piątek, 26 grudnia 2014

I.Desjardins "Wigilia Małgorzaty"

Małgorzata Goden cieszy się, że nie musi wyściubiać nosa z domu. Nie żeby nie lubiła świąt Bożego Narodzenia. Nie, nie, wręcz przeciwnie. Nawet przystroiła dom najpiękniej jak umiała. To było w zeszłym roku? Czy dwa lata temu? Sama już nie wie, bo pamięć płata jej figle.
Wcale nie jest tak, że wszyscy ją opuścili i trzeba się nad nią litować. ma dwoje dzieci i wnuki. Ale rodzinne święta ją męczą. Mimo to, co roku mówi sobie, że musi się zdobyć na mały winne, by dzieci nie czuły się winne, że świętują Boże Narodzenie bez niej. Zdają się nie dowierzać, gdy zapewnia, że nie ma nic przeciwko samotnej Wigilii.\
Stale im powtarza:
- Odpocznijcie! Bawcie się dobrze! nie martwcie się o mnie, a sobie przyjemnie spędzę wieczór. Nie kłamie. Cieszy ją świadomość, że mają udane życie.

Sama historia tchnie smutkiem i samotnością. Mam wrażanie, że autor próbuje mnie przekonać, że rzeczywistość wygląda tak, jak o niej mówi. Ja czuję inaczej. Starsza pani lat osiemdziesiąt kilka mieszka samotnie korzystając regularnie z usług fryzjera, pielęgniarki, sprzątaczki i młodego sąsiada. Wokół wszyscy umierają, dzieci i wnuki wiodą gdzieś szczęśliwe życie, a staruszka pozostaje w nieustannym lęku. Ten lęk paraliżuje ją tak bardzo, że nie jest w stanie wyjść poza próg własnego domu. W jej zalęknionym świecie pojawiają się w wigilijny wieczór niespodziewani goście, dzięki którym odkrywa, że tak bardzo bała się śmierci, że w końcu zaczęła bać się życia. Pojawia się mojej głowie wiele pytań, fantazji i niełatwych emocji związanych z książką. Być może to stanowi o jej wartości.
Najpiękniejsze w tej książce są ilustracje kanadyjskiego ilustratora Pascala Blanchet. Dzięki nim książka nabiera prawdziwego uroku. Ilustracje oszczędne, ascetyczne, trochę schematyczne. Całość pięknie, bardzo starannie wydana.


Zdecydowanie dla starszego dziecka. Urok książki doceni przede wszystkim dorosły czytelnik.


I.Desjardins 
Wigilia Małgorzaty
Wydawnictwo Dwie Siostry

niedziela, 14 grudnia 2014

Julia Donaldson "Gruffalo", "Mały Gruffalo"

Julia Donaldson
Gruffalo, Mały Gruffalo
Wydawnictwo EneDueRabe
Mała Mysz w ciemnym lesie chciała zażyć raz ruchu. Kiedy lis ją zobaczył, zaburczało mu w brzuchu.
- Dokąd idziesz tak sama? Tu jest dość niebezpiecznie.
Musisz zjeść ze mną obiad, mała Myszko. Koniecznie.
- Nie, dziękuję. Nie zwabisz mnie tak łatwo, mądralo. Zresztą już mnie zaprosił na obiad Gruffalo.
- Co? Gruffalo?A co to takiego?
- Czyżbyś tego nie wiedział, kolego?
- Straszliwe ma kły, straszliwe szpony i pysk straszliwie uzębiony.
- A gdzie się z nim spotkasz?
- Tu, na tej trawce. On najchętniej jada lisy w potrawce.
- Lisy w potrawce? Cóż, na mnie już czas! - rzekł Lis i w te pędy wziął nogi za pas.
- Oj, lisek-głuptasek! To każdy wie przecież, że nie ma żadnego Gruffalo na świecie.

Ależ wspaniale książki. Szkoda tylko, że ich czytanie zajęło mi niecałe pół godziny.
Szukałam ich od dawna wiedziona recenzjami i kosmicznymi cenami na Allegro.
Przewrotna, pełna inteligentnego poczucia humoru książka dla dużych i małych.
To historia myszy, która z obawy, że zostanie zjedzona przez rożne zwierzęta wymyśla postać potwornego Gruufalo. Jej fantazje urzeczywistniają się, bo okazuje się, że wykreowana z lęku fantazja istnieje naprawdę (Gruffalo) i teraz trzeba znaleźć sposób, by uporać się z wyobrażeniami, które miały chronić, a okazały się zagrażające. Książka o tym ile zamieszania może wprowadzić lęk i jak można sobie z nim poradzić.O tym, że siła jest w nas, że trzeba wykorzystywać własne możliwości i że myśl należy przekładać na działania.
W drugiej części synek Gruffalo postanawia sprawdzić kim jest słynna Ogromna Zła Mycha.
Bardzo polecam. Znakomite ilustracje, których autorem jest Axel Scheffler.




niedziela, 23 listopada 2014

Patrick Modiano, Jean-Jacques Sempe "Katarzynka"

Patrick Modiano,  Jean-Jacques Sempe
Katarzynka
Wydawnictwo Czuły Barbarzyńca
Pewnej niedzieli jedliśmy właśnie śniadanie, gdy usłyszeliśmy dzwonek do drzwi magazynu. Pomogłam tacie podnieść żelazną roletę. Przed sklepem stała wielka ciężarówka z plandeką i napisami po hiszpańsku, a trzech ludzi zaczynało ją rozładowywać i ustawiać skrzynie na chodniku. Tata polecił im wnieść je do magazynu i zadzwonił do pensjonatu, w którym mieszkał pan Casterade. Trzej mężczyźni podali tacie pokwitowanie. On je podpisał, a ciężarówka odjechała przy akompaniamencie warkotu silnika.
Tata i pan Casterade otworzyli skrzynie. Zawierały one figurki tancerek. W niektórych skrzyniach figurki były potłuczone, wiec poukładaliśmy ich odłamki na pólkach w magazynie. Następnie tata pozamykał pozostałe skrzynie i zatelefonował. Rozmawiał w jakimś obcym języku. A gdy odłożył słuchawkę, pan Casterade powiedział mu:
- Niech pan uważa, Georges: pakuje się pan w niebezpieczną, ryzykowną przygodę... Pokwitowanie, jakie pan podpisał, nie będzie honorowane przez francuski urząd celny... Niech pan sobie przypomni te sprawę tysiąca par austriackich butów narciarskich, które posłał pan do odprawy celnej. Mało brakowało, a nieźle by się pan przejechał... Gdyby nie ja, rzadką miałby pan teraz minę za kratkami...
Ale mój tata zdjął okulary i milczał. Wieczorem jakaś inna ciężarówka przyjechała zabrać dostawę skrzyń z tancerkami. Zostały nam tylko uszkodzone figurki. Co wieczór tata i ja bawiliśmy się w sklejanie kawałków i ustawialiśmy figurki na półkach. A potem podziwialiśmy te rzędy tancerek.
- Moja Kasieńko - spytał mnie tata - czy i ty chciałabyś zostać tancerką? Jak mama?



