niedziela, 25 listopada 2012

C.S.Levis "Opowieści z Narnii", czyli perła wśród klasyki

C.S.Levis
Opowieści z Narnii
Ilustracje Pauline Baynes
Wydawnictwo Media Rodzina


Opowieści z Narnii zawierają siedem ksiąg:
  • Lew, czarownica i stara szafa
  • Książę Kaspian
  • Podróż Wędrowca do Świtu
  • Srebrne krzesło
  • Koń i jego chłopiec
  • Siostrzeniec czarodzieja
  • Ostatnia bitwa
- Dalej! - krzyknął pan Bóbr, prawie tańcząc w miejscu z radości. - Chodźcie i zobaczcie! A to dopiero paskudny kawal zrobiono Czarownicy! Wygląda na to, że jej władza już trzeszczy! 
- O czym pan mówi, panie Bobrze? - wysapał Piotr, kiedy wspinali się po stromym zboczu.
- Czy wam nie mówilem, jak ta wiedźma zrobiła, że zawsze jest zima, a nigdy nie ma Bożego Narodzenia? Czy wam nie mówiłem? A więc chodźcie i zobaczcie sami!
Teraz wszyscy stali już na szczycie i mogli zobaczyć, co tak bardzo ucieszyło pana Bobra.
To rzeczywiście były sanie i to rzeczywiscie byly reny w uprzęży przyozdobionej dzwoneczkami. Były jednak większe od renów Czarownicy i nie białe, lecz brązowe. A na saniach siedziała postać, którą każdy rozpoznał bez trudu, gdy na nią spojrzał. Był to rosły mężczyzna w jaskrawoczerwonym płaszczu z kapturem (tak czerwonym, jak jagody ostrokrzewu), z długą siwą brodą, która opadała mu na piersi jak spieniona kaskada. Każdy go od razu rozpoznał, ponieważ - choć osobistości tego typu można spotkać tylko w Narnii - w naszym świecie (w świecie po drugiej stronie szafy) widzi się go często na obrazkach i wysłuchuje o  nim rożnych opowieści. Ale oczywiście obrazki to co innego, a żywa postać w Narnii - co innego. Na niektórych obrazkach w naszym świecie Święty Mikołaj wygląda tylko śmiesznie i wesoło. Teraz, kiedy dzieci przed nim stały, mogły stwierdzić, ze w rzeczywistości jest zupełnie inny. Był tak wielki, tak miły i tak prawdziwy, że choć czuły wielką radość z tego spotkania, stały onieśmielone i poważne.
- A więc wreszcie jestem! - powiedział. - Długo nie pozwalała mi przybyć, ale wreszcie jestem. Aslan jest ju z w drodze. Czary wiedźmy tracą a swą moc. 
I Łucja poczuła, jak przebiega przez nią dreszcz najgłębszej radości, jaką można odczuć tylko wtedy, jeśli jest się poważnym i nic się nie mówi.
- A teraz powiedział Święty Mikołaj - trochę prezentów. Oto nowa, i jak sądzę, o wiele lepsza maszyna do szycia dla pani Bobrowej. Podrzucę ją do waszego domu, jak będę przejeżdżał.
- Dzieki stokrotne, panie - powiedziała pani Bobrowa dygając - ale dom jest zamknięty.
- Zamki i klódki nie stanowią dla mnie żadnej przeszkody. A teraz pan Bóbr. Po powrocie do domu zastanie pan tamę już ukończoną i naprawioną. Znikną wszelkie przecieki, a będzie za to nowa śluza.
Pan Bóbr tak się ucieszył, że tylko otworzył szeroko pysk i nie mógł powiedzieć ani słowa.
- Piotrze, Synu Adama - powiedział Święty Mikołaj.
- Jestem, panie - odpowiedział Piotr.
- To są prezenty dla ciebie. I pamiętaj, że to nie są zabawki. Być może czas, w którym ich użyjesz, nie jest już daleki. Niech ci służą.
Mówiąc to wręczył Piotrowi tarczę i miecz. (...) Przyjął te dary w milczeniu i z powagą, ponieważ czuł, że nie jest to zwykły prezent na Boze Narodzenie.
- Zuzanno, Córko Ewy - powiedział Święty Mikołaj - to dla ciebie.
I wręczył jej łuk z kołczanem pełnym strzał oraz mały róg z kości słoniowej.
- Możesz użyć tego łuku tylko w wielkiej potrzebie, bo nie masz brać udziału w bitwie. Ten łuk nie chybia. a kiedy zadmiesz w róg, zawsze, gdziekolwiek będziesz, zjawi się jakaś pomoc.
Wreszcie powiedział:
 - Łucjo, Córko Ewy. - I Łucja podeszla do niego. Dał jej buteleczkę z czegoś, co wyglądało jak szkło (ale później opowiadano, że była z diamentu), oraz maly sztylet.
 - W tej butelce - wyjasnił - jest lek, zrobiony z soku jednego z Ognistych Kwiatów, które rosną w Górach Słońca. Gdyby któreś z was było ranne, wystarczy kilka kropel z tej buteleczki, a rana zniknie. A ten sztylet jest do obrony własnej, i to tylko w największym niebezpieczeństwie. Ty również nie będziesz brała udziału w bitwie.

