środa, 21 sierpnia 2013

Moni Nilsson "Tsatsiki i Mamuśka"



Tsatsiki popędził do Mamuśki.
- Idę na imprezę! Na imprezę!
- To świetnie - odparła Mamuśka odruchowo, pochłonięta dźwiękami gitary. Tsatsiki wyłączył wzmacniacz.
- Mamuś! Idę na imprezę! Rozumiesz?
- do kogo? - Mamuśka spojrzała na Tsatsikiego półprzytomnie.
- Do Marii Grynwall. W sobotę.
- Cudownie! - wykrzyknęła Mamuśka, która wreszcie powróciła do rzeczywistości. - Ma urodziny?
- Nie wiem, zapomniałem spytać. Ale i tak muszę mieć dla niej prezent. na imprezę powinno się przychodzić z prezentem. Prawda?
Tsatsiki uświadomił sobie nagle, że nigdy nie był na imprezie. Był na urodzinach, był na przyjęciach z Mamuśką, ale nie na imprezie...
- W co mam się ubrać?
- W dźnsy i koszulę - zaproponowała Mamuśka
- Dżinsy? Na imprezę? Zwariowałaś?! Muszę mieć frak! - wykrzyknął Tsatsiki.
- Frak?1 No ty zwariowałeś! kto na imprezę zakłada frak?! - Teraz Mamuśka podniosła głos.
- Ale ja chcę dobrze wyglądać! A frak jest najbardziej elegancki - upierał się Tsatsiki.
- Frak to się ubiera na rozdanie nagród Nobla - powiedziała mamuśka. - Ona nie robi chyba imprezy w sztokholmskim Ratuszu? Poza tym naprawdę uważam, że frak jest śmieszny. wyglądałbyś jak wyrzucony na brzeg pingwin.
- Tak myślisz, tak? - krzyczał Tsatsiki. - To spójrz na siebie! Myślisz, ze ty ładnie wyglądasz? Wcale nie! Uważam, ze sukienki są o wiele ładniejsze od tych twoich legginsów! I szminka, i buty na obcasach!
Tsatsiki aż zatrząsł się z wściekłości.
Mamuśka miała taką minę, jakby dostała obuchem w głowę.
- Powiedz, że żartowałeś! Powiedz!
- Nie, nie powiem.
- Czyli ty się mnie wstydzisz?
- Aż tak to nie... Ale ty nie wyglądasz jak inne mamy.
- A chciałabyś żebym wyglądała? Na przykład jak mama Markusa? - Mamuśka była zdruzgotana.
Tsatsiki przyjrzał się jej uważnie. Nie mógł powstrzymać się od śmiechu, kiedy wyobraził sobie Mamuśkę w futrze mamy Markusa i w butach na obcasach.

Skandynawskie współczesne książki mają swoją specyfikę. Na pewno nie są dla purystów i rodziców poszukujących samych "grzecznych" książeczek dla dzieci. Jest to bowiem lektura opisująca codzienność bez patosu i infantylizowania, bez moralizowania, bez pouczania - rzeczywistość wzięta z całym bagażem.
Tsatski nie zna swego ojca. Mieszka z mamą piosenkarką. W  jego domu jest też lokator Jens. Chłopca poznajemy w chwili, gdy rozpoczyna szkolną edukację.  W szkole spotyka swoją nową nauczycielkę, ma do czynienia  z przemocą, zakochuje się, przyjaźni.
Książkę bardzo dobrze się czyta; wciąga, zaprasza do sięgnięcia po kolejny rozdział. Całość ma pozytywny wydźwięk i nawet sceptyczny rodzic może być mile zaskoczony.
M.Nilsson napisała serię pięciu książek o Tsatsikim, zdobyła mnóstwo nagród i czytelników na całym swiecie. Polecam.
Autorka w tym miesiącu była gościem  Festiwalu Literackiego w Sopocie.

Moni Nilsson 
Tsatsiki i Mamuśka
Wydawnictwo Zakamarki

niedziela, 18 sierpnia 2013

Małgorzata Strzałkowska "Zielony nikt i gadające drzewo"