Doskonale pamiętam swoją pierwszą szkołę baletową. Tata znalazł ją w naszej dzielnicy, przy ulicy de Maubeuge. Nauczycielka, Madame Galiana Dismajłowa, zwróciła się do mnie:
- Będziesz musiała tańczyć bez okularów.
Z początku zazdrościłam koleżankom, które nie nosiły okularów. Dla nich wszystko było proste. Lecz po namyśle doszłam do wniosku, że mam nad nimi pewną przewagę: mogłam żyć w dwóch różnych światach zależnie od tego, czy nosiłam okulary, cz też nie. A świat tańca nie był rzeczywistym życiem, lecz był to świat, w którym zamiast zwyczajnie chodzić tańczyło się albo wykonywało entrechats. Tak, świat z marzeń, taki nieostry i delikatny, jak ten, który widziałam bez okularów.

Po raz pierwszy zetknęłam się z książką w formie audio kilka miesięcy temu, kiedy umilałam nią sobie drogę do pracy. Wczoraj znalazłam ją na półce w Empiku. Uwiodły mnie ilustracje J.J. Sempe i klimat emocjonalny, który pamiętałam. Na książce widniała też jaskrawa opaska, informująca, że autor został tegorocznym laureatem literackiej Nagrody Nobla. Mam nadzieję, że nie będzie to dla Państwa jedyną motywacją do zapoznania się z lekturą, bo rzeczywiście jest pełną ciepła  historią.
Katarzyna Certitude wspomina swoje dzieciństwo.  Jest kilkuletnią dziewczynką, która mieszka z ojcem w Paryżu. Ojciec prowadzi firmę przewozowo-transportową, która oprócz tego, co nazwane, zajmuje się transportem, tego, czego autor nie mówi. Matka, tancerka, z jakiegoś powodu musiała wyemigrować do USA. Ojciec dba, by mimo trudności córka miała normalne dzieciństwo. I jest to dzieciństwo ocalone. Mnóstwo tu czułości i miłości ojcowskiej.
W książce gęsto od tajemnic i niedopowiedzeń. Jak pisze autor jakaś mglistość i łagodność... To się nazywa urokiem.
Przepięknie napisana.
Serdecznie polecam.

niedziela, 16 listopada 2014

Andrzej Marek Grabowski "Instrukcja obsługi pieska Jacósia"

Kasia wiele razy prosiła rodziców , żeby kupili jej psa. ale wtedy tata zawsze warczał jak buldog i
odpowiadał:
- Przecież wiesz, że nie lubię psów. Nie chcę żadnego psa. Gryzą, ślinią się, robią bałagan i wszędzie zostawiają kudły
Możecie pomyśleć, że tata Kasi nie jest fajny. ale to nieprawda. jest bardzo kochany. uwielbia czytać córce książki. Można się z nim świetnie we wszystko bawić.nawet w dom, bo umie gotować zupę z trawy i tartej cegły oraz lepić lody z piasku. Tata ma tylko ten jeden feler - strasznie nie lubi psów.
Pewnego popołudnia Kasia siedziała przy stole w kuchni i oglądała album Twój przyjaciel pies". Ten album znalazła pod choinką i odtąd był jej ulubioną lekturą. Zastanawiała się jakiego psa sobie kupi, kiedy będzie dorosła. Tata znowu wyjechał w delegację, a mama krzątała się po kuchni gotując obiad.
- Może zrobimy naleśniki? - zapytała. - Nauczę cię, chcesz?
- Pewnie! - Kasia z radością zeskoczyła z taboretu. - Ale to chyba strasznie trudne.
- Wcale nie. Najpierw rozbijamy jajko i oddzielamy białko od żółtka. Zobacz, tak to się robi - tłumaczyła mama. Potem białko ubijamy trzepaczką, żeby powstała piana. Mieszamy mąkę z mlekiem i żółtkiem. Dodajemy trochę wody oraz ubite białko i wszystko wlewamy na rozgrzaną patelnię.
Mama ubiła białko, a Kasia połączyła składniki i wymieszała je, aż powstała jednolita, płynna masa.
- Dodamy jeszcze szczyptę soli. - mama sięgnęła po pojemnik i westchnęła: - Zapomniałam kupić! Do naleśników wystarczy, ale do zupy już nie...
Kasia chochelka nalała ciasto na patelnię.
- Dodamy konfitury i będziemy miały pyszny deser - powiedziała mama.
Po chwili pierwsze naleśniki były gotowe.
- A mogę teraz jednego spróbować?
- Pewnie! - zaśmiała się mamusia.
Naleśnik był pyszny!
- Nie miałam pojęcia, że to takie łatwe - cieszyła się Kasia
- Pobiegnij do sklepu po sol. Mama pocałowała ją w policzek. Masz tu dwa złote. Przy okazji wyrzuć śmieci.
Sklep był w tym samym budynku, od strony ulicy, więc Kasia czasami chodziła do niego bez rodziców. Uwielbiała te wyprawy, bo wtedy czuła się zupełnie dorosła. A wiecie, że to bardzo przyjemne uczucie.
Do śmietnika nie lubiła chodzić. Domek z białej cegły stał na środku podwórka. Zawsze brzydko w nim pachniało. Czasami w kontenerach grzebali biedni ludzie, których Kasia trochę się bała. Na szczęście tym razem w śmietniku nikogo nie było. Dziewczynka nawet nie weszła do środka. Stojąc w wejściu, rzuciła czarny worek na stertę innych. I wtedy usłyszała piśnięcie! trochę się przestraszyła, bo pomyślała, że w śmietniku buszują szczury. Jednak gdy pisk się powtórzył, doszła do wniosku, że jest zupełnie nieszczurzy - głośniejszy i grubszy.
Co tam może siedzieć? - zastanowiła się.
Ciekawość zwyciężyła strach. dziewczynka przysunęła stojącą pod ściana skrzynkę, stanęła na niej i zajrzała między worki.
Nie wiem, czy uwierzycie, jak wielka może być ludzka niegodziwość. Niestety, niektórzy ludzie postępują naprawdę podle. Kasia patrzyła w głąb kontenera i nie mogła uwierzyć własnym oczom. Wśród śmieci leżał, wsadzony do dziurawego worka, mały piesek! Niezdarnie przebierał łapkami i żałośnie piszczał. Ktoś go wyrzucił jak niepotrzebną rzecz!!!

