niedziela, 28 kwietnia 2013

Michał Rusinek "Wierszyki domowe"

Pralka
Kiedy nie było telewizorów
(i gdy już były - lecz bez kolorów),
zastępowano je czasem pralką
(gdy się mieściła za umywalką).
Co dzień wieczorem, tuż po kolacji
wszyscy siadali na ubikacji
lub taboretach (jak na wersalce).
żeby przyglądać się bacznie pralce.

Wkładano do niej rzeczy do prania*,
włączano program BEZ WIROWANIA
lub Z WIROWANIEM, gdy na dreszczowiec
mieli ochotę pralki widzowie.

A kiedy pralka kończyła prać
- cała rodzina mogla iść spać.

* KIEDY Z KOGOŚ BYŁ CZYŚCIOSZEK
TO DODAWAŁ TAKŻE PROSZEK.


Pewnie każdy zna wiersze Brzechwy czy Tuwima. I czasem powstaje pytanie, ba nawet twierdzenie (koleżanki psycholożki), że nie ma już dobrych książek dla dzieci, a dobrych wierszy, to ze świecą szukać.
A to jest książka mądra, cudowna, zabawna, przemyślana od początku do końca.
Po prostu mistrzostwo!!!
Koncepcja książki związana jest z prezentacją różnych domowych pomieszczeń i obecnych w nich sprzętów. Wchodzimy do przedpokoju, potem łazienka, kuchnia, salon, piwnica itd. Tak zwiedzamy cały dom i poznajemy na nowo przedmioty, z którymi stykamy się na co dzień. Rymowane wersety, ładny język, fantazja autora, poczucie humoru - wszytko tu jest. Każdy wierszyk ma przypis, taką kropka nad "i", taki zadziorek, prezent dla ciekawskich.

Staranne, adekwatne ilustracje, spójna koncepcja całości, piękne wydane - życzę wszystkim dzieciom takiego prezentu.


Michał Rusinek*
Wierszyki domowe
Ilustracje Joanna Rusinek
Wydawnictwo Znak
*Michał Rusinek - sekretarz Wisławy Szymborskiej, prowadzi fundację jej imienia.

niedziela, 21 kwietnia 2013

Michael Bond "Miś zwany Paddington"





IDZIEMY DO TEATRU

Całą rodzinę ogarnęło niemałe podniecenie. Pan Brown dostał bilety do loży w teatrze. Była to premiera najnowszej sztuki, w której główną rolę miał grać światowej sławy aktor sir Sealy Bloom. Nawet Paddington zaraził się ogólnym podnieceniem. Odbył kilka wypraw do swego przyjaciela, pana Grubera, żeby mu wyjaśnił, co to jest teatr. Pan Gruber uznał, że niedźwiadka spotkało wielkie szczęście, skoro będzie miał możność być na premierze nowej sztuki.

– Zjawią się tam wszelkiego rodzaju sławni ludzie – oświadczył. – Nie sądzę, by wielu niedźwiedziom, choćby raz w życiu, zdarzyła się taka gratka.

Pan Gruber pożyczył Paddingtonowi parę używanych książek o teatrze, jakie miał na składzie. Paddington nie był zbyt biegły w sztuce czytania, ale w książkach znalazł mnóstwo ilustracji, a w jednej z nich był model teatralnej sceny z grubego papieru. Złożony, gdy książka była zamknięta, model niemal sam się ustawiał w miniaturową scenę, ilekroć Paddington otworzył książkę w odpowiednim miejscu. Paddington postanowił, że jak dorośnie, zostanie aktorem. Często więc wchodził na toaletkę w swoim pokoju i przed lustrem przybierał aktorskie pozy, jakie widział w książkach o teatrze.(...)
W drodze do teatru Paddington siedział nad podziw cicho. Po raz pierwszy znalazł się poza domem po zapadnięciu zmroku i po raz pierwszy zobaczył światła Londynu. Jechali samochodem – pani Brown pokazywała Paddingtonowi sławne miejsca, jakie mijali w drodze do teatru. W końcu wesoła gromadka Brownów wmaszerowała do teatralnego budynku.

