niedziela, 17 listopada 2013

Zdeněk Svěrák "Ucieszki Cieszka"



O wielkiej mgle
Ledwie w gospodarstwie ogrodniczym skończyło się lato, zaraz następnego dnia w szyby szklarni zastukała jesień, jakby jej się nie wiadomo jak śpieszyło.
– Ale mgła! Jak w pralni! – powiedział tatuś rano, kiedy wyjrzał przez okno.
– Jak w pralni? – wykrzyknął radośnie mały Cieszko. – Hura! Dziś będziemy mieli pralnię!
I już ma ręce w rękawach, a nogi w nogawkach, już wskakuje w kaloszki i wybiega na dwór.
Ale tuż za progiem zatrzymał się i zaczął się bezradnie rozglądać na wszystkie strony. Tego, co zobaczył, jeszcze nigdy w życiu nie widział. Na dworze nie było nic.
– Tatusiu, mamusiu, ukradli nam szklarnię, inspekty, szopę z narzędziami i płot! Wszystko nam ukradli!
Rodzice rzecz jasna się uśmiali. I zaraz wyjaśnili chłopcu, że to nie jest sprawka żadnego złodzieja, tylko wszystko zakryła gęsta mgła. I wszystko się znowu odkryje, kiedy mgła opadnie albo się wzniesie, bo na pewno nie zostanie na stałe, spokojna głowa.
– Coś pięknego! – Cieszko rozglądał się, urzeczony mlecznym powietrzem. – Czy mogę trochę pochodzić we mgle?
– Możesz – pozwoliła mama – ale oddychaj przez nos i uważaj, żebyś się nie potknął.
– Będę uważał! – odpowiedział Cieszko i przy wtórze blaszanego łoskotu konewek zarył nosem w zagonek marchewki.
– Cześć, konewki! Chodzę sobie we mgle – powiedział, zanim ktokolwiek zdążył go o coś zapytać.
– Jasne, na brzuchu! – zachichotały konewki.
Kiedy ocynkowany śmiech ucichł, Cieszko usłyszał płacz. Był to płacz rozdzierający. Czyli taki, który chciałby się rozedrzeć na pół i przestać płakać, ale nie daje rady, więc drze się dalej i wciąż płacze.
– Kto tu płacze? – zapytał Cieszko.
Nikt nie odpowiedział.
– Czy to ty, mgło?
– Nie – rozległo się pomiędzy jednym szlochem a drugim.
– No to kto?
– Ja, Katarzynka! – odpowiedział głosik, całkiem już porwany na strzępy przez płacz.
Cieszko najpierw się przestraszył, bo nie wiedział, co się jego koleżance stało. Ale potem, jak to zwykle bywa z mężczyznami, w jednej chwili był gotów do działania.
– Katarzynko, nie płacz, już ci idę na pomoc! – krzyknął.
Dziewczynka przestała płakać. Odetchnęła z ulgą, że akcja ratunkowa się rozpoczęła, i zamilkła. Ale kto wie, czy to nie był błąd. Chłopiec stanął bezradnie we mgle i nie wiedział, gdzie ma iść. Po chwili powiedział:
– Katarzynko, może lepiej płacz, prędzej cię znajdę, jak będziesz płakać.
Dziewczynka posłusznie, zgodnie z poleceniem, uderzyła w płacz.
Cieszko z rękoma wyciągniętymi przed siebie ostrożnie zrobił parę kroków we mgle.
– Tu jesteś! No to już nie płacz. – Cieszko pogłaskał coś zimnego.
Płacz się urwał.
– Płacz dalej, Katarzynko, to była pompa.
Katarzynka znowu się rozbeczała.
– Tu jesteś! No to już nie płacz. – Chłopczyk namacał w końcu coś, co pod względem wysokości mogło odpowiadać zaginionej koleżance.
Płacz ustał.
– Możesz dalej beczeć, Katarzynko, to była łopata – oznajmił zrezygnowany Cieszko, a kiedy potem jeszcze z radością objął pień jabłoni, westchnął:
– Wiesz co, Katarzynko? Lepiej płacz bez przerwy, bo zdaje się, że to znowu nie jesteś ty. No tak, to nie ty.
Żeby nie trzymać was długo w napięciu: Cieszko nadział się jeszcze na furtkę, a potem nareszcie trafił na swoją jedyną i najlepszą koleżankę.