Jaka piękna książka.
Dla miłośników czworonogów, ale też tych, których trudno przekonać do posiadania zwierzaka w najbliższym środowisku.
Kasia Słowik bardzo kocha psy. Tato ma na ten temat zupełnie odmienne zdanie, przede wszystkim dlatego, że w dzieciństwie pogryzł go pies i teraz boi się z nimi spotykać.
Piesek Jacóś znaleziony w kontenerze zapewni całej rodzinie wiele emocji i dość niezwykle przygody. Bo Kasia jest gotowa zrobić wszystko, by Jacóś miał dobą opiekę i szczęśliwy dom.
Książka napisana ładnym językiem. Świetnie się ją czyta. Dużo się tu dzieje, a wszystko okraszone subtelnym poczuciem humoru.
Atutem książki jest obszerny list cioci Bisi, który traktuje o instrukcji obsługi pieska. Książkę tę bowiem autor współtworzył z lekarzem weterynarii panią Sybillą Berwid-Wójtowicz. A zatem poza walorem literackim, książka zawiera bardzo konkretne porady i wskazówki jak opiekować się psem.
Gorąco zachęcam do przeczytania.

A.M. Grabowski
Instrukcja obsługi pieska Jacusia
Wydawnictwo Literatura
.

niedziela, 2 listopada 2014

O mądrości! Jasper Juul "Agresja - nowe tabu?"

  • Jeśli chcemy zbudować zdrowe relacje między nami i naszymi dziećmi, musimy podjąć ryzyko życia w sposób autentyczny i zachowywać się jak ludzie z krwi i kości, ze wszystkimi przynależnymi nam uczuciami i reakcjami - również irracjonalnymi. Innymi słowy: dorośli muszą zaryzykować bycie prawdziwymi, podatnymi na zranienia i tak autentycznymi ludźmi, jak tylko się da.
  • Dzieci nie potrafią robić rozróżnienia między sobą a swoim zachowaniem, to znaczy między swoją istotą a swoimi czynami. Właśnie dlatego tak łatwo je zranić, krytykując ich czyny.  
  • Należy spytać, jak to się dzieje, że społeczeństwo potępia i marginalizuje dzieci, które przejawiają agresję na zewnątrz -  wściekają się, biją innych i przeklinają - a z taką sympatią i pomocą traktuje te, które "zjadają" własną agresję, czyli kierują ją przeciwko sobie?
  • Słowa, które wypowiadamy do dziecka, mają wielkie znaczenie i dlatego powinniśmy im nadać charakter maksymalnie osobisty. Należy mówić "To mi się nie podoba", a nie: "Nigdy nie wolno ci..."
  • Agresywne emocje pojawiają się zawsze wtedy, gdy nie czujemy się tak wartościowi dla bliskich, jakbyśmy chcieli.
  •  W związku dwojga dorosłych osób obie są jednakowo odpowiedzialne. To znaczy, że obie odpowiadają za kierunek, w którym zmierza związek, za naprawianie błędów i odkrywanie nowych, bardziej konstruktywnych sposobów bycia razem. W relacji między dorosłym i dzieckiem odpowiedzialność spada w stu procentach na dorosłego.
  • Trzeba wiedzieć, jak wrażliwe są dzieci: zawsze kiedy coś złego dzieje się w rodzinie albo między nimi a rodzicami, biorą to do siebie i czują się winne. a czuć się winnym to znaczy: czuć się nic nie wartym.
  • Każde agresywne albo autodestrukcyjne zachowanie dziecka lub nastolatka należy rozumieć jako zaproszenie. Gdyby dzieci były równie wymowne, co wrażliwe, z pewnością to zaproszenie wyglądałoby zupełnie inaczej.
  • Agresja to coś więcej, nadwrażliwość, krzyk i wściekanie się. bez agresji nie potrafilibyśmy stawać sobie celów ani dążyć do nich. Agresja staje się destrukcyjna dopiero wtedy, gdy pod postacią pomocy prowadzi do zniszczenia jakiegoś dobra lub własności drugiego człowieka. Uważam, każdy rodzaj zamierzonego, bezmyślnego lub przypadkowego naruszenia integralności drugiej osoby za zachowanie agresywne, niezależnie od emocjonalnego kontekstu czynu. Cala masa agresji jest dokonywana z uśmiechem, słodkim głosem lub delikatnym dotknięciem.
  • Rozpieszczone dziecko to takie, które dostaje za dużo tego, czego nie potrzebuje, i za mało tego czego potrzebuje.
  • Najważniejsze elementy procesu - inicjowanego przez rodziców, wychowawców, nauczycieli, pedagogów czy sąsiadów dzieci zmagających się z agresją.
- Dialog
- Zainteresowanie
- Ciekawość
- Akceptacja
- Osobisty feedback

  • Pamiętajmy tez o tym, że agresywne dzieci i młodzież często przeżywają strach.
  • Prowadząc dialog z dzieckiem, zawsze unikajcie dwóch rzeczy: 
- Mówcie jak najmniej o jego agresywnych zachowaniach. Są one jedynie symptomem.
- Celem dialogu nie jest zmiana zachowania dziecka, ale ale zbudowanie z nim mocnej      relacji. Trzeba być cierpliwym i pewnym tego, że im lepsza będzie wasza relacja, tym szybciej z    mieni się jego agresywne zachowanie.

  • Według mnie najlepszym środkiem zapobiegawczym przeciw agresji jest empatia. Jej wzrost zależy od kilku rzeczy:
- Dziecko musi doświadczyć empatii ze strony rodziców lub osób, które się nim opiekują.
- Ma możliwość doświadczania i wyrażania swoich emocji w bezpośredniej atmosferze.
- Musi doświadczać szerokiej skali emocji u swoich rodziców, nie tylko w relacji do siebie, ale również między samymi rodzicami, w relacji do rodzeństwa lub dalszej rodziny. Tylko w ten sposób dziecko może nauczyć się, że inni ludzie maja takie same emocje jak ono.

  • Gdy dziecko traci kontakt ze swoim światem wewnętrznym, jego zdolność empatii kurczy się.
  • Musimy jednak uznać, że uczucie agresji jest częścią rozwoju i dojrzewania dzieci - i że może przybrać dwojaka postać: agresji wobec innych i wobec siebie. Człowiek potrzebuje całego dzieciństwa, żeby nauczyć się rozróżniać między konstruktywna i destrukcyjną agresją i stopniowo ja integrować.
To bardzo mądra i ciepła lektura. Pozwala pochylić się nad trudnymi zachowaniami i dać ich rozumienie. Rozumienie, nie ocenę. Wiele można zaczerpnąć, poddać autorefleksji.
Autor uwalnia dzieci od ciężaru bycia niegrzecznym, niedobrym, złym. Wskazuje, że agresywne zachowanie jest wyrazem komunikacji, na którą należy odpowiedzieć, bo w tej relacji odpowiedzialność należy do nas, dorosłych.

