środa, 25 grudnia 2013

Sven Nordqvist "Goście na Boże Narodzenie"

Ciągnąc kota na holu, Pettson brnął w śniegu pod górkę za szopą na narzędzia. Tu i owdzie ściął
trochę gałązek i położył je na schodach. Kiedy były pełne, zaczęli schodzić z powrotem. Raptem Pettson pośliznął się na kamieniu, a sanki poleciały do przodu, uderzyły staruszka dokładnie w zgięcie pod kolanem, aż usiadł na stercie świerku, i pędem pomknęły w dół, wjeżdżając prosto w kamienne ogrodzenie, po czym przewróciły się.
Kot wydal radosny okrzyk;
- Jeszcze raz! - Ale staruszek wcale nie wyglądał tak, jakby uważał, że to jest zabawne. Stękał i biadolił, z trudem wygrzebując się ze śniegu.
- Ajajaj, co za nieszczęście - jęczał. - To mi naprawdę zaszkodziło. Nie mogę stąpnąć.
Na przemian złorzeczył i narzekał, tak że kot nie wiedział, co ma zrobić.
- Nie możesz przeklinać dzień przed Wigilią! - To było wszystko na co wpadł.
Pettsonowi udalo się dotrzeć do kuchni. wszedl do środka, usiadl na krześle i obejrzał stopę.
- To prawdziwe nieszczęście. Miejmy nadzieję, że mi przejdzie, zanim zamkną sklep, bo nie zdążymy kupić świątecznego jedzenia. - Westchnął głęboko. - A tyle mamy do zrobienia: ściąć świerk, wyszorować podłogę i...
-Taak! Zrobię to!- Krzyknął kot. I natychmiast wyszukał wiadro do mycia podłogi i szczotkę do szorowania.

Mam sentyment do tego autora. Jestem zauroczona w pierwszej odsłonie ilustracjami, w drugiej historią. Znany z wielu opowiadań duet Pettsona i Findusa tym razem doświadcza przykrej niespodzianki w postaci urazu nogi gospodarza. Zwyczajowy rytm przygotowań do świąt zostaje zakłócony. Resztki ciasta piernikowego, marchewka i inne niezbyt atrakcyjne "specjały" stanowią jedyne potrawy na stół. Poza tym nie ma choinki. Jedyne, co udało się przywieźć z lasu, to kilka świerkowych gałązek. Pomysłowość staruszka, zaangażowanie kota oraz dobroć i troska sąsiadów, sprawiają że nic z atmosfery Bożego Narodzenia nie zostaje utracone. Polecam na wieczorną lekturę do poduszki.


Goście na Boże Narodzenie
Sven Nordqvist
Ilustracje Autor!!!
Wydawnictwo Media Rodzina

piątek, 13 grudnia 2013

Sven Nordqvist "Niezwykły Święty Mikołaj"

Z choinką na sankach ruszyli w stronę domu. Findus szedł przodem i wymachiwał patykiem na wypadek, gdyby pojawiły się łosie.
Nagle usłyszeli wolanie o pomoc. Petteson zostawił sanki na ścieżce i pospieszył w tamtą stronę. Findus biegł przodem. Trudno było ustalić, skąd dochodził głos. Czasem musieli się zatrzymywać i nasłuchiwać, a potem iść w innym kierunku. Gdy Pettson zaczął się zastanawiać, czy naprawdę wiedział, gdzie byli, zobaczył mały robotniczy barak na kółkach ustawiony w środku lasu.

