poniedziałek, 25 lutego 2013

Marschall B.Rosenberg "Wychowanie w duchu empatii"



Bardzo niepozorna, prosta książeczka, która zmieści się w każdej kieszeni…

Autor M.B.Rosenberg jest bardzo doświadczonym amerykańskim psychologiem, twórcą Porozumienia bez Przemocy. W książce dzieli się swoim osobistym doświadczeniem oraz refleksjami na temat rodzicielstwa. Pokazuje jak dbać o potrzeby dzieci nie zaniedbując własnych.

Autor zadaje rodzicom i wychowawcom dwa pytania:

1. Co chcesz zmienić w zachowaniu dziecka?

2. Jakimi motywami chciałbyś, żeby kierowało się dziecko, kiedy zachowuje się tak, jak od niego oczekujesz?

W odpowiedzi mówi:

Jednym z negatywnych skutków zmuszania dzieci do robienia tego czego chce rodzic – zamiast wspólnego dążenia do zaspokojenia potrzeb obu stron – jest fakt, że zaczynają one odbierać prośby dorosłych jako żądania. A kiedy człowiek słyszy żądanie, przestaje myśleć o wartości danego czynu, który w innym przypadku nawet chętnie by wykonał, bo czuje zagrożenie dla swojej autonomii. Autonomia jest bardzo silną ludzką potrzebą. Ludzie nie lubią być zmuszani do niczego, wolą działać z własnej woli.

Według autora, kiedy dzieci słyszą żądanie mogą nabyć przekonania, że miłość, szacunek i troska wobec nich mają charakter warunkowy.

Z pomocą przychodzi bezwarunkowa miłość, szacunek i akceptacja, która wcale nie oznaczają aprobaty dla wszystkiego co nasze dzieci robią. Jedyna rzecz, którą tak naprawdę musimy robić, to okazywać im szacunek, niezależnie od tego, czy spełniają nasze potrzeby czy nie. Dopiero kiedy okażemy im pełną szacunku empatię i poświęcimy swój czas, starając się zrozumieć, dlaczego nie postępują tak, jakbyśmy chcieli, możemy zastanowić się nad sposobem wpłynięcia na nie tak, aby one same z siebie chciały zmienić swoje zachowanie.
 Na koniec polecam uwadze wszystkich tę pokrzepiającą wiadomość, którą otrzymałem od swojej córki: nikt nie jest doskonały. Każda rzecz, którą warto robić, wato robić nawet kiepsko, a bycie rodzicem to z pewnością coś, co warto robić.
Polecam serdecznie rodzicom ciekawym swojej roli.

Marschall B.Rosenberg
Wychowanie w duchu empatii
Wydawnictwo MiND 

piątek, 22 lutego 2013

Irena Landau "Uszy do góry"


Pani Sonia, rehabilitantka, właśnie wyszła. Nie wiem, czy mam ja kochać, czy 

nienawidzić. Te ćwiczenia są okropne, to znaczy teraz już trochę mniej, ale i tak mnie to potwornie męczy, a baba nie odpuszcza. Ani na krok.
- Nie pieść się - mówi tak, jak mowila jeszcze w szpitalu - nie rób z siebie męczennicy. Musisz ćwiczyć, bo przyrośniesz do fotelika. Chcesz, żeby było jeszcze gorzej? Za fajnie ci? Nie? No więc raz-dwa i do roboty. Teraz lewa noga.
Czasem żałuję, że nie mogę jej tą nogą kopnąć. Słowo daję. Mama co sekundę zagląda przez drzwi, w szpitalu nie zawsze bywała, kiedy przychodziła pani Sonia, a teraz siedzi murem w domu, bo w dzień rehabilitantka pracuje w szpitalu, a czas dla mnie ma wtedy, kiedy mama już przychodzi z pracy. no więc stoi pod drzwiami i co jęknę, otwiera i wsadza głowę.
- Pani Sonieczko, może kawki?
- Pani Soniu, kupiłam sernik, może zrobicie sobie przerwę?
- Pani Soniu, może na dziś wystarczy?
Trzeba znać panią Sonię, zresztą nie dziwię się, ze ją to wkurza. Rozumiem mamę, żal jej, denerwuje się. Mama jest super i na pewno sto razy wolałaby, żeby to ją wszystko bolało, a nie mnie, ale pani Sonia wie, co robi. Chętnie bym ją zamordowała, ale rozumiem...
- Proszę pani - mówi - bardzo dziękuję i za sernik i za kawkę, chętnie, ale dopiero za piętnaście minut.
Jest grzeczna, kiedy mama to proponuje pierwszy raz, ale kiedy wsadza głowę do pokoju na przykład po raz piąty, robi minę złego wilka w gęstym lesie.