Jasper Juul
Agresja - nowe tabu?
Wydawnictwo MiND

niedziela, 17 sierpnia 2014

Małgorzta Strzałkowska "Rady nie od parady czyli wierszyki z morałem", "Raj na ziemi. Rady nie od parady II", "O wartościach. Rady nie od parady III"



Piegi 
Krysia  ma oczęta kocie,
nos garbaty, piegów krocie. 

Koleżanki szepczą w kontach:                                                                      
- Oj, ta Kryska to wygląda!
- Każda z nas by oszalała,   
gdyby tez tak wyglądała!

Przez te szepty, tak to bywa,  
Krysia niezbyt jest szczęśliwa.
Czasem woli zatkać uszy,
 bo nielekko jej na duszy... 

Aż raz w szkole ktoś umieścił
ogłoszenie takiej treści:
"Wielka gratka dla dziewczynek!!!
Pan reżyser kapucynek
szuka odtwórczyni roli
w świetnym filmie "Strąk fasoli"!
Wymagania: nos garbaty, buzia w piegi. Nic poza tym."

I już następnego rana
rzecz się stała niesłychana!
nosy Ali, Zosi, Ewki,
przedtem proste jak marchewki,
teraz są nie do poznania!
Nos zmieniła nawet Hania!
A do tego wszystkie mają
buzie jak indycze jajo!

Mruknął Krzysiek: - Zdaje mi się,
że tu widzę same Krysie...
Ale dziwna rzecz się stała - 
żadna z nich nie oszalała...

Zawsze lepiej jest pomyśleć
zamiast chlapnąć coś bezmyślnie. 


Znakomite książki.
Napisane wspaniałym językiem, misternie, mądrze, z poczuciem humoru. Mogą być wspaniałą lekturą wychowawczą w domu lub w szkole i zająć czas bez poczucia jego straty. Każda książka dedykowana jest innym zagadnieniom, a każdy wierszyk zakończony morałem zgodnym z przesłaniem tomu.
Mnie najbardziej podoba się tom drugi - "Raj na ziemi". Uczy poszanowania dla wszystkich istot żyjących, uwrażliwia na dbałość o środowisko naturalne, pokazuje, że wszelkie zmiany zaczynają się od siebie.
Bardzo, bardzo polecam.

Małgorzata Strzałkowska
Rady nie od parady
Ilustracje Marcin Bruchnalski
Wydawnictwo Czarna Owca

poniedziałek, 11 sierpnia 2014

Renata Piątkowska "Wszystkie moje mamy"



Pana Szymona Baumana codziennie można spotkać w parku. W długim płaszczu i czarnym kapeluszu spaceruje asfaltowymi alejkami, a potem zmęczony siada na ławce. Może tak siedzieć godzinami. Ma przymknięte oczy i wygląda, jakby drzemał. Ale on nie śpi i chyba nikt z was nie zgadłby, o czym wtedy myśli. Kiedyś opowiedział mi o tym, a zaczął tak:
- Wystarczy, że zamknę oczy, a znowu widzę pod powiekami te obrazy. Jedne trochę wyblakłe, jakby zamazane, na innych widać wyraźnie każdy szczegół. Ciągle powracają, a wraz z nimi ten mały chłopczyk w krótkich spodenkach i sznurowanych bucikach. Te sznurowadła to było moje utrapienie. Kiedy biegłem przez podwórko, zawsze wlokły się za mną po ziemi, a gdy próbowałem je zawiązać, zamiast kokardek wychodziły mi wielkie supły. Ale kto by tam przejmował się sznurowadłami, kiedy trzeba było kryć się za śmietnikiem, bo najlepszy kolega Dawid ostrzeliwał mnie spod trzepaka. Wołał przy tym:
- Pif-paf! Pif-paf! Już po tobie!
- Nieprawda! Wcale mnie nie trafiłeś! - upierałem się i przywierałem mocniej do ziemi.
- No dobra, to teraz ja uciekam, a ty mnie gonisz - rozkazywał i już gnaliśmy dookoła kamienicy, wymachując drewnianymi karabinami.
Dawid czasem lubił udawać rannego. Obwiązywał sobie wtedy kolano chusteczką i kuśtykając przez podwórko, jęczał:
- Ojej, dostałem w nogę. Strasznie boli. Należny mi się medal.
Medale robiliśmy z guzików owiniętych w złotka z chanukowych pieniążków z czekolady. Ponieważ obaj byliśmy dzielnymi generałami, to przy każdej okazji Dawid wręczał mi jeden medal, a ja drugi, taki sam, dawałem jemu. W domu ciągle słyszeliśmy, że nadciąga wojna, więc postanowiliśmy, że z najwyższego drzewa na naszym podwórku będziemy obserwować, czy ta wojna juz nadchodzi.
- A co zrobimy, jak zobaczymy niemieckich żołnierzy? - spytał Dawid.
- No, jak to co? Powiemy mojemu tacie! Mina im zrzędnie, jak zobaczą, z kim zadarli! - zawołałem, bo przecież wiadomo, że mój tata jest najsilniejszy na świecie. - Możemy też walić w nich z góry ogryzkami - dodałem po namyśle.
 - Albo zostaniemy szpiegami. - Dawid, jak zwykle, miał zwariowane pomysły. - Zakradniemy się w nocy do ich obozu i zabierzemy wszystkie pistolety. i jeszcze nasikamy im do hełmów - zachichotał.
- Tak, właśnie tak wyobrażaliśmy sobie te wojnę - westchnął pan Szymon. - Ale kiedy wybuchła, na nic zdały się nasze drewniane karabiny, ogryzki i punkt obserwacyjny na drzewie. W całej Warszawie słychać było wybuchy i terkot karabinów maszynowych. Kiedy nadlatywały niemieckie bombowce, najpierw rozlegało się takie dziwne brzęczenie, a potem samoloty z każdą chwilą robiły się oraz większe. Wtedy musieliśmy chować się w piwnicy, a one krążyły nad nami jak wściekłe osy. w wielkich brzuchach miały pełno bomb, które spadały na miasto ze świstem.