Fragment pochodzi z tomu Lew, czarownica i stara szafa

Jedna z najpiękniejszych książek dla dzieci (i nie tylko) jaką kiedykolwiek napisano. Przetłumaczona na ponad czterdzieści języków, wielokrotnie ekranizowana i wznawiana. Zdecydowanie obowiązkowa pozycja na domową półkę z książkami.
Poszczególne części są ze sobą powiązane w wiekszym lub mniejszym stopniu. 
W części pierwszej poznajemy czworo rodzeństwa, które przez drzwi starej szafy trafia do Narnii - niezwyklej krainy, którą rządzi Biała Czarownica. Nie jest ona prawowitą królową, dlatego mieszkańcy Narnii z utęsknieniem czekają na synów Adama i córki Ewy, by wspólnie z prawdziwym władcą - Aslanem, przynieść wyzwolenie.
Jest to powieść fantasy, w której, obok klasycznych elementów tego gatunku, ujmuje czytelność świata dobra i zła oraz rodzi się przekonanie, że magia jest dostępna niemal każdemu.
W książce jest wiele odniesień chrześcijańskich, ponieważ autor nawrócił się na anglikanizm (m.in. pod wpływem przyjjaźni z J.R.R.Tolkienem) i wnosił do swojej twórczości motywy religijne. Sądzę, że nie jest to jednak powód do rozterek przed sięgnięciem po lekturę.

Wydanie, które zaprezentowałam ma charakter kolekcjonerski i jest przepiękne.

poniedziałek, 19 listopada 2012

Beata Ostrowicka "Jest taka historia, opowieść o Januszu Korczaku"

Frania, choć była mała, czuła, że zamieszkała w wyjątkowym miejscu i że Pandoktor jest wyjątkową osobą. To był raczej dom niż "placówka opiekuńcza". Było czysto, nikt nie chodził głodny. Nikt dzieci nie bił, nikt na nie nie krzyczał. Nawet na tego Arona. I dzieci tutaj zaczynały się uśmiechać. Robiły się pogodne, wesołe. Babcia uważa, że to zasługa Panadoktora, bo on miał inne podejście do dzieci niż większość pozostałych dorosłych. z szacunkiem. Mówił, że nie ma dzieci, tylko są ludzie.
Potrafię sobie wyobrazić dorożki, które w tamtych czasach jeździły po ulicach, to że w niektórych domach nie było prądu, tylko lampy naftowe.
Że nie było lego, rolek, komputerów, panie nosiły długie, ogoniaste suknie, kapelusze z piórami, kwiatami, ptakami i fryzury pełne loków, a panowie zakładali wąskie spodnie i coś, co babcia nazywa "surdutem" i to jest jakiś dziadek czy pradziadek dzisiejszej marynarki. Ale nie potrafię sobie wyobrazić, że żyli tacy dorośli, i żyło ich bardzo wielu, którzy uważali, że "dzieci i ryby głosu nie mają". I najważniejsze dla nich było, by dziecko, takie cichutkie, grzeczniutkie, słuchało mamy, taty, pan guwernantek, czyli opiekunek, nauczycielek. I że wtedy nikt się nie pytał, co dziecko myśli, czuje, jakie ma marzenia, co lubi, a czego nie, czy czegoś się boi. tak jakby dziecko to było tylko puste ciałko... Uff, nie lubię tego fragmentu opowiadania...
- To opowiedzieć jeszcze coś niezwykłego? - pyta babcia.
- Pewnie - rozjaśniam się. Bo wiem, co teraz usłyszę, i bardzo się z tego cieszę.
Babcia uśmiecha się. Ma siwiutkie włosy, mama mówi, że są "gołąbkowe", i wielkie czarne oczy. I gdy w nie patrzę, to widzę małą Franię z gołymi, podrapanymi nogami, Różyczkę, która jej nie odstępuje nawet na krok, wielkiego Arona, spędzającego każdą wolną chwilę w stolarni, w której by najchętniej spał. I Benia, i Dawida, i Sabinkę. I inne dzieci. I panią Stefę, która dba o wszystko, i Panadoktora, wyjmującego jakiś paproch z oka Marcela, a potem bawiącego się z dziećmi na podwórku.