Książka opowiada historię jedenastoletniej Majki, która z winy pijanego kierowcy ulega wypadkowi i zostaje unieruchomiona od pasa w dół. Powraca ze szpitala na wózku inwalidzkim, który odtąd staje się jej codziennym towarzyszem.
Autorka proponuje czytelnikowi, oprócz życzliwego spojrzenia na główną bohaterkę, przyjrzenie się otoczeniu osoby niepełnosprawnej. Zwraca uwagę na bariery architektoniczne, ale przede wszystkim na te, obecne w ludzkich przeżyciach. Książka jest pięknym przewodnikiem po bardzo delikatnym obszarze kontaktu z osobą chorą czy niepełnosprawną. Przy tym zawiera dużo ciepłego humoru, jest mocno osadzona w realności i napisana ładnym językiem.
Polecam gorąco, dzieciom powinna się spodobać, a jej walor wychowawczy zapewne przypadnie do gustu troskliwym rodzicom.

Irena Landau
Uszy do góry
Wydawnictwo Literatura

poniedziałek, 11 lutego 2013

Andrew Clements "Fryndel"

Andrew Clements
Fryndel
Ilustracje Elżbieta Kidacka
Wydawnictwo Media Rodzina

W piątej klasie wszystko się zmieniło – nadszedł czas przygotowań do gimnazjum. Piąta klasa oznaczała egzaminy końcowe ze wszystkich przedmiotów. I brak przedpołudniowej przerwy. I prawdziwe, a nie opisowe oceny na świadectwie. Lecz przede wszystkim piąta klasa oznaczała spotkanie z panią Granger.
Wszystkie klasy piąte liczyły razem około stu pięćdziesięciu uczniów, których uczyło siedmioro nauczycieli: dwoje matematyków, dwóch fizyków, dwoje socjologów – i tylko jedna nauczycielka angielskiego. Pani Granger miała monopol na nauczanie języka angielskiego, cieszyła się też zasłużoną sławą.
Pani Granger żyła samotnie w schludnym domku w starszej części miasta. Każdego ranka, nie zważając na ulewne deszcze czy spiekotę, zamiecie śnieżne czy gołoledź, grad czy szalejącą wichurę, przyjeżdżała do szkoły swoim starym, bladoniebieskim samochodem. Od niepamiętnych czasów nie opuściła ani jednego szkolnego dnia.
Miała już niemal zupełnie białe włosy, które sczesywała gładko z czoła i upinała z tyłu głowy w coś w rodzaju gniazda. W odróżnieniu od niektórych młodszych nauczycielek, pani Granger nigdy nie przychodziła do szkoły w spodniach – nosiła na zmianę dwa eleganckie kostiumy ze spódnicą, niebieski i popielaty, do których niezmiennie zakładała białą bluzkę, ozdobioną pod szyją niewielką kameą. Należała do ludzi, którzy nigdy się nie pocą: żeby pani Granger zdecydowała się zdjąć żakiet, temperatura w sali musiała przekroczyć trzydzieści stopni. 
Jak na nauczycielkę była wyjątkowo drobnej postury; bywało, że nawet niektórzy piątoklasiści przewyższali ją wzrostem. Mimo to pani Granger sprawiała wrażenie olbrzymki. Działo się tak z powodu jej oczu, pod których ciemnoszarym, przeszywającym człowieka na wylot spojrzeniem winowajca nabierał przekonania, że jest kompletnym zerem. Oczy pani Granger potrafiły się także uśmiechać i czasem zapalały się w nich figlarne iskierki, a jej uczniowie zaświadczali, że pani Granger umie opowiadać świetne dowcipy. Jednak to nie dowcipy przyczyniły się do jej sławy.
Nikt nie wątpił, że przed wyposażonym w promienie Roentgena wzrokiem pani Granger nic się nie ukryje. O żuciu gumy w promieniu stu pięćdziesięciu metrów od jej osoby nie było nawet mowy. Uczeń żujący gumę zostawał przez panią Granger natychmiast złapany, zmuszony do wyplucia gumy i przyklejenia jej na specjalnej, jaskrawożółtej karcie. Kartę z gumą pani Granger przypinała delikwentowi agrafką na samym przodzie koszulki – i tak przyozdobiony, nieszczęśnik musiał paradować po szkole przez cały dzień. Nie koniec na tym: kartę z gumą należało zabrać do domu, żeby podpisał się na niej jeden z rodziców, i następnego dnia przynieść pani Granger do kontroli. Dla pani Granger nie liczyło się to, czy winowajca jest już uczniem piątej klasy, czy nie, uważała bowiem, że prędzej czy później i tak nim zostanie.