Piękna książka. Jest hołdem złożonym Irenie Sendlerowej i jej podobnym za ocalenie około 2500 dzieci z warszawskiego getta. Szymek jest jednym z ocalonych.
Historia opowiedziana  z perspektywy dziecka z niezwykłą wrażliwością i wyczuciem jego emocjonalności.
Dramatyzm książki polega, według mnie, na tym, że jesteśmy świadkami rozpadu dziecięcego świata, i tego realnego, i tego fantazyjnego. To co, można było w nim ocalić, zostało podjęte przez ofiarnych dorosłych. Inne sprawy dotknęła bezradność.
Jedna z lektur obowiązkowych na półce.

Renata Piątkowska 
Wszystkie moje mamy
Ilustracje Maciej Szymanowicz
Wydawnictwo Literatura

sobota, 9 sierpnia 2014

Anna Onichimowska "Krzysztofa Pączka droga do sławy"

Zaraz jak wszedłem do domu, to coś mi się nie spodobało. Było jakoś podejrzanie cicho, tato snuł się smętnie, a mama gotowała, co nigdy jej się nie zdarza.(...) Magda udawała, że odrabia lekcje, a w domu nie było śladu po malarzach. a jak o nich zapytałem, to nikt nie chciał ze mną gadać na ten temat. W końcu moja siostra powiedziała mi, że tato wyrzucił malarzy i że była awantura, i że oni tu już nie wrócą. A kuchnie i łazienkę będziemy malować sami. Nawet mi się to spodobało, ale pomyślałem sobie, że mnie to i tak nie dadzą pomalować, choćbym nie wiem jak chciał. Będą się może bali, że nie umiem albo że będę chciał pomalować w dżunglę. Poleciałem do kuchni pogadać z mamą i zobaczyć, co gotuje, ale nie była rozmowna, a gotowała chusteczki do nosa. Trochę mnie to uspokoiło, bo już się przestraszyłem, że wymyśliła jakaś nową potrawę na niedzielny obiad. a nam wystarcza, jak czasem mama piecze ciasto.
Zapowiadało się okropne, nudne popołudnie. W dodatku nic nie było w telewizji. ale właściwie cały czas coś wisiało w powietrzu. jakaś niezwykłość.
Kiedy w tej okropnej nudzie rozległ się dzwonek do drzwi, pobiegłem szybko je otworzyć i zupełnie zbaraniałem. Na progu stał moja druga babcia, której nie widziałem już chyba rok, z jakimś grubym facetem i trzema walizkami.  I w dodatku ten facet powiedział do mnie "Jonapot kiwanok" czy coś w tym rodzaju. Właściwie to nawet szybko domyśliłem się, że to może być Węgier. Bo babcia już prawie rok w Budapeszcie i tam uczy na uniwerku polskiego. jak mieszkała w Warszawie, to uczyła węgierskiego. Bo zna polski i węgierski. ale nie miałem czasu na długie namysły, gdyż wszystko potoczyło się w błyskawicznym tempie.
Na głos babci wyskoczyli rodzice, zaczęły się wylewne powitania, a za chwilę babcia z grubym panem i z trzema walizkami została wciągnięta do jedynego pokoju z meblami. Zrobiło się tak ciasno, że dla nas już właściwie nie starczyło miejsca i staliśmy wszyscy na korytarzu. Okazało się, że babcia wysłała do nas list uprzedzający, że przyjeżdża a myśmy nic takiego nie dostali. Przez chwilę zrobiło się trochę głupio, ze jakby wyszło na to, zer oni nie będą mieli gdzie spać, bo u nas malowanie i takie tam rożne głupoty. Ale tato od razu zarządził, że my z Magdą pojedziemy spać do drugiej babci., a oni już jakoś się poupychają. I wtedy właśnie babcia powiedziało to coś, co wszystkich zupełnie zamurowało.
Krzysio, uczeń klasy czwartej, postanowił być sławny. Po rozważeniu różnych możliwości zdecydował, że zostanie pisarzem. Z pewnością sprzyja temu nieco zwariowany humanistyczno-artystyczny klimat domu, w którym mieszka z rodzicami i  młodszą siostra Magdą. Trochę inaczej ocenia umiejętności chłopca nauczycielka j.polskiego Zakapior, ale co tam...
Książka miała kilka wydań. Osadzona jest w realiach, które dzieciom mogą wydać się nieco zabawne.
Samodzielne malowanie ręczników (by pasowały do wystroju), pranie we Frani, zbieranie oszczędności w SKO, Dzień dobry na tatrzańskich szlakach, listy na papierze a nie w skrzynkach mailowych itd. - sentymentalne klimaty, które doskonale pamiętam, a które mogą być przyczynkiem do ciekawych spotkań rodzinnych.
Książka ładnie napisana, pełna lekkiego humoru i ciepła.

Anna Onichimowska
Krzysztofa Pączka droga do sławy
Wydawnictwo Literatura

piątek, 1 sierpnia 2014

Ulf Nilsson "Żegnaj panie Muffinie"

Oto stara świnka morska, która nazywa się pan muffin. Pan Muffin wkrótce będzie miał siedem lat. Jest siwy i zmęczony. Mieszka w odwróconym do góry nogami niebieskim pudełku, które wygląda jak dom, z drzwiami i kominem. Pod domem znajduje się tekturowa skrzynka na listy. Czasami leży w niej kawałek ogórka lub migdał. Pan Muffin zawsze dokładnie sprawdza, czy nie ma jakiejś poczty.
Któregoś wtorku znajduje tam list: Panie Muffinie, jest mi tak smutno, bo tata mówi, że jeśli świnka morska jest stara, to może nagle umrzeć...
Czy pan Muffin potrafi czytać? Zjada list. Papier zamienia się w płatki, zamienia się w padający śnieg.
Pan Muffin zwykle siedzi w swoim niebieskim domku. Wzdycha i wspomina swoje życie. Gdy był młody chciał być zwinny i niegruby, tak aby móc się wspinać. Pamięta pewnego chomika, który był właśnie taki. O sobie samym myślał, że jest gruby i szczeciniasty jak prosiak.
Kiedyś pan Muffin miał żonę, świnkę morską o imieniu Wiktoria, czarna jak noc i piękna jak poranek. Mieli sześcioro małych, rozczochranych dzieci. O były to kochane, urocze maluchy! Tak, to było prawdziwe szczęście! Teraz wszystkie już wyfrunęły z domu, wzdycha pan Muffin.(...)
Raz, w środę rano, pan Muffin nie może wstać. Bardzo go bolą nogi i brzuch. Przychodzi pani weterynarz z wizytą. Ściska mu brzuszek,tak że pan Muffin aż krzyczy.
Pani weterynarz kiwa nad nim głową.