Paddington z radością stwierdził, że wszystko dokładnie się zgadza z opisem pana Grubera, nawet portier w generalskim mundurze, który otworzył im drzwi i zgiął się w ukłonie, gdy wchodzili do foyer. (...)

Przy szatni doszło do małego nieporozumienia, gdy się okazało, że za przechowywanie flauszowego płaszcza i walizki trzeba zapłacić sześć pensów. Szatniarka okazała się osobą po prostu źle wychowaną, kiedy Paddington zażądał zwrotu swoich rzeczy.

Donośnym głosem jeszcze się wypowiadała w tej sprawie, gdy bileterka prowadziła korytarzykiem całe towarzystwo, by wskazać miejsca. Bileterka stanęła przy wejściu do łoży.

– Program dla pana? – zapytała Paddingtona.

– Owszem – odparł Paddington, biorąc pięć programów. – Bardzo pani dziękuję – dodał.

– Czy podać kawę w czasie przerwy? – spytała bileterka.

Paddingtonowi błysnęły oczy.

– A jakże, proszę – powiedział przekonany, że teatr stara się dogodzić im wszystkim.

Chciał się przepchnąć do loży, ale dzielna kobieta zagrodziła mu drogę.

– To będzie razem dwanaście szylingów i sześć pensów – oświadczyła. – Po sześć pensów za programy i po dwa szylingi za pięć kaw.

Paddington zrobił taką minę, jakby własnym uszom nie wierzył.

– Dwanaście szylingów i sześć pensów – powtórzył. – Dwanaście szylingów i sześć pensów – powiedział jeszcze raz z naciskiem.

– Nie ma o czym mówić, mój drogi – wtrąciła się pani Brown w obawie, że będzie nowa awantura. – Dzisiaj ja funduję. A ty wejdź do loży i usiądź sobie wygodnie.

Paddington usłuchał i jak bomba wpadł do loży. Niemniej obdzielił bileterkę paroma cierpkimi spojrzeniami, kiedy układała mu poduszki na fotelu w pierwszym rzędzie loży. Mimo wszystko rad był, że przydzieliła mu fotel najbliżej sceny. Wysłał już kartkę do cioci Lucy i dołączył do niej plan widowni, który starannie przerysował z planu znalezionego w jednej z książek pana Grubera, i w rogu kopii zrobił krzyżyk z objaśnieniem „Moje miejsce”.

Sala była pełna. Paddington pokiwał łapą widzom na parterze. Pani Brown wielce się zmieszała, kiedy niektórzy widzowie z dołu zaczęli pokazywać palcami na Paddingtona i machać mu rękami.

– Wolałabym, żeby się powstrzymał od tych serdeczności – szepnęła mężowi.

– Czy nie zechciałbyś zdjąć płaszcza? – spytał pan Brown. – Jak wyjdziesz z teatru, będzie ci zimno.

Paddington stanął na fotelu.

– Chyba się rozbiorę – powiedział. – Ciepło się tutaj robi.

Judyta pomogła mu zdjąć płaszcz.

– Uważaj na moją kanapkę z marmoladą! – zawołał Paddington, kiedy kładła płaszcz przed nim na barierce loży.

Ale było już za późno. Paddington rozejrzał się z miną winowajcy.

– A to ci heca! – powiedział Jonatan. – Kanapka spadła komuś na głowę. – Przechylił się przez poręcz i spojrzał w dół. – Siadła jakiemuś panu na łysinie. Ze złości o mało nie dostał apopleksji.

– Och, Paddington! – pani Brown spojrzała na niego z wyrazem rozpaczy w oczach. – Po co przyniosłeś do teatru kanapki z marmoladą?