I nazajutrz rano Nikt udał się na południe. Szedł, szedł i szedł, aż dotarł do niewielkiego miasta, którego ulice nosiły interesujące nazwy: aleja Wielkich Skoków, bulwar Podskoczków, plac Hoop-Siup, Skakankowa, Hopsasanowa... Wszyscy mieszkańcy miasteczka ubrani byli w stroje gimnastyczne i wszyscy, bez wyjątku, podskakiwali jak gumowe piłki.
- Przepraszam, co to za miasto? - Zapytał Nikt podskakującą dziewczynkę z warkoczykami.
- Jestem bardzo zajęta, hop! Na ulicy Żabich Skoków znajdzie pan informacje o wszystkim, hop-siup! To niedaleko, hop!hop! Musi pan skoczyć w lewo, siup! - odpowiedziała dziewczynka i podskakiwała dalej.
Nikt skręcił w lewo i po chwili znalazł się przed niedużym domkiem z wielkim napisem INFORMACJA O WSZYSTKIM. Wszedł do środka i zbliżył się do okienka.
- Przepraszam, co to za miasto? - spytał skaczącą przed okienkiem starszą kobietę. 
- To Miasto Podskoków: hopsa, hopsa! Najwspanialsze miejsce na świecie, hopsa, hopsa! Od rana do nocy wszyscy skaczemy, skaczemy, skaczemy, hopsa, hopsa, hopsa!
Skakanie, proszę pana, to najczystsza przyjemność, hopsa, hopsa! dzięki skakaniu jesteśmy zdrowi i zadowolenie, hopsa, hopsa! Jeżeli osiedli się pan tutaj, będzie pan mógł naskakać się do woli, hopsa, hopsa!
- A jeśli ja nie chcę skakać? - zapytał nieśmiało Nikt.
- To nie ma pan tu czego szukać! - burknęła starsza kobieta i w podskokach zatrzasnęła okienko.
- To też nie jest miejsce dla mnie. Zielony znów musiał  się pomylić...- westchnął! Nikt ruszył w powrotną drogę.
gdy dotarł do swojego drzewa, usiadł w jego cieniu, tuż obok przyjaciela.
- Znowu się nie udało. Cała wyprawa na nic.
- Nie przesadzaj, nie przesadzaj...Przynajmniej już wiesz, dokąd nie chciałbyś dojść. To już dużo, wierz mi - rzekł Zielony, targając rude, sterczące kosmyki. I wtedy powiał silny wiatr. Drzewo zaszumiało, zaszeleściło, zaszemrało... Nikt, wsłuchany w jego szum, powiedział cichutko:
- Chciałbym być wielki, zielony ogród, pełen maciupeńkich roślinek, krzaków i olbrzymich, potężnych drzew...Podlewałbym je, pielęgnował... I patrzyłbym, jak z małych nasionek powoli, bardzo powoli wyrastają ogromne drzewa, by piąć się w górę, coraz wyżej i wyżej...
- A więc do dzieła! - zawołał Zielony i roześmiał się. - Jednak znalazłeś to, czego szukałeś - miejsce dla siebie. Nie musisz już nigdzie chodzić.
Masz tu wokół wszystko, czego potrzebujesz. Na pewno dasz sobie radę.

Piękna opowieść o poszukiwaniu swego miejsca w życiu, o zaspokojeniu najważniejszych potrzeb. Nikt próbuje odnaleźć drogę w czterech stronach świata. Najpierw trafia do Miasta Fryzjerów, potem do Miasta Skoków. W żadnym z nich nie znajduje spełnienia. I wtedy przychodzi odkrycie, pochodzące z wnętrza, które jest wynikiem dotarcia do własnych potrzeb. Jak to zwykle bywa, szczęście leży blisko, u stóp...
Przypowieść dla dzieci starszych, młodzieży i dorosłych. Autorka napisała trzy książki z tej serii. Bardzo polecam.

Małgorzata Strzałkowska
Zielony nikt i gadające drzewo
Ilustracje Piotr Fąfrowicz
Wydawnictwo Bajka

poniedziałek, 12 sierpnia 2013

Cudownie bajkowy świat Igora Oleynikova









Mary Norton "Klopoty rodu Pożyczalskich"

Strączek wszedł cichutko z workiem na plecach. Oparł o ścianę szpilkę od kapelusza, wraz z przywiązaną do niej wstążeczką ze swym imieniem, i postawił na stole kuchennym filiżankę z serwisu lalek, nie większą niż miseczki do mieszania farb. 
- Słuchaj, Strączku... - zaczęła Dominika.
- Przyniosłem także spodek - przerwał jej Strączek.
Rozkołysał worek na plecach, żeby łatwiej go zdjąć.
- Masz tu - rzekł wyjmując z worka spodek. - Przymierz do filiżanki. 

Twarzyczkę miał okrągłą jak bułeczka z rodzynkami. Ale tego wieczora wyglądał bardzo mizernie. 
- Och, Strączku - rzekła Dominika - wyglądasz tak jakoś dziwnie! Dobrze się czujesz?
 Strączek usiadł.
- Czuję się nie najgorzej - odrzekł.
- Wdrapywałeś się po firance - powiedziała Dominika z wyrzutem. Och, mój drogi, nie powinieneś był tego robić! Ręce ci się trzęsły...
Strączek zrobił dziwną minę i wskazał oczyma na Ariettę. Dominika popatrzyła na niego z półotwartymi ustami i odwróciła się po chwili.
- Idź, Arietto - rzekła nagle - i połóż się do łóżka jak grzeczna dziewczynka, a ja przyniosę ci kolację.
- Ale ja wpierw chciałabym zobaczyć, co tatuś przyniósł.