Na rynku jest kilka ciekawych książek dla dzieci o umieraniu i stracie. Ta należy do ładnych, prostych, ale niekoniecznie dających ulgę. W klimacie poważna i smutna, bardziej konfrontuje niż wspiera. Dużo w niej realności a za mało kocącej fantazji. Książka prosto i ciekawie napasana, ładnie ilustrowana. Może pomóc dzieciom w zmierzeniu się z tematem starzenia się, odchodzenia, nieuchronnością pewnych wydarzeń, ale wymaga bliskiej obecności dorosłego.


Ulf Nilsson
Żegnaj panie Muffinie
Wydawnictwo EneDueRabe

niedziela, 13 lipca 2014

Renata Piątkowska "Najwierniejsi przyjaciele. Niezwykłe psie historie"

Bratek
Czy chore dzieci może odwiedzać pies i leczyć je niczym prawdziwy lekarz? Ano może. nie ma co prawda białego fartucha, nie zagląda nikomu do gardła i nie robi zastrzyków, ale na swój sposób leczy. a pacjencji czekają niecierpliwie, kiedy pan doktor w jedwabistym futerku poda im łapę, pomacha ogonem i poliże po głowie. Małe rączki chętnie gładzą wielki, kosmaty łeb, a niektóre dotykają nawet paluszkiem mokrego, czarnego nosa.
Ale z Julka było inaczej, ona miała oczy pełne łez i, co gorsza, od wielu dni nie odezwała się do nikogo ani słowem. Leżała z noga w gipsie i kiedy ktoś ja odwiedzał, udawała, ze śpi, lub w milczeniu obserwowała sufit.
- Julciu, skarbie, jak się czujesz? - dopytywała się mama.
- Ale masz rurę na nodze! super - młodszy brat, Franek, popukał palcem w bialutki gips. - Mogę ci tu narysować śmieciarę? - spytał, wymachując czerwonym flamastrem.
nie usłyszał odpowiedzi, bo siostra odwróciła głowę i zamknęła oczy.
Właściwie nie czuła się źle. Jeżeli za bardzo się nie wierciła, to noga jej nie bolała. Było jej tylko trochę niewygodnie. Ale Julka nie chciała się do nikogo odzywać. Wiedziała, że prędzej wybuchnie płaczem, niż powie choć słowo. Ciągle dudniły jej w głowie słowa doktora, który powiedział do rodziców:
Po zdjęciu gipsu czeka ją długa rehabilitacja. mam nadzieję, że wszystko będzie dobrze, i noga będzie sprawna. Ale to musi potrwać.
"Jak to: MUSI POTRWAĆ?" - myślała wystraszona dziewczynka. przecież ona była tancerka, chodziła do szkoły baletowej i za miesiąc miała tańczyć w prawdziwym przedstawieniu. A tu na nodze zamiast atłasowej baletki miała okropny, twardy gips. i choć rodzice ciągle powtarzali, ze wszystko będzie dobrze, Julka wiedziała swoje. Była pewna,że już nigdy nie będzie dobrze, i nie chciała o tym rozmawiać.
- Ona ciągle milczy albo płacze. To nie musi tak być. wszyscy próbujemy jakoś ja pocieszać, a Julcia nie chce nawet spojrzeć w naszą stronę. - mama była wyraźnie zmartwiona.
- A kiedy wczoraj przyszły dziewczyny z jej klasy nakryła sobie głowę poduszką. One ją o coś pytały, ale Julka się nie odezwała, więc sobie poszły. potem długo pociągała nosem i miała czerwone oczy - naskarżył Franek.
W końcu ktoś wpadł na pomysł, że Julce mógłby pomóc pies. Podobno taki specjalnie szkolony czworonóg może zdziałać więcej niż cala rodzina i wszystkie koleżanki razem wzięte.
- Ojej, to Julkę będzie leczył jakiś Ciapek? - Mały Franek aż otworzył buzię ze zdziwienia, ale nikt go nie słuchał.
Za to po kilku dniach Julkę odwiedził dziwny gość. Był wielki, miał piękne złociste futerko i oczy jak dwa błyszczące kasztanki. Jego opiekun przywitał się z Julką i choć ona nawet na niego nie spojrzała, powiedział:
- To jest bratek. Jeśli nie masz nic przeciwko temu, posiedzi z tobą przez chwilkę.

Znakomita idea książki. Zebrane w jednym miejscu bardziej lub mniej znanie historie o czworonożnych przyjaciołach. Autorka zwraca szczególną uwagę na ich wierność, mądrość i zaangażowanie.
W książce można spotkać Barrego, który zasłynął jako ratownik górski; Hachiko, który po śmierci swego pana czekał na niego przez dziesięć lat na dworcu; Czarusia, który zaopiekował się osieroconymi jeżami; Bartka odwiedzającego w szpitalu chore dzieci itd.
Bardzo lubię książki pani Renaty Piątkowskiej. Ma na swojej liście pozycje wyjątkowe, ale ta jest po prostu dobra. Mam wrażenie płaskości emocjonalnej, niewykorzystywanej idei, zaliczenia kolejnego tomu. Warto wziąć do ręki (bo ładnie wydana), przeczytać i ... oddać do biblioteki.

W nawiązaniu do książki, zarekomenduję film (ze wspaniałą muzyką) Mój przyjaciel Hachiko.
Tym, którzy jeszcze nie widzieli tego przepięknego obrazu, gorąco polecam. Chusteczki niezbędne.


Renata Piątkowska
Najwierniejsi przyjaciele. Niezwykłe psie historie
Ilustracje Katarzyna Bukiert
Wydawnictwo Bis

piątek, 4 lipca 2014

Anna Onichimowska "Najwyższa góra świata"