Przed barakiem stał wysoki, dobrze zbudowany mężczyzna i wolał o pomoc. Gdy on i Pettson dostrzegli się nawzajem, przez chwilę patrzyli na siebie, nic nie mówiąc. Potem mężczyzna powiedział zupełnie cicho i spokojnie:
- Pomocy.
- Potrzebna jest panu pomoc? - zapytał Pettson.
 - Tak. Może mi pan pomóc rozwiązać tę krzyżówkę? - spytał mężczyzna, wyciągając w stronę Pettsona gazetę.
- Czy tylko dlatego wolał pan o pomoc? - upewnił się Pettson. - Myślałem, że coś się stało. 
- Nie, nic się nie stało - odrzekł mężczyzna. - Tu nigdy nic się nie dzieje. Jest tak nudno, ze można zwariować. to dlatego czasem wołam o pomoc, bo myślę, że zawsze ktoś się zjawi. Ale nikt się nigdy nie zjawia. Czy można zaprosić do środka na kubek grzanego wina?
- Tak dziękuję, z przyjemnością - odpowiedział Pettson. 
W baraku nie pozostało wiele miejsca, gdy obaj usiedli przy małym stoliku. Mężczyzna, który nazywał samego siebie Rybakiem, wlał pół butelki gloggu do rondla na kominku. Findus wskoczył na kolana Pettsona i badawczym wzrokiem przyglądał się mężczyźnie.
- Ach, ma pan kota. Dobrze jest mieść kota, zawsze można z kimś porozmawiać. To takie nudne siedzieć tu samemu i rozwiązywać krzyżówkę. - Dlaczego więc pan tutaj siedzi? - spytał Pettson. 
- Jestem strażnikiem lasu. Pilnuję lasu, choć nie wiem za bardzo,
jak się to robi - odpowiedział Rybak i nie wyglądał przy tym na szczęśliwego. - Wcześniej byłem rybakiem, to było co innego! Trzeba było tylko zarzucić haczyk i czekać, aż weźmie. Ale u mnie prawie nigdy nie brało, więc musiałem z tym skończyć i dostałem tę pracę. Tyle że nikt mi nie powiedział, co mam robić. Powiedzieli tylko, że świerki mają krótkie igły, a sosny długie, a potem przyjechałem tutaj, żeby pilnować lasu. Więc każdego dnia idę się przejść i zobaczyć, czy las jeszcze stoi. No i stoi. Szczerze mówiąc wydaje mi się to trochę głupie.
- Tak rozumiem - przytaknął Pettson. 

Zbliża się Boże Narodzenie, trwa adwent. Pettson opowiada swemu przyjacielowi, co powinni w tym czasie zrobić: posprzątać, ściąć choinkę, upiec pierniki, zapakować prezenty, ale Findus marzy o spotkaniu ze Świętym Mikołajem. Nigdy go nie widział i nie dostał prezentu. Według staruszka metodą na znalezienie Świętego jest napisanie listu i włożenie go do śnieżki. Wieczorem należy zbudować latarnię ze śniegu, a na jej szczycie ułożyć śnieżkę z listem. Jeżeli latarnia jest zawalona, wówczas istnieje prawie pewność, że Mikołaj zabrał list i przyjdzie w Wigilię. Jak Petton powiedział, tak Findus zrobił. I oto staruszek miał przed sobą nie lada wyzwanie - potrzebny jest Mikołaj, jeśli nie prawdziwy, to przynajmniej taki, który mógłby uchodzić za prawdziwego. Zatem ten adwent nie należał do typowych, ponieważ Pettson spędzał mnóstwo czasu w stolarni, gdzie konstruował swój wynalazek, a i tak Wigilia przyniosła zaskakujący finał.
O przyjaźni, miłości, marzeniach z czułością  i poczuciem humoru.
Pięknie wydana, mistrzowsko ilustrowana.

Sven Nordqvist
Niezwykły Święty Mikołaj
Ilustracje Autora
Niezwykły Święty Mikołaj
Autor: Sven Nordqvist
Ilustracje: Sven Nordqvist
Tłumaczenie: Magdalena Landowska
Wydawnictwo Media Rodzina, 2012 - See more at: http://mamaczyta.pl/zabawne-i-madre/niezwykly-swiety-mikolaj-niezwykly-pettson-i-niezwykly-findus#sthash.yv6YYU4K.dpuf
Wydawnictwo Media Rodzina
Niezwykły Święty Mikołaj
Autor: Sven Nordqvist
Ilustracje: Sven Nordqvist
Tłumaczenie: Magdalena Landowska
Wydawnictwo Media Rodzina, 2012 - See more at: http://mamaczyta.pl/zabawne-i-madre/niezwykly-swiety-mikolaj-niezwykly-pettson-i-niezwykly-findus#sthash.yv6YYU4K.dpuf

niedziela, 1 grudnia 2013

Joanna M.Chmielewska "Niebieska Niedźwiedzica"