Każde dziecko z Lincolna dobrze wiedziało, że w nieuniknionej przyszłości – czyli w piątej klasie – nadejdzie czas, kiedy to właśnie pani Granger będzie oceniała jego testy ortograficzne, testy na czytanie ze zrozumieniem i najgorsze z nich wszystkich: testy sprawdzające znajomość nowego słownictwa. I to tydzień w tydzień, miesiąc po miesiącu.
Nauczyciele wszystkich możliwych języków na całym świecie z upodobaniem odsyłają swoich uczniów do słownika: „Sprawdźcie pisownię tego słowa. Sprawdźcie jego znaczenie. Sprawdźcie, jak prawidłowo podzielić ten wyraz na sylaby.”
Lecz powiedzieć, że pani Granger znajdowała upodobanie w pracy ze słownikiem, to zdecydowanie za mało. Pani Granger uwielbiała słowniki, otaczała je niemal religijną czcią. Zadawana przez nią co tydzień lista nowych słów do opanowania liczyła trzydzieści pięć pozycji, czasem nawet więcej.
Jakby tego było mało, codziennie rano na tablicy pojawiało się „słowo dnia”. Gdyby ktoś opuścił dzień w szkole, nie przepisał tego słowa, nie zajrzał do słownika i nie nauczył się, co ono znaczy, pani Granger i tak odkryłaby to wcześniej czy później – i przez cały tydzień zadawałaby mu do sprawdzenia aż dwa „słowa dnia”.
Na regale stojącym z tyłu sali pani Granger przechowywała zestaw trzydziestu słowników języka angielskiego. Jej oczkiem w głowie był jednak gigantyczny leksykon, zawierający chyba wszystkie słowa używane we wszechświecie, tak wielki, że do przenoszenia go z miejsca na miejsce potrzeba było dwóch osób. Ten słownik królował na własnym stoliku, ustawionym na poczesnym miejscu pośrodku klasy, pod tablicą, i wyglądającym trochę jak ołtarz.
Każdy absolwent Lincolna, który ukończył tę podstawówkę w ciągu ostatnich trzydziestu pięciu lat, doskonale pamięta, jak stał przy owym stoliku, słuchając okrzyku bojowego pani Granger: „W takim razie sprawdź! Słowniki właśnie po to są!” 