Mam wszystko

Basia była dziewczynką, która miała wszystko. Miała rodziców i babcię, i własny pokój. A
w pokoju pełno zabawek. Najładniejszych.
Wyszła Basia po obiedzie z babcią na podwórko. Była ubrana w różową sukienkę z
falbankami, białe rajstopy i białe buciki. Babcia niosła pod pachą wózek, a w nim najnowszą lalkę
Basi - Weronikę.
- Zostaw, babciu - poprosiła Basia. - Ja sama.
- Usiądę sobie na ławce - powiedziała babcia, stawiając wózek. - O, tu, na słońcu.
- A ja pójdę z Weroniką na spacer. - Basia poprawiła fałdy lalczynej spódnicy.
- Tylko nie odchodź za daleko - upomniała ją babcia i pochyliła się nad robótką na drutach.
Rozejrzała się Basia po podwórku. Nie było dużo dzieci. Większość chodziła do
przedszkola, a te jeszcze nie wróciły. W piaskownicy siedziały siostry Ala i Ola i patrzyły na nią.
Trzy inne dziewczynki grały w gumę. Było jeszcze kilku chłopców, ale na nich nie zwracała Basia
uwagi. Skierowała się wolno w stronę piaskownicy. Ala szepnęła coś do siostry, a ta uśmiechnęła
się do Basi i pomachała ręką.
- Chodź do nas! - zawołała. - Bawimy się w sklep! Ala ma piekarnię - tłumaczyła, kiedy
Basia podeszła już blisko. - A ja bym chciała mieć sklep z jarzynami. Mogłabyś u nas kupować.
- Mam nową lalkę - pochwaliła się Basia.
- Ładna - przyznała Ola.
- Jak się nazywa? - spytała Ala.
- Weronika - powiedziała Basia. - Tak jak moja babcia.
- Chodź do nas - zachęciła Ola.
- Nie mogę - pokręciła głową Basia i wzięła lalkę na ręce.
- Dlaczego?
- Bo ja mam ładną sukienkę. - Basia włożyła Weronikę na powrót do wózka, poprawiając
poduszkę.
- Ja też mam ładną - oburzyła się Ala, otrzepując się z piachu.
- Ale brudną - powiedziała pogardliwie Basia i zasłoniła Weronikę parasolką. - Żeby nie
miała piegów...
- Piegi wcale nie są brzydkie - zaczęła się bronić Ala, marszcząc piegowaty nosek. - A
sukienkę się wypierze.
- Idę - Basia odwróciła się i już miała pchnąć wózek, gdy zatrzymał ją głos Oli.

- Przecież możesz się z nami bawić, nie wchodząc do piaskownicy. Tu będzie lada. -
Zdmuchnęła piach z drewnianej barierki. - Może jabłuszko dla Weroniki?! - krzyknęła nagle
zmienionym głosem. - Śliczne, czerwone jabłuszko! - zachwalała, lepiąc pigułę z piachu.
Ale Basi już przy piaskownicy nie było. Szła, pchając przed sobą wózek w stronę dużego
kasztana, pod którym grały w gumę trzy dziewczynki. Nie przerwały gry, kiedy stanęła,
przyglądając się ich poobijanym kolanom.
- Mam nową lalkę - powiedziała.
- Poczekaj, zaraz kończymy - wysapała jedna, wyplątując się z gumy.
Druga ciekawie pochyliła się nad wózkiem.
- Mówi coś? - spytała.
- Pewnie - Basia wyjęła Weronikę z wózka, przechyliła, a ta zaczęła powtarzać śpiewnie:
„mama, mama”.
- Twoja kolej - wtrąciła się trzecia, odrywając koleżankę od lalki. - Daj potrzymać -
wyciągnęła ręce w kierunku Basi, która cofnęła się gwałtownie, a potem, bez słowa włożyła lalkę
do wózka i ruszyła w kierunku babci.
- Chytrus! - krzyknęła za nią dziewczynka, ale Basia nawet się nie obejrzała.
Usiadła na ławce, i patrzyła, jak migają szybko babcine druty.
- Co to będzie? - spytała.
- O, już jesteś? - zdziwiła się babcia. - Nie chcesz pobawić się z koleżankami?
- One nie mają żadnych zabawek - wzruszyła ramionami Basia. - Co to będzie? -
powtórzyła.
- Taki komplet: czapka i szalik.
- Dla mnie?
- Nie, dla twojej mamy.
- A dlaczego nie dla mnie? - nadąsała się dziewczynka.
- Bo ty już masz - roześmiała się babcia.
- A mama nie ma? - Basia była w dalszym ciągu niezadowolona. Siedząc na ławce,
obserwowała, jak podwórko się zapełnia. Dzieci wracały z przedszkola.


Przepiękna książka. Literacko doskonała. Tylko dla kogo?
Książkę stanowi zbiór dziewięciu opowiadań. W każdym z nich narratorem jest dziecko, które musi zmierzyć się z różnego różnymi stratami, lękami, nadziejami, frustracjami. Przeczytałam tomik od razu. Dałam radę, choć płakałam prawie przy kazdym opowiadaniu. Jestem dorosła, wytrzymałam. Adresatami książki są dzieci od piątego roku życia. Mam wątpliwości, czy to na pewno adekwatna grupa czytelników. Oczywiście wiele dzieci musi się mierzyć i z rozstaniami, i z brakiem akceptacji, i samotnością, i rozpadem rodziny, ale jeśli celem książki było przedstawienie dramatu emocjonalnego dziecka, to został on osiągnięty. Jeśli był inny, to ja nie umiem go znaleźć...
Polecam opowiadania wybiórczo, do konkretnych sytuacji, do  wspólnych rozmów.
Nie jest to książka, którą chciałoby się dostać w prezencie. Uważam jednak, że jest jedną z najwartościowszych jaką przeczytałam, bo pozwala mi poczuć dramat cierpiącego dziecka.
.
Anna Onichimowska 
Najwyższa góra świata
Wydawnictwo Literatura

niedziela, 29 czerwca 2014

Maria Parr "Gofrowe serce. Lena i ja w Zatoce Pękatej Matyldy"

Barka Noego
Nastepnego dnia Lena i ja poszliśmy do szkółki niedzielnej. Wzięlismy nawet ze sobą Kędziorkę.
W nocy padało, więc na drodze było pełno kałuż. Kedziorka miała odwrotnie nałożone kalosze i musiałem ją ciągnąć pod górkę.
- Dzięki Bogu, że nie jest moja - mówiła Lena od czasu do czasu, gdy musiała na nas czekać, ale wiem, że w głębi duszy wcale tak nie myśli. Kedziorka jest złota warta. Tak naprawdę nazywa się równie dziwacznie jak ja. Konstanse Lillefine czy jakoś tak. Dobrze nie pamiętam.
W szkółce niedzielnej uczyliśmy się o Arce Noego. Noe to mężczyzna, który żył tysiące lat temu w innym kraju.(...)
Gdy szliśmy do domu w blasku słońca, Lena powiedziała:
- Arka to głupkowata nazwa dla łódki. Ten Noe mógłby wymyślić jakąś lepszą.
- Nie wiadomo, czy to Noe wymyślił te nazwę - zauważyłem przeskakując przez dużą kałużę.
- No to kto? - zapytała Lena i przeskoczyła przez jeszcze większa kałużę. Pomylili się w Biblii?
- No chyba w Biblii się pomylili - powiedziałem, rozpędzając się do skoku przez największą kałużę na całej drodze do domu. Wylądowałem w środku.
- Może wtedy nie wynaleźli jeszcze wszystkich liter - stwierdziła Lena po moim chlupnięciu. - Skoro to było tak potwornie dawno temu.
Wylewając wodę najpierw z mojego kalosza, a potem z obu kaloszy Kędziorki, zapytałem Lenę, czy ma jakąś lepszą nazwę dla łódki. Lena nie od razu odpowiedziała. Myślałem, że już nic nie wymyśli, i nagle usłyszałem:
- Barka
Powinno być barka Noego, uważała Lena. Wszyscy wiedzą, że barka to łódź. Arka to zupełnie co innego, to może być imię dla dziewczyny, a nie dla łódki. Lena westchnęła zrezygnowana, na myśl o autorach Biblii.
- Barki nie są zbyt duże - powiedziałem.
Lena pokręciła głową.
To pewnie dlatego dinozaury wymarły, Kręciołku. Potopiły się. Noe nie miał dla nich miejsca.
To właśnie wtedy, gdy wyobrażałem sobie, jak Noe próbował upchnąć tyranozaura na pokład, przyszedł mi do głowy wspaniały pomysł.
- Lena, wypróbujemy tę sprawę z barką? Zobaczymy ile zwierząt nam się zmieści.
Nie było niczego, na co Lena miałaby większą ochotę tej niedzieli, niż właśnie ten plan.
Wujek Tor ma ładną, dużą barkę, która pływa codziennie oprócz niedziel. Wujek Tor szybko się złości, szczególnie na mnie i Lenę. Ale okolica nie jest tu usiana barkami. Lena uważała, ze trzeba zadowolić się tą, która jest w zasięgu reki, mimo ze należy do wujka Tora. Była ciekawa, czy uważam, ze Noe by się przejmował jakimś trudnym wujkiem, kiedy w grę wchodziło przetrwanie całego świata.