Mama Niedźwiedzica śpiewała kołysanki swojemu maleństwu, od czasu do czasu zerkając w okno. Czekała. Tata Niedźwiedź też czekał. Słońce zaczynało już zachodzić, a oni czekali tak od rana na Króla Niedźwiedzi, który zgodnie z obyczajem jako pierwszy odwiedzał nowo narodzone niedźwiedziątko. A potem wyprawił wielką powitalną ucztę na cześć maleństwa.
Ach, cóż to były za biesiady! Stoły pełne smakołyków, okrzyki podziwu, pieśni ułożone specjalnie na tę okazję, prezenty... Ojej, Mama Niedźwiedzica nie mogła się już doczekać uczty. Przymknęła oczy. Słyszała dźwięki królewskiej orkiestry i czuła zapach najlepszego królewskiego miodu... Skrzypnięcie drzwi wyrwało ja z rozmarzenia.
W drzwiach stał Król.
- Witamy Waszą Wysokość. - Tata Niedźwiedź ukłonił się.
- To dla nas wielki zaszczyt, Wasza Wysokość. - Mama Niedźwiedzica drgnęła przed władcą.
Król odmruknął coś pod nosem i podszedł do kołyski.
- Ależ on jest niebieski! - zawołał na widok małego łebka wystającego z zawiniątka.
- Ona. To niedźwiedziczka - powiedziała z dumą mama, przyciskając dziecko do piersi. - Błękitna jak niebo, lazurowa jak morze, szafirowa jak klejnot, chabrowa jak kwiaty na łące, niebieska jak...
- Nie przyszedłem tu oglądać nieba, morza, klejnotów ani chabrów, tylko niedźwiedzia! - wykrzyknął zirytowany Król. - Niedźwiedzia! a niedźwiedzie mogą być brązowe, czarne, białe albo szare. Niebieskich niedźwiedzi nie ma!
- Ale przecież ona jest niebieska - zaprotestowała nieśmiało mama. - Nasza córeczka jest niebieska. I jest niedźwiedziem.
- Kto to widział! Niebieskie uszy, łapy, nos, a nawet brzuch! To niedopuszczalne! Oburzony Król odwrócił się na pięcie i, nie mówiąc nawet "do widzenia", wyszedł z chaty.
- A co z ucztą? - zawoła za nim mama.
- Uczty są dla niedźwiedzi! Dla prawdziwych niedźwiedzi, a nie dla takich niebieskich dziwadeł! - krzyknął władca.
- Zróbcie coś z tym! I to szybko! 

Temat inności i akceptacji jest zawsze istotny. I tylko od koncepcji autora zależy, jak zechce o nim opowiedzieć.
Tym razem historię otwierają narodziny niebieskiego niedźwiedzia, który pojawia się w świecie o bardziej stonowanych kolorach. Nie znajdując afirmacji w niedźwiedziej społeczności rodzice decydują się na przeprowadzkę do krainy, w której mieszkają żółte krokodyle, pasiaste hipopotamy, bezogoniaste lwy i mnóstwo rożnych stworzeń. O tym jak rozwinęła się dalej historia można przeczytać, a nawet domyślić :) Książka jest bowiem ciekawa, ładnie zilustrowana i wydana, ale dość przewidywalna w fabule. Wydaje się, że jest to schemat tak często używany, że i tym razem dobrze się sprawdził.
Lektura wartościowa na poziomie edukacyjnym i przeżyciowym, ale według mnie do jednorazowego przeczytania i odstawienia na półkę.

Joanna M.Chmielewska
Niebieska Niedźwiedzica
Ilustracje Jona Jung
Wydawnictwo Bajka

niedziela, 17 listopada 2013

Zdeněk Svěrák "Ucieszki Cieszka"



