności. Nie zapominajcie o tym, chłopcy!" Albo tez klient słyszał ku swemu wielkiemu zdziwieniu , że Sventon "...śledzil go aż do Rio de Janeiro...współpracuje z policja brazylijską. Do widzenia." To wszystko było bardzo dziwne. Gość nie mógł jednak wiedzieć, ze Sventon mówił tylko ze swoją sekretarką, panną Jansson, która dzwoniła z drugiego pokoju. Miała ścisłe polecenie telefonowania, gdy tylko zjawił się klient.

Pewnego dnia los detektywa się odmienił. W jego gabinecie pojawił się Omar, który sprzedał mu latający dywan oraz starsza pani, która przekazała Sventonowi poważne zlecenie w Lingonbodzie.
Od tej pory, w towarzystwie czworga młodych ludzi, detektyw tropi niebezpiecznych złodziei Wilhelma Łasicę i Byka.
Książka niezwykle sympatyczna, zabawna, z nietuzinkowatymi bohaterami. Oczywiście pięknie wydana, jak większość książek tego wydawnictwa. Serdecznie zachęcam.

Ake Holmberg
Latający detektyw
Ilustracje Anna Kołakowska
Wydawnictwo Dwie Siostry


czwartek, 6 września 2012

Jujja i Tomas Wieslander "Mama Mu na rowerze i inne historie"

Przy szosie w pobliżu pastwiska stała budka telefoniczna. Czasem, gdy nikt nie patrzył, Mama Mu przeskakiwała przez płot, żeby z  niej zadzwonić.
Dryń, dryń!
- Halo, Mamo Mu, to ty? - przywitała ja Lina.
- Muu, to ja. Cześć, Lino. Wiesz co, chciałabym cię o coś zapytać.
- Tak? A  co?
- Bardzo chciałabym się nauczyć jeździć na rowerze. Od czego mam zacząć?
- Na pastwisku może być trudno - powiedziała Lina. - Tam jest mnóstwo kamieni, krzaków i dołków.
- No tak, wiadomo - odparła Mama Mu. - Ale ja i tak chcę się nauczyć. Jak ty się nauczyłaś?
- Długo ćwiczyłam - powiedziała Lina. - Tata popychał rower, a ja się przewracałam, nabijałam sobie siniaki i zaczynałam od nowa. I znów próbowałam, i jeszcze raz. I znów próbowałam, i próbowałam, i przewracałam się.
- Chwileczkę - wtrąciła Mama Mu. - To wciąż mam się tak przewracać i nabijać sobie siniaki?
- Nie - powiedziała Lina. - W końcu się nauczysz. Najpierw trzeba trochę poćwiczyć, a później już samo pójdzie.
- Więc potem jest już fajnie? - upewnila sie Mama Mu.
 - No, nie od razu. Ja najpierw wjechałem prosto w ścianę.
- Wjechałaś w ścianę?! - zdziwiła się Mama Mu. - Nie umiałaś hamować?
- Nie umiałam - odparła Lina. - Najpierw trzeba nauczyć się jeździć. Nie można nauczyć się hamować, zanim nauczy się jeździć.
- Rozumiem... - powiedziała Mama Mu. - Tylko kto mnie będzie pchał?
- Może Pan Wrona? - poradziła Lina.
- Właśnie! Jego się spytam. To na razie, Lino. Dziękuję ogromnie.
- Na razie, Mamo Mu.
Rower zgrzytał i dzwonił. Dzwonił też dzwonek na szyi Mamy Mu.
Chrzęściła, gdy przejeżdżała po leżących na ziemi gałęziach. Łomotało, gdy przejeżdżała po kamieniach. Szeleściło, gdy wjechała w krzaki.
Mama Mu próbowała nauczyć się jeździć na rowerze na pastwisku. Nad głową trzepotał jej skrzydłami Pan Wrona.

Mama Mu ma niezwykłe pomysły - chodzi do biblioteki, nurkuje, łowi ryby, tańczy, buduje.  Zawsze towarzyszy jej przyjaciel Pan Kruk, troszkę marudny i narzekający. Właściwie wszystko byłoby w porządku, gdyby nie była krową, co jest niemałą komplikacją przy podejmowaniu tak różnorodnych wyzwań. Przesłanie, które płynie z książeczki jest nieocenione - warto być ciekawym świata, bo to bardzo rozwija oraz sprawia mnóstwo przyjemności.
Książki pięknie ilustrowane, cieple i radosne. Tworzą serię. Przedstawiany tom zawiera dwanascie opowiadań.

Jujja i Tomas Wieslander
Mama Mu na rowerze i inne historie
Ilustracje Sven Nordqvist
Wydawnictwo Zakamarki