Kiedy książka mi się podoba, nie mogę wypuścić jest z ręki. Tą przeczytałam jednym tchem. Jest wspaniała!
To historia szkolnych zmagań głównego bohatera, piątoklasisty Nicka. Szkoła od środka, sprytne dzieci, doświadczeni nauczyciele, struktura władzy i zależności. Wszystko na wskroś ludzkie, zwyczajne, cudowne. Pochwała pasji, kreatywności, mądrości wypływającej z doświadczenia, zgoda na niepokorną młodość.
Książkę trudno kupić, może łatwiej będzie wypożyczyć, ale nie można jej nie przeczytać.
Polecam wszystkim uczniom, nauczycielom, a także nieco nadwrażliwym rodzicom.
 

piątek, 8 lutego 2013

Agnieszka Frączek "Chichopotam"

Agnieszka Frączek
Chichopotam
Ilustracje Iwona Cała
Wydawnictwo BIS

Pająk
Na ulicy zamieszanie:
- Pająk kupił tu mieszkanie!
- To doprawdy nie wypada
mieć pająka za sąsiada! -
oburzyły sie perliczki.
- Niechże zmyka z tej uliczki!

Nie do wiary! Co za zwierzę!
Myje okna na parterze,
potem wiesza w nich firanki,
które tkał przez cztery ranki,
czyści taras i balkony,
wreszcie wdziewa pantalony,
zgrabnie wsiada na rowerek
i rowerkiem gna na skwerek.

A na skwerku u grawera
pająk sięga do portfela...
Patrzcie! Kupił za gotówkę
elegancka wizytówkę!
Na niej adres i nazwisko...
To dopiero widowisko!
Pająk wiesza tuż nad drzwiami
Wizytówkę z literami:           Imć Pajączek Pajęczasty
                                             (numer domu: sto trzynasty)
                                             tkacz i plotkarz niezrownany
                                             kolorowe tka dywany
                                             oraz plecie bzdurki w cętki
Zaraz zbiegły się klientki! 

Książkę przeczytam dzisiejszego ranka i jestem zauroczona.  Mam nadzieję, że Państwo docenicie mistrzostwo słowa, humor i treść malutkiej egzemplifikacji tego, co można znaleźć w książce.
Tom zawiera ponad czterdzieści wierszy, z których każdy w nietuzinkowy sposób opowiada o otaczającym świecie - zwierzętach, zjawiskach przyrody, przedmiotach.
Z książki mogą też skorzystać poloniści, bo niektóre wiersze nafaszerowane są szeleszczącymi i rzężącymi słowami.
Moim faworytem jest Zwierzę i Dama.
Książka starannie i ładnie wydana. W załączniku płyta z wierszami.
Doskonała na prezent i obowiązkowo na domową półkę
 

poniedziałek, 4 lutego 2013

Renata Piatkowska "Opowiadania z piaskownicy"