O wielkiej mgle
Ledwie w gospodarstwie ogrodniczym skończyło się lato, zaraz następnego dnia w szyby szklarni zastukała jesień, jakby jej się nie wiadomo jak śpieszyło.
– Ale mgła! Jak w pralni! – powiedział tatuś rano, kiedy wyjrzał przez okno.
– Jak w pralni? – wykrzyknął radośnie mały Cieszko. – Hura! Dziś będziemy mieli pralnię!
I już ma ręce w rękawach, a nogi w nogawkach, już wskakuje w kaloszki i wybiega na dwór.
Ale tuż za progiem zatrzymał się i zaczął się bezradnie rozglądać na wszystkie strony. Tego, co zobaczył, jeszcze nigdy w życiu nie widział. Na dworze nie było nic.
– Tatusiu, mamusiu, ukradli nam szklarnię, inspekty, szopę z narzędziami i płot! Wszystko nam ukradli!
Rodzice rzecz jasna się uśmiali. I zaraz wyjaśnili chłopcu, że to nie jest sprawka żadnego złodzieja, tylko wszystko zakryła gęsta mgła. I wszystko się znowu odkryje, kiedy mgła opadnie albo się wzniesie, bo na pewno nie zostanie na stałe, spokojna głowa.
– Coś pięknego! – Cieszko rozglądał się, urzeczony mlecznym powietrzem. – Czy mogę trochę pochodzić we mgle?
– Możesz – pozwoliła mama – ale oddychaj przez nos i uważaj, żebyś się nie potknął.
– Będę uważał! – odpowiedział Cieszko i przy wtórze blaszanego łoskotu konewek zarył nosem w zagonek marchewki.
– Cześć, konewki! Chodzę sobie we mgle – powiedział, zanim ktokolwiek zdążył go o coś zapytać.
– Jasne, na brzuchu! – zachichotały konewki.
Kiedy ocynkowany śmiech ucichł, Cieszko usłyszał płacz. Był to płacz rozdzierający. Czyli taki, który chciałby się rozedrzeć na pół i przestać płakać, ale nie daje rady, więc drze się dalej i wciąż płacze.
– Kto tu płacze? – zapytał Cieszko.
Nikt nie odpowiedział.
– Czy to ty, mgło?
– Nie – rozległo się pomiędzy jednym szlochem a drugim.
– No to kto?
– Ja, Katarzynka! – odpowiedział głosik, całkiem już porwany na strzępy przez płacz.
Cieszko najpierw się przestraszył, bo nie wiedział, co się jego koleżance stało. Ale potem, jak to zwykle bywa z mężczyznami, w jednej chwili był gotów do działania.
– Katarzynko, nie płacz, już ci idę na pomoc! – krzyknął.
Dziewczynka przestała płakać. Odetchnęła z ulgą, że akcja ratunkowa się rozpoczęła, i zamilkła. Ale kto wie, czy to nie był błąd. Chłopiec stanął bezradnie we mgle i nie wiedział, gdzie ma iść. Po chwili powiedział:
– Katarzynko, może lepiej płacz, prędzej cię znajdę, jak będziesz płakać.
Dziewczynka posłusznie, zgodnie z poleceniem, uderzyła w płacz.
Cieszko z rękoma wyciągniętymi przed siebie ostrożnie zrobił parę kroków we mgle.
– Tu jesteś! No to już nie płacz. – Cieszko pogłaskał coś zimnego.
Płacz się urwał.
– Płacz dalej, Katarzynko, to była pompa.
Katarzynka znowu się rozbeczała.
– Tu jesteś! No to już nie płacz. – Chłopczyk namacał w końcu coś, co pod względem wysokości mogło odpowiadać zaginionej koleżance.
Płacz ustał.
– Możesz dalej beczeć, Katarzynko, to była łopata – oznajmił zrezygnowany Cieszko, a kiedy potem jeszcze z radością objął pień jabłoni, westchnął:
– Wiesz co, Katarzynko? Lepiej płacz bez przerwy, bo zdaje się, że to znowu nie jesteś ty. No tak, to nie ty.
Żeby nie trzymać was długo w napięciu: Cieszko nadział się jeszcze na furtkę, a potem nareszcie trafił na swoją jedyną i najlepszą koleżankę.
– Już cię mam! – ucieszył się, kiedy namacał jej głowę i włosy, a w nich dwie spinki w kształcie margerytek, w których było jej bardzo do twarzy. I zaraz troskliwie zapytał, co się stało.