- Tatuś nie przyniósł nic więcej. Trochę zapasów. Idź się położyć. Filiżankę ze spodkiem już widziałaś.
Arietta poszła do pokoju, żeby zabrać swój dziennik. Dłuższą chwilę nie mogła uporać się ze świeczką, którą chciała przymocować do odwróconej pinezki, służącej za lichtarzyk.

- Co ty tam robisz tyle czasu? - gderała Dominika. Daj ją tutaj. O, widzisz, w ten sposób... A teraz idź spać i porządnie złóż swoją sukienkę, pamiętaj. 
- Dobranoc, tatusiu! - rzekła Arietta, całując ojca w policzek.
- Ostrożnie ze świecą - ostrzegł ją machinalnie i odprowadził wzrokiem, dopóki nie zniknęła za drzwiami. 

- No, a teraz - rzekła Dominika, gdy zostali sami - powiedz mi, co się stało?
Strączek spojrzał na nią zmieszany.
- Byłem widziany - odrzekł.
Dominika oparła się ręką o stół i wolno opuściła się na taboret. 

- Och, mój drogi... - zaczęła i urwała.
Zapanowało dłuższe milczenie. Strączek nie odrywał wzroku od Dominiki, a Dominika nie odrywała wzroku od stołu. Po pewnym czasie podniosła głowę.
- Czy to bardzo źle?.. - zapytała.
Strączek poruszył się niespokojnie.
- Nie wiem, czy to źle, czy bardzo źle. Widziano mnie. To ci nie wystarczy?
- Nikt z nas jeszcze nie był widziany od czasu, kiedy Henryk... ale to było podobno przed czterdziestu pięciu laty. - Dominika, wylękniona, uchwyciła się kurczowo stołu. - To fatalne, mój kochany!... Ja nie chcę emigrować! 

- Nikt tego od ciebie nie żąda - odparł Strączek.
- Wyjść stąd i zamieszkać tak jak Henryk i Lucy w norze borsuka, het, na drugim końcu świata, jak to sami mówią... I żyć wśród robaków, brrr! 

- To tylko dwa pola dalej, zaraz za krzakami - sprostował Strączek. 
- Orzechy i jagody... oto, czym się żywią! Nie zdziwiłabym się, gdybym się dowiedziała; że jedzą myszy... 
- I tyś sama też kiedyś jadła mysz - przypomniał jej Strączek.
- Przeciągi i zimno na otwartym powietrzu i dzieci rosną jak dzikie. Pomyśl o Arietcie! - mówiła Dominika - Pomyśl tylko, jak ona była dotychczas chowana. Jedyne nasze dziecko! Może to przypłacić śmiercią. Inna rzecz, jeśli chodzi o Henryka. 


Trzyosobowa rodzina Pożyczalskich - Strączek, Dominika i Arietta mieszkają pod podłogą domu olbrzymów (ludzi). Te niewielkie istoty, wszystko czego potrzebują do życia, pożyczają i dostosowują do własnych potrzeb. I tak szpilki mogą służyć jako druty, zakrętka pełni rolę miednicy, kolorowa bibuła staje się dywanem. Dla Pożyczalskich istotne jest, by ludzie ich nie widzieli. Tak starają się uprawiać swój zawód, by w pracy byli niezauważalni.
Aż pewnego dnia Arietta spotyka Chłopca. Ten opowiada jej jak wielki jest świat i jak ogromna liczba ludzi go zamieszkuje. Poddaje też w wątpliwość istnienie większej liczby Pożyczalskich. Rozbudza to w Pożyczalskich tęsknotę za rodakami, którzy mieszkają za rurą gazową w jamie borsuczej.
Relacja z Chłopcem, niesie swoje konsekwencje. Konieczność przeprowadzki, staje się nowym początkiem, który autorka kontynuuje w kolejnych czterech tomach.
Polecam, to światowa klasyka. Grzechem byłoby tego nie znać...