– Już cię mam! – ucieszył się, kiedy namacał jej głowę i włosy, a w nich dwie spinki w kształcie margerytek, w których było jej bardzo do twarzy. I zaraz troskliwie zapytał, co się stało.
– Zgu-bi-łam oku-lar-ki… – zaszlochała Katarzynka.
– No to je znajdziemy, nie martw się – powiedział Cieszko, przykucnął i zaczął po omacku szukać na ziemi okularków. Bardzo ostrożnie, żeby ich przypadkiem nie zmiażdżyć.
– Nie znaj-dzie-my – pokręciła głową Katarzynka.
Cieszko wstał i podszedł do niej blisko, żeby w tej mgle widzieć dobrze jej twarz. Bo właśnie sobie przypomniał, jak kiedyś mama chciała nawlec igłę i szukała okularów tak gorliwie, że wywróciła cały pokój do góry nogami, a w końcu okazało się, że miała je na czole, trochę przesunięte do góry. Katarzynka nie miała swoich okularków na czole. Miała za to, jak zauważył Cieszko, niemal doszczętnie wypłakane oczy.
Kiedy patrzył na te wypłakane oczy, wpadł mu do głowy świetny pomysł, z tych świetnych pomysłów, co mu czasem wpadały do głowy.
– Marchewka! – krzyknął.
Wziął Katarzynkę za rękę i poprowadził ją pomiędzy zagonki.
– Marchewka? – zdziwiła się dziewczynka.
– Na oczy najlepsza jest marchewka – oświadczył synek ogrodników, wyciągając z zagonka pomarańczową karotkę. – Kto je marchewkę, ten ma dobry wzrok. Tak mówił tatuś, a tatusiowi powiedział to pan doktor Kment.
Mówiąc te słowa, otworzył swój ogrodniczy nożyk z wygiętym ostrzem, oczyścił marchewkę z ziemi i podał ją we mgle Katarzynce.
– Masz, chrup! – polecił. – Może po tej marchewce nie będziesz więcej potrzebować okularków.
Rozległo się chrupanie, a w tym czasie Cieszko już wyciągał następną marchewkę.
– Poprawia ci się wzrok? – zapytał.
– Nie – odpowiedziała Katarzynka.
– To zjedz jeszcze jedną. – Chłopczyk znowu wetknął rękę z marchewką w gęstą mgłę. – Smaczna?
– Nie wiem.
– Jak to nie wiesz?
– Jeszcze nawet nie spróbowałam.
– Nie spróbowałaś? – roześmiał się Cieszko. – Przecież słyszę, jak chrupiesz!
– Ja wcale nie chrupię, to ty chrupiesz – powiedziała Katarzynka.
– Ja? Coś ty, ja nie chrupię. Żadnej marchewki nawet nie nadgryzłem – zaklinał się chłopiec.
Najciekawsze, że cały czas słychać było chrupanie.
– No nie, mam już tego dosyć – zirytował się Cieszko. – Kto chrupie?
I wtedy z mgły dobiegł ich złośliwy śmiech. A zaraz potem biała mgła cicho się podniosła i nagle okazało się, że już jej nie ma.
– Poprawia mi się wzrok! – wykrzyknęła radośnie Katarzynka. – Widzę rozmazany płot, widzę rozmazanego ciebie i widzę rozmazanego… Hugona!
Faktycznie. Być może wyda się to wam niewiarygodne, ale był to naprawdę łobuzisko Hugo. To on zabierał Czeszkowi niewidzialne marchewki i natychmiast je chrupał we mgle. Teraz właśnie kończył chrupać tę drugą i ze śmiechu trzymał się za brzuch.
Cieszko na dobre się rozeźlił.
- Hugo! Ty łobuzie! Mało ci, że będziesz miał tróję ze sprawowania za kradzież naszej sałaty? Chcesz mieć dwóję ze sprawowania za kradzież naszej marchewki?!
Ale Hugo zwyczajem takich właśnie gagatków, nic sobie z tego nie robił. Spokojnie kroczył ścieżką, gryzł marchewkę, która nie była jego własnością, i zawadiacko odrzucił nać lukiem przed siebie, żeby móc ją zgrabnie kopnąć. A ta kopnięta nać wylądowała tuż obok małych okularków, które leżały na dróżce.
- Patrzcie, co znalazłem! – pochwalił się łobuzersko Hugo, kręcąc okularami na palcu tak ryzykownie, że mogły w każdej chwili wylecieć jak z procy i rozbić się o kamień.