Bo ja nie lubię, kiedy mama patrzy na mnie w taki dziwny sposób. Od tego spojrzenia robi mi się zimno i nie wiem, jak mam jak mam ja przekonać, ze nie zrobiłem nic złego. Zresztą pewnych rzeczy nie da się wytłumaczyć dorosłym. bo na przykład czy to moja wina, że Kuba położył swoje okulary na ławeczce w szatni? Położył je tam, bo twierdził, że buty są wystarczająco duże i widzi je nawet bez okularów. Chwilę potem ja usiadłem obok Kuby, a spod mojego siedzenia rozległ się cichy trzask. Zawstydziłem się trochę, bo pomyślałem... no wiecie co. Ale to nie było to. Tym razem był to odgłos miażdżonych okularów. Oprawka złamała się w kilku miejscach. Kuba był mi bardzo wdzięczny, bo przez te okulary nie mógł biegać i okładać się z chłopakami. Gdy zobaczył, co się stało, poklepał mnie po plecach i uśmiechnął się od ucha do ucha. Jego mama wprost przeciwnie. Łapiąc się za głowę zawołała:
- To już trzecie oprawki w tym miesiącu. I pociągnęła Kobę do wyjścia, a on niedowidząc, złapał plecaczek Marty zamiast swojego i pobiegł za mamą.
I czy można mieć o to jakieś pretensje? Potem w tramwaju to tez nie była moja wina, że osiadła koło nas największa pani, jaka w życiu widziałem. Ledwo mieściła się na swoim plastikowym krzesełku. pomyślałem, że musi być bardzo silna, chyba nawet silniejsza od mojego niezwyciężonego wojownika. Trochę się bałem, ze jak tramwaj przyhamuje, to ta pani się przechyli i nas przygniecie.
- Tomku, przestań tak natarczywie przyglądać się tej kobiecie - szepnęła mi do ucha mama.
- Mamo, ta pani jest wielka jak góra. nawet Alibaba i czterdziestu rozbójników nie mieliby z nią szans. Co trzeba jeść, żeby być takim silnym? - spytałem, niestety chyba trochę za głośno, bo spod wyskubanych brwi spojrzały na mnie oczy bazyliszka.
Zwalista postać sapnęła ze złości, a mama zrobiła się czerwona jak wiśnia i pociągnęła mnie do wyjścia. Wysiedliśmy, chociaż to jeszcze nie był nasz przystanek.

Świetna książka!
Jest zbiorem kilkunastu opowiadań o codzienności przedszkolaka Tomka. Wielki świat dorosłych i dziecięca perspektywa są zderzeniem, które rodzi komizm sytuacyjny. A jest go tutaj naprawdę dużo. Tomek poznaje świat całym sobą - angażuje emocje, zmysły, wyobraźnię, dziecięcą logikę, aktywność. Odkrywa otaczający go świat - pierwszy raz idzie do fryzjera, do kina, jedzie windą, nakłada narty itd
Pięknie napisana, ładnie wydana. 
Gorąco zachęcam. A Ci, przed którymi jeszcze dwa tygodnie ferii nie pożałują, jeśli wrzucą tę książeczkę do walizki.

Renata Piątkowska 
Opowiadania z piaskownicy
Ilustracje Iwona Cała
Wydawnictwo Bis

piątek, 1 lutego 2013

Ksiazka wartościowa, ale dość kontrowersyjna


Ulf Stark
Magiczne tenisówki mojego przyjaciela Percy’ego
Ilustracje Magdalena Kucharska 
Wydawnictwo zakamarki 