Trwa rok poświęcony Januszowi Korczakowi. W świętowanie obchodów doskonale wpisuje się ta przepiękna książka.
Trzecioklasista Jasiek zaprasza swoją babcię do zwierzeń na temat dzieciństwa. Słyszy niezwykłą historię, która oprócz wątków osobistych pozwala poczuć codzienność Domu Sierot, a przede wszystkim odkryć niezwykłą postać Henryka Goldszmita. Pięknie ukazana osoba wielkiego przyjaciela dzieci - ciepłego, dobrego, wymagającego, rozumiejącego i bardzo kochanego przez najmlodszych.
Książka może być dobrą lekturą i dla dzieci i dla rodziców. Ja wyniosłam z niej wiele i mam nadzieję, że każdy kto zdecyduje się poświęcić jej uwagę, zostanie hojnie obdarowany.

Beata Ostrowicka
Jest taka historia
opowieść o Januszu Korczaku
Ilustracje Jola Richter-Magnuszewska
Wydawnictwo Literatura

środa, 14 listopada 2012

Agnieszka Frączek "Gdy przy słowie jest przysłowie"

Agnieszka Frączek
Gdy przy słowie jest przysłowie
Ilustracje Marta Pokorska
Wydawnictwo Literatura

Interesik nie najgorszy czyli niedaleko pada jabłko od jabłoni

Pac!
Jabłuszko spadło z nieba.
- Trzeba je czym prędzej sprzedać - 
zdecydował pan Bazyli.
Migiem się po jabłko schylił...
Kupię - myślał sobie - dynię,
dynię sprzedam, kupię świnię,
świnię sprzedam, kupię kozę,
sprzedam kozę, wrócę wozem,
na dodatek pełnym dorszy - 
interesik nie najgorszy!
Ale co to? Nie ma jabłka!
                                                                                     Ktoś je pożarł? Kret? Pies? Żabka?
                                                                                      Skąd! To Bazylego synek
                                                                                      pognał z jabłkiem wprost na rynek.
                                                                                     Jabłka sprzedał, kupił dynię,
                                                                                     dynię sprzedał, kupił świnię,
                                                                                     świnię sprzedał, kupił kozę,
                                                                                     a do domu wrócił wozem,
                                                                                     na dodatek pełnym dorszy. 
                                                                                     Interesik nie najgorszy!
Niedaleko pada jabłko od jabłoni... i wcale nie chodzi tu o jabłuszko, które postanowiło spaść sobie z drzewa z głośnym: pac!, a o syna pana Bazylego. Okazuje się, że ten smyk, podobnie jak jego tata, ma głowę do interesów. a jabłkowe przysłowie mówi właśnie o podobieństwie charakterów dzieci i rodziców.
Warto jeszcze dodać, że gdy wypowiadamy to przysłowie, częściej mamy na myśli wady tych"jabłuszek" i "jabłoni" niż ich zalety.