– Nic nie szkodzi – wesoło odparł Paddington. – Mam więcej kanapek w drugiej kieszeni, gdyby ktoś z państwa chciał się poczęstować. Pewnie trochę się zgniotły, bo siedziałem na nich w samochodzie.

– Zdaje się, że na parterze doszło do awantury – powiedział pan Brown, wyciągając szyję, by spojrzeć w dół. – Jakiś facet grozi mi pięścią. O jakich to kanapkach z marmoladą mówiliście przed chwilą?

Pan Brown czasem myślał dość wolno.

– Nic takiego – szybko zapewniła go żona. Wolała przemilczeć sprawę kanapek. Na dłuższą metę łatwiej było żyć, jeśli się czasem nabierało wody w usta.

Niedźwiadek z Peru, którego Państwo Brown znajdują na stacji kolejowej Paddington staje się członkiem rodziny Brown i zamieszkuje z nimi w Londynie przy ul.Windsor Gardens 32.
Miś żywi się marmoladą i potrafi odszukać ją dosłownie wszędzie, zaś kanapki z marmoladą, można znaleźć w najmniej oczekiwanym momencie i miejscu. Z tego lepkiego zamiłowania wynika szereg kłopotów.
Paddington jest niezwykle ciekawy świata, ma "dar"  popadania w tarapaty i jeszcze większy wychodzenia z nich obronną ręką a nawet z orderem na piersi.
Ujmuje poczucie humoru, takie niby niechcący, psikusy nie wynikające ze złej woli lecz nieznajomości europejskich obyczajów i gafy, które łatwo się wybacza. A że niedźwiadek jest bardzo taktowny i próbuje naprawiać swoją niezręczność, często bardzo, bardzo komplikuje sytuacje.

Prezentowany tom jest przepięknie wydany i ilustrowany.

Dla ciekawych przygód Paddingtona są jeszcze:
  • Jeszcze o Paddingtonie  
  • Paddington daje sobie radę 
  • Paddington za granicą 
  • Nowe przygody Paddingtona 
  • Paddington w opałach
  • Paddington przy pracy 
  • Paddington wyrusza do miasta
  • Paddington na wycieczce 
  • Paddington ma rację 
  • Paddington zdaje egzamin
  •  Paddington tu i teraz
I dwa doskonale audiobooki - jeden czytany przez Artura Barcisia, drugi przez Wojciecha Manna.

Michael Bond
Miś zwany Paddington
Ilustracje Peggy Fortnum
Wydawnictwo Znak

piątek, 19 kwietnia 2013

Mira Jaworczakowa "Oto jest Kasia"