W pokoju wypoczynkowym graliśmy w hokejarzyki. Mój brat to uwielbiał. Ja nienawidziłem. Ciągle przegrywałem. I ciągle musiałem być Rosją.
- A ja wiem o jednej tajemnicy - powiedziałem, wydłubując krążek z bramki.
- Jakiej tajemnicy?
- To tajemnica - odparłem.
Wyszczerzyłem w uśmiechu niekompletną jedynkę, którą złamałem sobie na kamiennych schodach. Mój brat skupił się na grze i się nie odzywał. Na pietrze słychać było, jak mama gra na pianinie i śpiewa pięknym falującym głosem. W sąsiednim pokoju siedział tata i mówił głośno do siebie. Uczył się francuskiego. BĄ-DĄ.
Mój brat uderzył z całej siły w krążek.
- Mam gdzieś twoje śmieszne tajemnice - powiedział i wymierzył taki strzał, że mój czerwony bramkarz przypłacił to wgięciem na blaszanej twarzy. 
- Ale to jest tajemnica o GOŁYCH BABACH - powiedziałem. 
- Wtedy mój brat wypuścił z rąk uchwyty, tak że udało mi się posłać krążek marudnego kapitana mojej drużyny.
- Że co? - wykrztusił i zrobił się biały na twarzy jak beza.
- Gołych babach BEZ UBRANIA - wyjaśniłem i oddałem strzał.
Jego bramkarz nie miał szans! Ale kiedy ten jeden jedyny raz udało mi się strzelić gola, mój brat nawet tego nie zauważył. Bo właśnie zamierzał mnie udusić. 
- Byleś w moim pokoju? - zasyczał
- Co?
- Przecież gadałeś o gołych babach!
- Masz gołe baby w pokoju?  
- Grzebałeś w mojej szafie! - zawołał. - Nie mówiłem, że masz się od niej trzymać z daleka?!
I uderzył mnie pięścią w ramię. Zawsze tak robił, kiedy się złościł. Na moich krępych ramionach kwitły siniaki we wszystkich kolorach tęczy. Przypominały refleksy, które w słoneczne dni rzucał na ścianę nasz kryształowy żyrandol. Nigdy mu nie oddawałem. Wcale nie dlatego, żebym był jakoś szczególnie grzeczny, jak sądzila mama. Tylko dlatego, że mój brat odrąbałby mi rece.
Po chwili rozbeczałem się, choć mój brat mi zakazał. Mama przerwala granie. A tata przyszedl do nas i zapytał, co się dzieje.
- Nic- odparł mój brat. - Ulf tylko spadł z krzesła i uderzył się ramię. Popatrz, co sobie zrobił! 
Podciągnął mi rękaw czerwonej kraciastej koszuli i pokazał swoje ramie cale w siniakach. Tata nałożył okulary, żeby się lepiej przyjrzeć
- Ojojoj, biedaku - tata pogłaskał mnie rękami pachnącymi dentystą.
- Miałem mu właśnie podmuchać - powiedział mój brat.
- Jacy wy jesteście kochani - powiedział tata. - Co za szczęście, że macie siebie nawzajem. 
- To prawda. Wielkie szczęście - zgodził się mój brat.
Wtuliłem się w rozpinany sweter taty i tak stałem, pociągając nosem, poplamiłem smarkami jego czerwony krawat. 
  
W pierwszej odsłonie pojawia się odruch - nigdy w życiu takiej książki dla dzieci. Ale tylko w pierwszej...

Ciekawie napisana, bez żadnych moralizatorskich i wartościujących sądów. Historia Ulfa przedstawiona jest tak zwyczajnie i tak dosłownie, że nie ma możliwości, by uczucia się nie wzbudziły.
Są zatem gole baby, nadużycia koleżeńskie, niosące ryzyko zagrożenia życia i zdrowia zabawy, przemoc, rywalizacja. To na pewno zobaczy dziecko, kiedy przeczyta książkę. I tu moja obawa, czy lektura nie jest zbyt instruktażowa i uogólniająca. Trzeba by pomóc młodemu czytelnikowi zobaczyć co kryje się za zasłoną rożnych zachowań - samotność, wyalienowanie, opuszczenie przez dorosłych, pragnienie uznania, przyjaźni, budząca się seksualność.

Na pewno jest to lektura, która wymaga rozmowy, albo rozmów. Zaprasza do podjęcia bardzo trudnych dla dziecka tematów i jeśli tak patrzeć na tę książkową propozycję, to warto po nią sięgnąć.
Mam wrażenie, że autor wystawia cenzurkę doroslym.
Nieobecni rodzice, mający minimalny dostęp do świata swoich dzieci, niezaciekawieni ich życiem i przeżyciami. Rodzice, którzy nie poddają swojej roli refleksji i opisują dziecko zgodnie ze swoimi wyobrażeniami i fantazjami. Rodzice tak zajęci swoimi sprawami i trudnościami, że opuszczają emocjonalnie swoje dzieci.
Jedynym dorosłym, który budzi zaufanie jest nauczycielka techniki, czy jak kiedyś się mówiło zajęć praktyczno-technicznych. I tego sobie życzmy...