Mary Norton
Kłopoty rodu Pożyczalskich
Ilustracje Emilia Dziubak !!!
Wydawnictwo Dwie Siostry


środa, 7 sierpnia 2013

Andrew Clements "Chłopak, który zniknał"

Luty. Wtorek rano. Wstaję z łóżka o zwykłej porze i człapię do łazienki, żeby wziąć prysznic przy zgaszonym świetle. To moja metoda na szkolne poranki - coś jak dodatkowe dziesięć minut snu.
Cała historia zaczyna się jednak dopiero wówczas, gdy wychodzę spod prysznica.
Wtedy, kiedy włączam światło i wycieram zaparowane lustro, żeby się uczesać. I chodzi właśnie o to, co widzę w lustrze. Czy może raczej o to, czego w nim nie widzę.
Przeglądam się jeszcze raz i jeszcze raz przecieram lustro. 
Nie widzę własnego odbicia.
Tak, właśnie tak, jak mówię:
Nie widzę - własnego - odbicia!
Z lekka oszołomiony, wracam do łóżka, bo skoro śpię, łóżko jest po temu najwłaściwszym miejscem, tak czy nie? I cierpliwie czekam, aż się obudzę. Nie budzę się jednak - zrobiłem to przecież już dawno.
Serce zaczyna mi bić jak oszalałe. Mój oddech przyspiesza, nagle zaschło mi w ustach. Podnoszę głowę z poduszki i pod przykryciem rozpoznaję kształt mojego ciała. leży sobie w pościeli jakby nigdy nic. Ściągam z siebie elektryczny koc i wierzchnie prześcieradło.
Pusto.
Wracam do łazienki, przed duże lustro. Wciąż nie widać w nim mojego odbicia. Lustro, jak lustro, wisi na ścianie, a mnie przed nim nie ma. Tymczasem zdaje mi się, że jednak jestem - bo przecież widzę to lustro, widzę mój ręcznik, którym powiewam w powietrzu, widzę, jak faluje zasłona prysznicowa, którą zdzieliłem przez środek. Ale samego siebie nie dostrzegam.
Wpadam w panikę. Owijam się ręcznikiem w pasie i idę z tym fantem do moich rodziców.
To do mnie całkiem niepodobne. Niewiele jest spraw, z którymi do nich chodzę. Rodzice są dobrzy wyłącznie w małych dawkach; owszem, czasem potrafią być pomocni, ale z reguły znajomość moich planów skutecznie pozbawia ich tej zalety.
Muszę im jednak przyznać: są naprawdę inteligentni, a wszystko wskazuje na to, ze przy rozwiązywaniu mojego problemu inteligencja będzie potrzebna, więc idę prosto do kuchni. wiem, że ich tam znajdę, bo to przecież zwykły dzień tygodnia, szkolny dzień, a w takie dni w naszym domu jajka i tosty wjeżdżają na stół o o siódmej piętnaście. Niezmiennie.
Ruszam korytarzem w stronę schodów i zatrzymuję się tuż przed nimi. Niespodziewanie ogarnia mnie lęk. Zazwyczaj nie mam żadnych problemów z koordynacją ruchową - w miejscach publicznych nie robię z siebie idioty, nie upuszczam tacy na stołówce, nie potykam się na schodach, nie, nic z tych rzeczy. Lecz tego ranka staje przede mną nowe wyzwanie: brak rąk, ramion, nóg, stóp. Czuję je, ale ich nie widzę. Chwytam się kurczowo poręczy i kontrolując każdy krok, schodzę na dół ostrożnie jak trzylatek.
Staję w drzwiach kuchni, od płytek na podłodze bije ziąb. Tata smaży jajecznicę, mama czyta gazetę.
- Nie uwierzycie! Nie widzę sam siebie! - komunikuję.
Oboje kierują wzrok w stronę drzwi do salonu.
- W takim razie przyjdź tutaj, zobaczymy w czym rzecz - mówi tata.
- Ale rzecz w tym, że ja już jestem tutaj! - wołam. - Nie widzę sam siebie! I wy też mnie nie widzicie. Nie można mnie zobaczyć, przecież mówię: jestem niewidzialny!
Mama spogląda na tatę, posyła mu uśmiech z gatunku "ach, te dzieciaki!", którego szczerze nienawidzę, i wraca do lektury.

Bobby faktycznie stał się niewidzialny. Odpowiedź na pytanie "jak?"i "czy są mu podobni?" znajduje się pod koniec lektury. W międzyczasie zadzieją się istotne fakty, które pozwolą mu zweryfikować swój pogląd na wiele dotychczasowych spraw.  Przede wszystkim pozna niewidomą Alicję i zawrze z nią niecodzienną, bliską znajomość.
Zdecydowanie Alicja jest najciekawszą postacią,  choć widać również rozwój głównego bohatera.
Na pewno nie jest to książka tej rangi, co Fryndel, ale pomysł interesujący
Niestety pozycja mało porywająca, momentami nawet nudnawa, ale całościowe wrażenie pozytywne.
Lektura dedykowana tym z nas, którzy czasami zastanawiają się "jakby to było?".

Andrew Clements
Chłopak, który zniknął
Wydawnictwo Media Rodzina