– Zgu-bi-łam oku-lar-ki… – zaszlochała Katarzynka.
– No to je znajdziemy, nie martw się – powiedział Cieszko, przykucnął i zaczął po omacku szukać na ziemi okularków. Bardzo ostrożnie, żeby ich przypadkiem nie zmiażdżyć.
– Nie znaj-dzie-my – pokręciła głową Katarzynka.
Cieszko wstał i podszedł do niej blisko, żeby w tej mgle widzieć dobrze jej twarz. Bo właśnie sobie przypomniał, jak kiedyś mama chciała nawlec igłę i szukała okularów tak gorliwie, że wywróciła cały pokój do góry nogami, a w końcu okazało się, że miała je na czole, trochę przesunięte do góry. Katarzynka nie miała swoich okularków na czole. Miała za to, jak zauważył Cieszko, niemal doszczętnie wypłakane oczy.
Kiedy patrzył na te wypłakane oczy, wpadł mu do głowy świetny pomysł, z tych świetnych pomysłów, co mu czasem wpadały do głowy.
– Marchewka! – krzyknął.
Wziął Katarzynkę za rękę i poprowadził ją pomiędzy zagonki.
– Marchewka? – zdziwiła się dziewczynka.
– Na oczy najlepsza jest marchewka – oświadczył synek ogrodników, wyciągając z zagonka pomarańczową karotkę. – Kto je marchewkę, ten ma dobry wzrok. Tak mówił tatuś, a tatusiowi powiedział to pan doktor Kment.
Mówiąc te słowa, otworzył swój ogrodniczy nożyk z wygiętym ostrzem, oczyścił marchewkę z ziemi i podał ją we mgle Katarzynce.
– Masz, chrup! – polecił. – Może po tej marchewce nie będziesz więcej potrzebować okularków.
Rozległo się chrupanie, a w tym czasie Cieszko już wyciągał następną marchewkę.
– Poprawia ci się wzrok? – zapytał.
– Nie – odpowiedziała Katarzynka.
– To zjedz jeszcze jedną. – Chłopczyk znowu wetknął rękę z marchewką w gęstą mgłę. – Smaczna?
– Nie wiem.
– Jak to nie wiesz?
– Jeszcze nawet nie spróbowałam.
– Nie spróbowałaś? – roześmiał się Cieszko. – Przecież słyszę, jak chrupiesz!
– Ja wcale nie chrupię, to ty chrupiesz – powiedziała Katarzynka.
– Ja? Coś ty, ja nie chrupię. Żadnej marchewki nawet nie nadgryzłem – zaklinał się chłopiec.
Najciekawsze, że cały czas słychać było chrupanie.
– No nie, mam już tego dosyć – zirytował się Cieszko. – Kto chrupie?
I wtedy z mgły dobiegł ich złośliwy śmiech. A zaraz potem biała mgła cicho się podniosła i nagle okazało się, że już jej nie ma.
– Poprawia mi się wzrok! – wykrzyknęła radośnie Katarzynka. – Widzę rozmazany płot, widzę rozmazanego ciebie i widzę rozmazanego… Hugona!
Faktycznie. Być może wyda się to wam niewiarygodne, ale był to naprawdę łobuzisko Hugo. To on zabierał Czeszkowi niewidzialne marchewki i natychmiast je chrupał we mgle. Teraz właśnie kończył chrupać tę drugą i ze śmiechu trzymał się za brzuch.
Cieszko na dobre się rozeźlił.
- Hugo! Ty łobuzie! Mało ci, że będziesz miał tróję ze sprawowania za kradzież naszej sałaty? Chcesz mieć dwóję ze sprawowania za kradzież naszej marchewki?!
Ale Hugo zwyczajem takich właśnie gagatków, nic sobie z tego nie robił. Spokojnie kroczył ścieżką, gryzł marchewkę, która nie była jego własnością, i zawadiacko odrzucił nać lukiem przed siebie, żeby móc ją zgrabnie kopnąć. A ta kopnięta nać wylądowała tuż obok małych okularków, które leżały na dróżce.
- Patrzcie, co znalazłem! – pochwalił się łobuzersko Hugo, kręcąc okularami na palcu tak ryzykownie, że mogły w każdej chwili wylecieć jak z procy i rozbić się o kamień.