                                                                                                
I tak, ni stąd, ni zowąd w ciągu roku przybyła do klasy nowa uczennica. Ewce, która siedziała w jednej ławce z Kasią, bardzo się ta nowa od razu spodobała.
- Patrzcie, dziewczynki, jaka ona ładna i jaką ma kokardę!
- Wielkie rzeczy: kokarda - ostro powiedziała Kasia. - Ja też mam w domu kokardę, nawet dwie.
Ewka zamilkła i niepewnie spojrzała na Kasię. Kasia jest bardzo dobrą uczennicą, więc pewnie ma rację, ze kokarda to żadne "wielkie rzeczy". Chociaż ta nowa podobała się Ewce nie tylko z powodu kokardy; była taka ładna, rezolutnie patrzyła spod długich rzęs na wszystkie dzieci.
- Ma brzydka sukienkę - zauważyła Kasia. - I pocerowaną.
Ewka potrząsnęła głową i  odrzuciła na plecy dwa jasne warkoczyki spięte klamerkami w kształcie czerwonych biedronek. Westchnęła, bo miała wielka ochotę zaprzyjaźnić się z tą dziewczynką, ale jakoś nie śmiała powiedzieć o tym Kasi.
Tymczasem dzieci obskoczyły nową koleżankę; pytały jedno przez drugie:
- Jak się nazywasz?
- A gdzie mieszkasz?
- Kim jest twój tatuś? A mamusia?
- Będziesz się z nami bawić na pauzie?
Kasia była bardzo ciekawa, co dziewczynka odpowiada, ale nie podeszła do niej, tylko trzymała się z daleka. Ewka natomiast podbiegła do tamtej. Nie wytrzymała i podbiegła, chociaż jeszcze przedwczoraj zaklinała się, że będzie przyjaciółką Kasi - taką od serca i na całe życie... Na znak przyjaźni wymieniły wtedy miedzy sobą zakładki do książek, uplecione z kolorowych wąskich wstążeczek na lekcji robót.
No i proszę, a teraz co ta Ewka wyrabia? Nawet nie spojrzy na Kasię, tylko gada i gada z tą nową. Inne dzieci tak samo.
Wreszcie Ewka wróciła na miejsce, zaróżowiona, podniecona.
- Wiesz co? Umówiłam się, że na pauzie będziemy razem skakać przez skakankę, po kolei. Ona będzie z nami...
- Pewnie wcale nie potrafi - burknęła Kasia. 
- Ależ umie, powiedziała, że umie skakać - zapewniła Ewka gorąco. - A wiesz kim jest jej tatuś? - Nigdy, nigdy byś nie zgadła!
- No? - niespodziewanie zapytała Kasia.
- Strażakiem - powiedziała powoli Ewka śledząc z uwagą, jakie tez ta wiadomość zrobi na Kasi wrażenie. Jest strażakiem i ma błyszczący hełm, i po drabinie umie się wspinać, takiej rozkładanej. Jak się dom zapali, to ojciec Antolki...
- Co? - przerwała Kasia. - Jakiej Antolki?
- No tej nowej, ona się nazywa Antolka. Jej tatuś ratuje ludzi!
- Wielkie rze... - zaczęła Kasia, ale w porę ugryzła się w język. Popatrzyła tylko z zazdrością na Antolkę.

Książka, którą rodzice znają jeszcze z dzieciństwa. Wciąż świeża, aktualna, choć realia nie te. No bo kto biega dziś do sąsiadów, żeby zadzwonić po lekarza. Telefon jest tylko jeden w bloku :)
Ale sprawy dziecięcych przeżyć wciąż te same. Ośmiolatka, oczko w głowie rodziców, rozpieszczona, kapryśna, nieustannie zabiegająca o uwagę, nagle traci swoją pozycję, ponieważ rodzi jej się młodsza siostrzyczka. W klasie pojawia się nowa koleżanka - kolejna rywalka.
Kasia nie wytrzymuje napięcia i zaczyna się źle zachowywać. Z pomocą bliskich jej osób przechodzi trudną drogę zmian.
Książka wciąż jest lekturą szkolną, i dobrze, bo jej walory wychowawcze są nieocenione.
Nie warto czytać streszczeń, nie warto odpuszczać czytania...

Mira Jaworczakowa
Oto jest Kasia
Ilustracje Hanna Czajkowska
Wydawnictwo Nasza Księgarnia

niedziela, 7 kwietnia 2013

Wojciech Cesarz, Katarzyna Terechowicz "Pamiętnik grzecznego psa"