Książka, która daje tyle ucieszki, że szkoda byłoby przegapić ją w swoim księgozbiorze. Cieszko, a właściwie Boguszek jest synem państwa ogrodników. Mieszka  za miastem w domu z żółtymi okiennicami. Ma psa Kwika, uroczą koleżaneczkę Katarzynkę i prześladowcę - łobuza o imieniu Hugo. Każdego dnia znajduje powód, by wieczorem podsumować dzień stwierdzeniem: tośmy się dziś znowu nacieszyli światem.
Chłopiec znajduje ucieszkę  nawet wtedy, gdy parzy się pokrzywami, bo wtedy może obserwować na swoim ciele dziwne bąbelki. A gdy przytrzaśnie sobie kciuk drzwiami, rozpromieniony zauważa swój niebieski paznokieć. Gdy gradobicie niszczy warzywa i owoce, on podziwia piękne białe kuleczki itd, itd...
Bardzo polecam na chwile pełne ucieszki.

Zdeněk Svěrák
Ucieszki Cieszka
Ilustracje Ewa Stiasny
Wydawnictwo Dwie Siostry

niedziela, 10 listopada 2013

Wanda Chotomska "Podróże na piórze"

Placek :)
Piekła baba placek,
miała ciężką pracę.
Chociaż miała chłopa w domu,
ani trochę jej nie pomógł.
Narąbała drew na opał,
a on coca-colę żłopał.
Rozpaliła ogień duży,
a on fajkę sobie kurzył.
Przytargała worek mąki,
a on tylko zbijał bąki.
Wbiła w mąkę jajek kopę,
a on ziewa. Co z tym chłopem?
Zaczyniła ciasto w dzieży,
a on już na łóżku leży.
Piekła placek dwie godziny,
chłop nie wylazł spod pierzyny.
A jak wylazł po omacku,

to od razu siadł na placku.
Zniszczył babie całą pracę 
To ci chłop....  
MASZ, BABO, PLACEK!

Zabawa idiomami i przysłowiami na miarę mistrzyni słowa. Ciekawe wiersze, często opowiadające jakąś historyjkę w malowniczy sposób ilustrują co znaczy np. stroić się w cudze piórka, być ubogim krewnym czy mleć ogonem. Choć to książka zaledwie na pól godziny, jest z pewnością taką, po która warto sięgać wielokrotnie. Ładnie wydana i ilustrowana.Zachęcam bardzo gorąco.



Wanda Chotomska
Podróże na piórze
Wydawnictwo Literatura
Ilustracje Marta Kurczewska

Marcin Szczygielski "Czarownica piętro niżej"

Przez krótką chwilę Maja stała osłupiała, gapiąc się na kota. Nagle drgnęła, nabrała głęboko tchu i rzuciła się biegiem w stronę zagonu słodkiego groszku.
- Ciabciu! Ciabciu! - wrzasnęła, gdy tylko dostrzegła siwowłosa postać w kwiecistej sukience.
Ciabcia obejrzała się przez ramię.
- No?
- Ciabciu ten twój zwariowany kot się do mnie odezwał! Po ludzku - wysapała, dobiegając do niej.
- Tak? - zapytała ciabcia z lekkim uśmiechem i wróciła do obrywania strączków grochu. - I co ci powiedział?
- Czy ty słyszałaś, co ja powiedziałam? - prawie wykrzyknęła dziewczynka. - On mówi!
- No pewnie, że mówi. - Ciabcia kiwnęła głową i kucnęła z trudem, sięgając po niżej rosnące strączki. - Byleby tylko z sensem.
- Ale on naprawdę mówi - powtórzyła Maja z rozpaczą, przekonana, ze Ciabcia robi sobie z niej żarty.
- Ale przecież ja ci wierzę. Dlaczego tak cię to dziwi?
- Jak to dlaczego? - Maja spojrzała na nią osłupiałym wzrokiem. - Przecież to kot!
- No i co?
- Koty nie mówią!
- A próbowałaś kiedyś z którymś porozmawiać?
Ciabcia wrzuciła do koszyka garść strączków, sięgnęła po ostatni, zwisający z gałązki, a potem otworzyła go i zjadła jedną z soczystych, zielonych kulek.
- Chcesz? Dobre. - Wyciągnęła w stronę Majki rękę z otwartym strączkiem.
- Nie wierzysz mi! - oskarżycielsko rzuciła maja.
- Przecież mówię, że wierzę.
- Wcale nie! Uważasz, że zmyślam - A on naprawdę się do mnie odezwał.
- I co powiedział?
- Żebym nie szła w krzaki za domkiem.
- I bardzo słusznie. - Ciabcia kiwnęła głową. - To nie jest miejsce dla ciebie.
- Dlaczego?
- Bo tam rosną takie roślinki, które nie lubią, gdy im się przeszkadza.
- Jakie roślinki?
- Specjalne. Potrafią pomagać, ale mogą też być niebezpieczne, a już szczególnie Zdradliwe Lilie, gdy się przebudzą. Zapamiętaj więc dobrze, co ten kot ci powiedział, i nigdy tam nie wchodź.

Czytanie książek Autora należy do jednej z największych przyjemności.
Są wakacje. Mai rodzi się siostrzyczka, a że przychodzi na świat za wcześnie, mama musi z nią zostać dłużej w szpitalu. Rodzice podejmują decyzję, która, choć dla w wszystkich trudna, w konsekwencji pozwoli dziewczynce przeżyć niezapomniane tygodnie. Tato przywozi Maję do Ciabci do Szczecina. Ciabcia jest cioteczną prababką, która na dobre udowodni, że telewizor i pizza to zdecydowanie nie są najatrakcyjniejsze rzeczy na świecie. Znakomite wakacyjne towarzystwo tworzą  nieznośny Marek, łysiejąca Monterowa, gadający kot i lisica (wiewiórka?) Foksi.
Wyobraźnia, poczucie humoru oraz tajemnica, która domaga się rozwiązania tworzą klimat książki, od której naprawdę trudno się oderwać.
Oczywiście książka bardzo doceniona przez dzieci i krytyków. Serdecznie polecam.

Marcin Szczygielski
Czarownica piętro niżej
Wydawnictwo Bajka
Ilustracje Magda Wosik