Mam nadzieję, że po przeczytaniu powyższego fragmentu, sami  Państwo odkryjecie, że ta książka jest po prostu znakomita. Piękny język, zabawa słowem, dowcip, elokwencja. Objaśnianie dzieciom świata w taki sposób wydaje się bardzo atrakcyjne.
Mnie książka oczarowała absolutnie.
Serdecznie zachęcam do zakupu i zapoznania się z innymi pracami Autorki.

czwartek, 8 listopada 2012

Leo Buscaglia "Jesień liścia Jasia. Opowieść o życiu dla małych i dużych"

Pewnego dnia zdarzyło się coś dziwnego. Ten sam wiatr, który niegdyś grał liściom do tańca, zaczął targać je za ogonki tak mocno, że wyglądały, jakby były naprawdę złe. Niektóre zrywał z gałęzi, ciskał i szarpał, a potem pozwalał im łagodnie opaść na ziemię.
Liście się zatrwożyły.
- Co się dzieje? - szeptem pytały jeden drugiego.
- Właśnie to, co się dzieje jesienią - powiedział Daniel. - Jesień to czas, kiedy liście przeprowadzają się do innego domu. Niektórzy nazywają to umieraniem.
- I my wszyscy umrzemy? - zapytał Jaś
- Tak - odrzekł Daniel. - Każdy umiera. Niezależnie od tego, czy jest duży, czy mały, słaby czy silny. Doświadczamy słońca i księżyca, wiatru i deszczu. Uczymy się tańczyć i śmiać. Potem umieramy.
- Ja nie umrę - odparł Jaś zdecydowanie. - A ty umrzesz, Daniel?
- Tak, kiedy nadejdzie mój czas - potwierdził Daniel. 
- Kiedy to będzie? - zapytał Jaś.
- Nikt tego nie wie na pewno -  odpowiedział Daniel.
Jaś nieustannie obserwował, jak opadały inne liście. Myślał wtedy:" Widać nadszedł ich czas". Zauważył, że niektóre liście opierały się, zanim wiatr je porwał, a inne po prostu poddawały się i spokojnie opadały.
Wkrótce drzewo było niemal zupełnie ogołocone.
- Boję się umrzeć - powiedział Jaś. - Nie wiem, jak jest tam, na dole.
- Wszyscy się boimy tego, czego nie znamy, jasiu. To zupełnie naturalne - zapewnił Daniel. - A jednak nie bałeś się, kiedy wiosna zmieniła się w lato. Nie bałeś się, kiedy lato zamieniało się w jesień. To były naturalne zmiany. Czemu więc miałbyś się bać teraz, kiedy nadchodzi pora śmierci? 
- Czy drzewo tez umrze? - zapytał Jaś.
- Pewnego dnia... Ale jest coś silniejszego od drzewa. To Życie. Ono jest wieczne, a my wszyscy jesteśmy częścią Życia.

Od Autora:
Te opowieść dedykuję wszystkim dzieciom, które przeżyły nieodwracalną stratę, oraz dorosłym, którzy nie potrafili im tego wytłumaczyć. 

To dobry miesiąc, by rozmawiać o stratach, rozstaniach, odchodzeniu
Prezentuję książkę, która w piękny i bardzo miękki sposób mówi o najtrudniejszych kwestiach w życiu.
Opowiadanie ilustrowane zdjęciami przyrody adekwatnymi do prezentowanych treści..
Bardzo wartościowa pozycja na rynku.

 Leo Buscaglia
Jesień liścia Jasia
Opowieść o życiu dla małych i dużych
GWP

poniedziałek, 5 listopada 2012

Roberto Innocenti - wloski mistrz ilustracji

Piękne ilustracje m.in z książek, które wydało Wydawnictwo Media Rodzina

 
  

niedziela, 4 listopada 2012

Marcel A.Marcel "Oro" czyli nie oceniaj treści po okładce

Marcel A.Marcel (Dana Łukasińska, Olga Sawicka)
Oro
Ilustrował Krzysztof Ostrowski
Wydawnictwo Marginesy