Książka, która daje tyle ucieszki, że szkoda byłoby przegapić ją w swoim księgozbiorze. Cieszko, a właściwie Boguszek jest synem państwa ogrodników. Mieszka  za miastem w domu z żółtymi okiennicami. Ma psa Kwika, uroczą koleżaneczkę Katarzynkę i prześladowcę - łobuza o imieniu Hugo. Każdego dnia znajduje powód, by wieczorem podsumować dzień stwierdzeniem: tośmy się dziś znowu nacieszyli światem.
Chłopiec znajduje ucieszkę  nawet wtedy, gdy parzy się pokrzywami, bo wtedy może obserwować na swoim ciele dziwne bąbelki. A gdy przytrzaśnie sobie kciuk drzwiami, rozpromieniony zauważa swój niebieski paznokieć. Gdy gradobicie niszczy warzywa i owoce, on podziwia piękne białe kuleczki itd, itd...
Bardzo polecam na chwile pełne ucieszki.

Zdeněk Svěrák
Ucieszki Cieszka
Ilustracje Ewa Stiasny
Wydawnictwo Dwie Siostry

niedziela, 10 listopada 2013

Wanda Chotomska "Podróże na piórze"

Placek :)
Piekła baba placek,
miała ciężką pracę.
Chociaż miała chłopa w domu,
ani trochę jej nie pomógł.
Narąbała drew na opał,
a on coca-colę żłopał.
Rozpaliła ogień duży,
a on fajkę sobie kurzył.
Przytargała worek mąki,
a on tylko zbijał bąki.
Wbiła w mąkę jajek kopę,
a on ziewa. Co z tym chłopem?
Zaczyniła ciasto w dzieży,
a on już na łóżku leży.
Piekła placek dwie godziny,
chłop nie wylazł spod pierzyny.
A jak wylazł po omacku,

to od razu siadł na placku.
Zniszczył babie całą pracę 
To ci chłop....  
MASZ, BABO, PLACEK!

Zabawa idiomami i przysłowiami na miarę mistrzyni słowa. Ciekawe wiersze, często opowiadające jakąś historyjkę w malowniczy sposób ilustrują co znaczy np. stroić się w cudze piórka, być ubogim krewnym czy mleć ogonem. Choć to książka zaledwie na pól godziny, jest z pewnością taką, po która warto sięgać wielokrotnie. Ładnie wydana i ilustrowana.Zachęcam bardzo gorąco.



Wanda Chotomska
Podróże na piórze
Wydawnictwo Literatura
Ilustracje Marta Kurczewska

Marcin Szczygielski "Czarownica piętro niżej"

Przez krótką chwilę Maja stała osłupiała, gapiąc się na kota. Nagle drgnęła, nabrała głęboko tchu i rzuciła się biegiem w stronę zagonu słodkiego groszku.
- Ciabciu! Ciabciu! - wrzasnęła, gdy tylko dostrzegła siwowłosa postać w kwiecistej sukience.
Ciabcia obejrzała się przez ramię.
- No?
- Ciabciu ten twój zwariowany kot się do mnie odezwał! Po ludzku - wysapała, dobiegając do niej.
- Tak? - zapytała ciabcia z lekkim uśmiechem i wróciła do obrywania strączków grochu. - I co ci powiedział?
- Czy ty słyszałaś, co ja powiedziałam? - prawie wykrzyknęła dziewczynka. - On mówi!
- No pewnie, że mówi. - Ciabcia kiwnęła głową i kucnęła z trudem, sięgając po niżej rosnące strączki. - Byleby tylko z sensem.
- Ale on naprawdę mówi - powtórzyła Maja z rozpaczą, przekonana, ze Ciabcia robi sobie z niej żarty.
- Ale przecież ja ci wierzę. Dlaczego tak cię to dziwi?
- Jak to dlaczego? - Maja spojrzała na nią osłupiałym wzrokiem. - Przecież to kot!
- No i co?
- Koty nie mówią!
- A próbowałaś kiedyś z którymś porozmawiać?
Ciabcia wrzuciła do koszyka garść strączków, sięgnęła po ostatni, zwisający z gałązki, a potem otworzyła go i zjadła jedną z soczystych, zielonych kulek.
- Chcesz? Dobre. - Wyciągnęła w stronę Majki rękę z otwartym strączkiem.
- Nie wierzysz mi! - oskarżycielsko rzuciła maja.
- Przecież mówię, że wierzę.
- Wcale nie! Uważasz, że zmyślam - A on naprawdę się do mnie odezwał.
- I co powiedział?
- Żebym nie szła w krzaki za domkiem.
- I bardzo słusznie. - Ciabcia kiwnęła głową. - To nie jest miejsce dla ciebie.
- Dlaczego?
- Bo tam rosną takie roślinki, które nie lubią, gdy im się przeszkadza.
- Jakie roślinki?
- Specjalne. Potrafią pomagać, ale mogą też być niebezpieczne, a już szczególnie Zdradliwe Lilie, gdy się przebudzą. Zapamiętaj więc dobrze, co ten kot ci powiedział, i nigdy tam nie wchodź.