Wakacje się skończyły. A ja nie bardzo lubię zostawać sam w domu. Rano wszyscy się spieszą - robią mnóstwo zamieszania, walczą o miejsce w łazience, a mój poranny spacerek jest zwykle krótki i głównie chodzi o to, żebym się załatwił. Pierwszy wybiega do pracy Henryk i zabiera ze sobą Julię, którą odwozi do szkoły. Potem wychodzi z domu Alek, a na końcu Hanka. I zaczyna się oczekiwanie. Beznadzieja. Łażę z kąta w kąt, trochę śpię, sprawdzam, czy przypadkiem nie zostało na wierzchu coś do jedzenia. Jak Henryk z Hanką zapomną zamknąć sypialnię, to wyleguję się na ich łóżku. Ale jak długo można się wylegiwać? Uwielbiam ruch i działanie.
Tego dnia zrobiłem, jak zwykle, obchód mieszkania i nic szczególnego nie znalazłem. Mało tego - okazało się, że mam pecha i sypialnia jest zamknięta. Westchnąłem ciężko i smętnie powlokłem się do kuchni. Jednak tam zobaczyłem coś tak ciekawego, że serce zabiło mi szybciej. Czy to może być prawda? Drzwi lodówki były...niedomknięte. Wydawało mi się, że śnię. Pomogłem sobie łapą i oto miałem przed sobą półki zapchane samymi smakołykami. Ogarnęła mnie panika. A jak zraz ktoś wróci i zamknie lodówkę? Trzeba się spieszyć!
Najpierw rozprawiłem się z wędlinami. Szyneczka - jedno kłapniecie, polędwiczka - drugie. No i jeszcze twarda kiełbasa - parę kęsów i już jej nie było. Mały problem miałem z masłem, szczelnie zapakowanym w papier. Po kilku próbach, zjadłem je w całości, z papierkiem. Trochę mi się potem odbijało, ale naprawdę lubię masło!
Gorzej było z serkami i jogurtami, ukrytymi w plastikowych kubeczkach. Z tym musiałem się trochę nabiedzić. Na szczęście mam ostre kły, którymi umiem się sprawnie posługiwać. Trzeba było po prostu rozgryźć te wszystkie kubeczki i pudełeczka. Po serkach i jogurtach musiałem chwilę odpocząć.
Leżałem przed lodówką, wpatrując się w opustoszałe półki. Sałata? Nie jadam. Pomarańcze i cytryny? Brrrr!!! W lodówce zostały jeszcze jakieś soki, jakieś słoiczki, puszki... (mimo że byłem wciąż trochę głodny, przegryzać puszek nie miałem zamiaru). Jednak wyczuwałem jeszcze jakiś bardzo nęcący zapach... Co to może być?... Tak! To ten bardzo duży garnek na najwyższej półce. Dokładnie go obwąchałem i stało się dla mnie zupełnie jasne, że w środku jest smakowita pieczeń. Przyznam, że garnek był sporym wyzwaniem, jednak na szczęście mam refleks i jak spadał na ziemię, w porę przed nim uskoczyłem...

To był psi weekend. W sobotę obejrzeliśmy cudny film Mój przyjaciel Hachiko, a potem sięgnęłam po tę właśnie książkę. Leżała na półce kilka miesięcy i się doczekała, a właściwie, to ja się doczekałam. Warto było. Ale nie tylko ja doceniłam tę lekturę, bo odkryłam, że została nagrodzona w drugim konkursie im. Astrid Lindgren.
To dość znany schemat - rodzice kupują dzieciom pieska. Najpierw jest malutki, potem nieco większy (tu znacznie większy) i wymagający.
Winter to alaskan malamut, rodowodowy, "grzeczny" pies. Poznaje uroki życia w mieście, odwiedza wystawy, spędza wakacje nad morzem, pływa kajakiem, łowi ryby, zawiera znajomości itd.
Książka napisana jest z psiej perspektywy. To właśnie Winter jest narratorem, a że jego widzenie świata jest inne niż ludzkie, pojawia się mnóstwo sytuacyjnego humoru.
Język jest lekki i prosty. Co jakiś czas można się głośno pośmiać. Barwne ilustracje dopełniają całości.
Polecam.
Istnieje również część druga: Nowe przygody grzecznego psa, ale tej jeszcze nie czytałam.
Wojciech Cesarz
Katarzyna Terechowicz
Pamiętnik grzecznego psa
Ilustracje Joanna Rusinek
Wydawnictwo Literatura


czwartek, 4 kwietnia 2013

Su Blackwell

Jestem zachwycona i absolutnie oczarowana

 