 Tu czekała wszystkich kolejna afera. Na środku kuchni stał Oko z zaparowanymi okularami, przez które nie widać mu było oczu. Wyglądał jak postać z kreskówki. Nad nim stała Wanda. Była zła. Bardzo zła.
- Od kilku tygodni znikają jajka. Jak kamfora. Nikt ich nie je, nie gotuje, nie smaży. Po prostu znikają. Aż tu nagle...- zawiesiła głos i poraziła spojrzeniem Oko, który wykręcał palce, nerwowo przełykając ślinę.-...zabierałam pościel do prania i co odkryłam w twoim łóżku?!
- Jajka...- dopowiedział Oko.
- Były zepsute! Popękane. Co z nimi robiłeś? Słucham!
- Nie mogę powiedzieć. Naprawdę. Nie mogę - Oko mówił jak skazaniec.
- W takim razie masz bana na telewizor przez tydzień! A teraz marsz do pokoju! - Wanda była stanowcza.
- Przepraszam...-wyszeptał Oko. Broda mu się trzęsła, ale dzielnie nie rozpłakał się, idąc korytarzem i mijając wpatrzoną w niego rodzinkę. Zrobił to dopiero w swoim pokoju, na widok świeżej pościeli i zabłąkanego na podłodze piórka. Po jajkach, z których miały wykluć się jego dzieci, nie zostało śladu.
Wanda wściekle tłukła szafkami i patelnią. Najbardziej bolała ją tajemnica. Jej ulubieniec, oczko w głowie całej rodziny, Miał przed nią sekrety! Po co mu te cholerne jajka?!
- Mamo, ja wiem po co - usłyszała głos Leny. Odwróciła się do niej szybko.- to delikatna sprawa...- Wanda zrozumiała intencję Leny i po chwili rozmawiały zamknięte w sypialni rodziców. Lena opowiedziała o swoich przypuszczeniach dotyczących Oka. Nie mogła zacytować Oro i tego, co on wiedział, bo wypadłoby to całkiem niewiarygodnie. Więc udawała, że jej wiedza na temat działań Oka wynika z prostej dedukcji: często z jego pokoju dochodzi gdakanie, Oko najwyraźniej udaje kurę, poza tym poruszył kiedyś temat rodzenia przez mężczyzn, a wielokrotnie deklarował chęć posiadania własnego dziecka. Wniosek? Podbieranie jajek służy procesom prokreacyjnym. Oko liczy na wyklucie się z nich kurczaczka. Dziecka. Jego dziecka. Kiedy Lena skończyła mówić, Wanda zrozumiała, że postąpiła wobec malca okropnie. Przyznała Lenie rację - jej rozumowanie brzmiało bardzo logicznie i układało się w całość. Jak mogła wykazać się aż takim brakiem intuicji? Dlaczego się nie domyśliła? Jak mogła go tak srodze ukarać? I tak dalej w ten deseń. Kiedy na chwilę przestała się użalać, Lena zręcznie wykorzystała moment i podsunęła Wandzie pewien pomysł...
Następnego dnia wieczorem do pokoju Oka weszli Wanda i Roman. W pudełku po butach wyścielanym wełną leżały trzy jajka.
- To nie ja - bronił się.- Ja ich nie pobrałem. Narzekam! - mówił z ręką na sercu. 
- Wiemy, że to nie ty. To dla ciebie, głuptasku. Roman ostrożnie położył jajka na łóżku. - Byliśmy z mamą na zakupach i kupiliśmy specjalne jajka dla Oka.

Dobra książka.
Przeczytałam te lekturę zachęcona recenzjami. Rzeczywiście wartościowa pozycja dla starszego czytelnika. Opowiada historię Leny oraz jej pięciorga przyszywanego rodzeństwa, którzy wraz z Wandą i Romanem tworzą rodzinę zastępczą. Tu  każdy nosi swoją osobistą historię, ale też każdy zostaje z nią świadomie przyjęty. Interesującą postacią jest tytułowy bohater - Oro. Mieszka w szafie, pojawia się nieproszony, jest bystrym obserwatorem i rzeczowym doradcą. Wnosi wiele zamieszania w codzienność Leny.
Książka zaciekawia drugim człowiekiem, uczy wrażliwości i cierpliwości w relacjach, jest lekcją przyjaźni.
Zastanawiałam się, czy autorki nie za bardzo "nafaszerowały" powieść ludzkimi dramatami. Chyba można by trochę oszczędniej...Nawet dla mnie, psychoterapeuty, to duża dawka, a jak rozumiem, adresatami książki są młodzi czytelnicy.
Zdecydowanie przeszkadza mi okładka, która bardziej odstręcza niż zachęca (pokazywałam ją kilkorgu dzieciom - mówiły, że mają skojarzenia z anime). Rażące jest używanie wtrąceń z języka młodzieżowego w tekście, ponieważ brzmią bardzo nieautentycznie. I jeszcze psychologiczne wywody i wyjaśnienia... Lepiej byłoby wnioski pozostawić czytelnikowi, niż dawać mu gotowe rozwiązania. Z mego punktu widzenia na tym polega magia książki, że pozwala się czytelnikowi szukać, przeżywać, nazywać i dopiero wtedy uznawać za swoje.