Czytanie książek Autora należy do jednej z największych przyjemności.
Są wakacje. Mai rodzi się siostrzyczka, a że przychodzi na świat za wcześnie, mama musi z nią zostać dłużej w szpitalu. Rodzice podejmują decyzję, która, choć dla w wszystkich trudna, w konsekwencji pozwoli dziewczynce przeżyć niezapomniane tygodnie. Tato przywozi Maję do Ciabci do Szczecina. Ciabcia jest cioteczną prababką, która na dobre udowodni, że telewizor i pizza to zdecydowanie nie są najatrakcyjniejsze rzeczy na świecie. Znakomite wakacyjne towarzystwo tworzą  nieznośny Marek, łysiejąca Monterowa, gadający kot i lisica (wiewiórka?) Foksi.
Wyobraźnia, poczucie humoru oraz tajemnica, która domaga się rozwiązania tworzą klimat książki, od której naprawdę trudno się oderwać.
Oczywiście książka bardzo doceniona przez dzieci i krytyków. Serdecznie polecam.

Marcin Szczygielski
Czarownica piętro niżej
Wydawnictwo Bajka
Ilustracje Magda Wosik

sobota, 5 października 2013

Stefan Themerson "Przygody Pędrka Wyrzutka"

Pędrek wyrzutek był sobie Pędrkiem Wyrzutkiem, ludzie jednak myśleli, że w nim jest coś psiego, psy zaś były zdania, że w nim jest coś człowieczego.
I kiedy szedł drogą, która wiodła do miasta, z którego wyszedł, do miasta, do którego szedł, ludzie, jakich spotykał, przystawali i wołali za nim: "Pódź tu, Pędrek!"; i bardzo mu było nieprzyjemnie, bo niby co to za takie zaczepianie przez kogoś, kto się nawet nie raczył przedstawić.
A psy, jakie spotkał po drodze, która wiodła od miasta, z którego wyszedł, do miasta, do którego szedł, biegły ku niemu, machały ogonami i stawały na tylnych łapach, żebrząc. więc bardzo mu było nieprzyjemnie, bo nie miał nic, co by im mógł dać.
Ryby piły zaś, które wychylały ponad wodę swe zębate nosy, tam gdzie droga prowadziła wzdłuż brzegu morskiego, myślały, że w nim jest coś ze słownika, i dziwiły się, dlaczego nie śpiewa: "Fiu fiut!"
Aż wreszcie, kiedy pewien kot pomyślał, że w nim jest coś z ryby, i próbował go zjeść, Pędrek Wyrzutek bardzo się bardzo bardzo znienieniecierpliwił i pierwsze pytanie, jakie zadał, kiedy doszedł do miasta, do którego szedł, było:
 - Czy jest tu ktoś mądry w tym mieście?
- Najmądrzejszą osoba w mieście - odrzekli mu - jest stary wielbłąd, który wykłada na Uniwersytecie.
Więc Pędrek Wyrzutek poszedł do Uniwersytetu, wprost do gabinetu Wielbłąda, i rzekł:
- Dzień dobry Panu Profesorowi! Nazywam się Pędrek Wyrzutek.
- Dzien dobry! - odrzekł Wielbłąd. - Ach Aha Oho.
- Przepraszam bardzo, ale nie dosłyszałem - powiedział Pedrek Wyrzutek.
- Nazwiska są po to, żeby ja znać, a nie po to, żeby ja zrozumieć - odrzekł Wielbłąd. - Moje nazwisko jest Ach Aha Oho! Nie sadzi pan, że mi z nim do twarzy! Bardzo wygodne nazwisko. Można je wymówić na dwadzieścia siedem rożnych sposobów. "Ach" można wymówić ze zdziwieniem: "Ach?!" albo z radością "Ach!", albo z żalem: "Ach...!", "Aha" można wymówić, przytakując: "Aha..." albo tryumfalnie: "Aha!", albo kpiąco: "Aha!..."; a "Oho" można odchrząknąć, żeby zwrócić na coś uwagę: "Oho!..." albo żeby ostrzec przed czymś: "Oho!", albo filuternie "Oho...!"