Strona artystki, a na niej mnóstwo innych cudowności:

http://www.sublackwell.co.uk/ 

 


Jeszcze jako smaczek prezentacja prac:




środa, 3 kwietnia 2013

Jasper Juul "Nie" z miłości


Większość rodziców najchętniej niczego nie odmawiałaby dzieciom. Chcieliby dać im wszystko, na co ich tylko stać. To całkowicie logiczne, ponieważ TAK jest najprostszym symbolem miłości. To niejako kod, którym sygnalizujemy, źe wszystko jest takie, jak powinno być. W zasadzie nie można nic zarzucić komuś, kto pozwalałby dzieciom na wszystko - pod warunkiem, że jego zgoda zawsze płynęłaby z głębi serca i byłaby wolna od ukrytych myśli i niewypowiedzianych oczekiwań. W praktyce jest to jednak niemożliwe, ponieważ ludzie, którzy lubią mówić TAK, rzadko akceptują, kiedy ktoś mówi do nich NIE.(...)

 Kiedy kształciłem się na terapeutę rodzinnego, po raz pierwszy usłyszałem zdanie, że "NIE to odpowiedź, w której jest najwięcej miłości". Wtedy tego nie rozumiałem i dopiero po wielu rozmowach z członkami rożnych rodzin pojąłem głębszy sens tego zdania. Gdy dzisiaj patrzę wstecz na moją praktykę terapeuty, uświadamiam sobie, jak wiele trudności i konfliktów powstaje dlatego, że ludzie nie są w stanie powiedzieć NIE wtedy, kiedy chcieliby to zrobić. Nie potrafią wytyczyć własnych granic albo nie umieją wyrazić się dość jasno, bo kultura danej rodziny na to nie pozwala.
Nie twierdzę, że powinniśmy częściej sobie odmawiać, ale źe za mało troszczymy się o nasze indywidualne granice i potrzeby, a potem zrzucamy na to winę na innych. Sztuka mówienia NIE oznacza również umiejętność wzięcia odpowiedzialności za swoje życie - w interesie wszystkich.
Kto bowiem neguje własne potrzeby, wkrótce poczuje, że życie go przerasta - a winę na to zrzuci na dziecko.(...)
Umiejętność troszczenia się o własne potrzeby - bez lekceważenia potrzeb dziecka - charakteryzuje dobre przywództwo w rodzinie. Daje ono dzieciom poczucie bezpieczeństwa i gwarantuje związek oparty na jednakowym szacunku dla obu stron. Związek taki wyróżnia się tym, że obie strony mają jednakową godność - a nie tym, że mają jednakowe prawa i obowiązki, czyli że mogą tyle samo.

To jest bardzo dobra książka!
Jej atutem jest dbałość i o dziecko i o rodziców. Autor wyraźnie podkreśla, że siłą dziecka jest rodzic, który nie boi się swego przewodnictwa; rodzic, który daje prawo do mówienia TAK lub NIE zarówno dziecku jak i sobie.
W książce możemy przeczytać kiedy należy i nie należy mówić NIE. Dalej autor tłumaczy NIE w odniesieniu do rożnych etapów rozwoju. Poświęca bardzo ciekawy rozdział na temat różnicowania między chęcią a potrzebą.
Wreszcie tłumaczy, jak z czystym sumieniem mówić NIE.
Wszystko to opisane jest w klimacie wzajemnego szacunku i zachowania godności.
I co chyba najistotniejsze - jest to książka "mało teoretyczna", za to "bardzo, bardzo praktyczna"


Inne propozycje tego autora:
Twoje kompetentne dziecko
Twoja kompetentna rodzina
Być mężem i ojcem. Książka dla niego
Uśmiechnij się! Siadamy do stołu
Życie w rodzinie
Przestrzeń dla rodziny

Jasper Juul
"Nie" z miłości
Mądrzy rodzice - silne dzieci
Wydawnictwo MiND