27 SPOSOBÓW WYMÓWIENIA NAZWISKA ACH AHA OCH

1. Ach?! ze zdziwieniem Aha... przytakując Oho!... odchrząkując
2. Ach?! ze zdziwieniem Aha... przytakując Oho! ostrzegawczo
3. Ach?! ze zdziwieniem Aha... przytakując Oho...! filuternie
4. Ach?! ze zdziwieniem Aha! Tryumfalnie Oho!... odchrząkując
5. Ach?! ze zdziwieniem Aha! Tryumfalnie Oho! ostrzegawczo
6. Ach?! ze zdziwieniem Aha! Tryumfalnie Oho...! filuternie 
7. Ach?! ze zdziwieniem Aha!... kpiąco Oho!... odchrząkując
8. Ach?! ze zdziwieniem Aha!... kpiąco Oho! ostrzegawczo
9. Ach?! ze zdziwieniem Aha!... kpiąco Oho...! filuternie
10. Ach! z radością Aha... przytakując Oho!... odchrząkując
11. Ach! z radością Aha... przytakując Oho! ostrzegawczo
12. Ach! z radością Aha... przytakując Oho...! filuternie
13. Ach! z radością Aha! Tryumfalnie Oho!... odchrząkując
14. Ach! z radością Aha! Tryumfalnie Oho! ostrzegawczo
15. Ach! z radością Aha! Tryumfalnie Oho...! filuternie
16. Ach! z radością Aha!... kpiąco Oho!... odchrząkując
17. Ach! z radością Aha!... kpiąco Oho! ostrzegawczo
18. Ach! z radością Aha!... kpiąco Oho...! filuternie 
19. Ach...! z żalem Aha... przytakując Oho!... odchrząkując
20. Ach...! z żalem Aha... przytakując Oho! ostrzegawczo
21. Ach...! z żalem Aha... przytakując Oho...! filuternie
22. Ach...! z żalem Aha! Tryumfalnie Oho!... odchrząkując
23. Ach...! z żalem Aha! Tryumfalnie Oho! ostrzegawczo
24. Ach...! z żalem Aha! Tryumfalnie Oho...! filuternie
25. Ach...! z żalem Aha!... kpiąco Oho!... odchrząkując
26. Ach...! z żalem Aha!... kpiąco Oho! ostrzegawczo
27. Ach...! z żalem Aha!... kpiąco Oho...! filuternie        

- Jest jedna rzecz, której nie wiem...- rzekł Pedrek Wyrzutek, ale profesor Wielbłąd przerwał mu w połowie zdania.(...)
 - Ja chciałem Pana Profesora zapytać, kto ja jestem – powiedział Pędrek Wyrzutek.
- Ach! – żachnął się Wielbłąd. – To wcale nie jest pytanie. To jest Oznajmienie, a nie Pytanie. Jeżeli chcesz wiedzieć, kto jesteś, powinieneś spytać wprost: „Kto ja jestem?”
- Kto Pan Profesor jest? – zdziwił się Pędrek Wyrzutek.
- Ja jestem Ach Aha Oho, Wielbłąd i Profesor. Ja jestem Cały Świat minus Cały-Świat-oprócz-mnie. Oto co jestem! – odrzekł Wielbłąd szybko.
- Ale kto ja jestem? – zapytał Pędrek Wyrzutek.
- Ty jesteś Pędrek Wyrzutek. Ty jesteś Cały Świat minus Cały-Świat-oprócz-ciebie. Oto co jesteś! – rzekł Wielbłąd. I dodał: – Dziwne, że sam tego nie wiesz.


Trafiłam na tę książkę przypadkiem przy okazji zakupu książek psychologicznych. Zaintrygował mnie tytuł. I tak stałam się posiadaczką dość niezwyklej pozycji w mojej biblioteczce. Książka przywodzi mi na myśl Małego Księcia, choć wydaje się nieco trudniejsza.
Główny bohater wyrusza w podroż, by znaleźć odpowiedź na pytanie "Kim jestem?". Pędrek jest bowiem hybrydą człowieka, psa, ryby i słowika. Gdziekolwiek się nie pojawi jest wyrzutkiem. Poczucie inności dotyka go boleśnie. Pędrek przechodzi z rozdziału do rozdziału spotykając rożne postaci, ale żadna z nich nie przynosi odpowiedzi na  nurtujące go pytanie.
To powiastka filozoficzna w baśniowym klimacie, ciekawie napisana, bez jednoznacznych odpowiedzi. Jej niezwykłość polega na tym, że jest wielowarstwowa - dzieci znajdą tu klimaty rodem z baśni i świata fantastyki, dorośli mogą korzystać z bogactwa metafor i tematów do refleksji.
Ciekawe ilustracje żony autora. Bardzo ładne wydanie.

Stefan Themerson
Przygody Pędrka Wyrzutka
Ilustracje Franciszka Themerson
Wydawnictwo Iskry