Co było potem, dość łatwo przewidzieć. Pomysł zrodzony w głowie Kręciolka i Leny domagał się natychmiastowej realizacji. Niestety wymknął się nieco spod kontroli...
Lena, która je jak koń a wygląda jak rower oraz Kręciolek, którego rodzice nazwali Theobald Rodrik, a potem żałowali, są najlepszymi przyjaciółmi. Mieszkają w Zatoce Pękatej Matyldy i chodzą do jednej klasy. Ich codzienność jest pełna rumieńców, bo nie zna nudy i pełno w niej przeżyć. Sytuacje, z którymi mierzą się dzieci często nie są dla nich łatwe i próbują poradzić sobeie z nimi na swój sposób. Choćby Lena, która bardzo chciała mieć tatę. Powiesiła ogłoszenie na drzwiach w sklepie Tata potrzebny od zaraz. Musi być miły i lubić dzieciaki, dodała również  domowy numer telefonu.
Ładna, mądra książka, ale juz niedostępna w księgarniach. Warto ją znaleźć w innych miejscach.

Jeśli ktoś pyta, gdzie te ksiąski w stylu Dzieci z Bullerbyn, właśnie znalazł jedną z nich.
Serdecznie polecam.

Maria Parr 
Gofrowe serce. Lena i ja w Zatoce Pękatej Matyldy
Wydawnictwo Nasza Księgarnia 

czwartek, 29 maja 2014

Ulf Nilsson, Eva Eriksson "Kret sam na scenie"

Ulf Nilsson, Eva Eriksson 
Kret sam na scenie
Wydawnictwo EneDueRabe

Nie chciałem występować na dużych uroczystościach. Miałem sześć lat i chodziłem do szkoły. Z okazji święta wiosny organizowaliśmy przedstawienie. Na prawdziwej scenie z prawdziwymi reflektorami. Powiedziałem pani, że nie dam rady.
"Mam pomysł!", odparła. "Będziesz siedzieć obok sceny i na koniec wejdziesz i pożegnasz wszystkich. to wystarczy".
Tylko parę ostatnich słów, a potem kawa, tort i do domu. A jaki mam mieć na sobie kostium? Do wyboru zostało tylko przebranie kreta.
Ćwiczyliśmy każdego dnia. Wszyscy śpiewali. Gdy przedstawienie się kończyło, miałem wyjść na środek i powiedzieć:"To była wesoła piosenka, ale to już koniec".
Pewnego dnia, pod koniec próby, dopadła mnie straszna nieśmiałość.
Pani weszła na scenę."Jesteś najlepszy do tej trudnej roli", próbowała dodać mi otuchy.
Przytuliłem się do niej mocno. Reflektory mnie oślepiały. Nic nie powiedziałem. A potem wydusiłem z siebie za szybko i za cicho:"Tobyławesolapiosenka, aletojużkoniec".
Lampy powoli zgasły. Stałem w ciemności. Pani udzielała ostatnich wskazówek: "Jutro będziesz sam na scenie. Mów trochę głośniej i wolniej. Będzie dobrze, zobaczysz...".

Ładna, mądra historia o lękach, które tkwią w nas. Sześcioletni chłopiec ma wystąpić podczas szkolnej uroczystości. W domu jest odważny, wesoły, z inicjatywą. W sytuacji społecznej zaczyna się bać. Pojawiają się lękowe myśli, ból brzucha, wizyta w łazience i bardzo mądra nauczycielka.
Książka napisana dość wnikliwie, prosto, wspierająco. Ładne ilustracje dopełniają całości.
Jedyną rzeczą, która mi się tutaj nie podoba jest tekst piosenki śpiewanej młodszemu bratu.
Polecam większość książek wydawnictwa EneDueRabe. Traktują o bardzo ważnych sprawach w delikatny i adekwatny do wielu sposób.

niedziela, 27 kwietnia 2014

Dominique Bar, Louis-Bernard Koch, Guy Lehideux "Z Wadowic do Rzymu"

Dominique Bar, Louis-Bernard Koch, Guy Lehideux 
Z Wadowic do Rzymu
Wydawnictwo Biały Kruk

Dość niecodzienna biografia dla dzieci św.Jana Pawła II. Wykonana przez francuskich rysowników w oparciu o zdjęcia Adama Bujaka i Arturo Mari.
Z okładki:  Pierwsza na świecie rysunkowa biografia Karola Wojtyły - Jana Pawła II. Autorami tej niezwykle wciągającej komiksowej opowieści są znani francuscy rysownicy - Dominique Bar i Guy Lehideux oraz scenarzysta Louis-Bernard Koch. Komiks opatrzony jest przedmową kard.Paula Pouparda, przewodniczącego Papieskiej Rady ds.Kultury. Opowieść o dużych walorach edukacyjnych.
Polecam. Wydana w 2004r, a więc warto poszperać w archiwalnych zasobach.





Urlich Janssen, Ulla Steuernagel "Uniwersytet dziecięcy"

 Urlich Janssen, Ulla Steuernagel
Uniwersytet dziecięcy
Wydawnictwo Dwie Siostry

Co leży pod skorupą ziemską?
Im dalej w głąb Ziemi, tym większy upał. W dolnej warstwie skorupy ziemskiej temperatury dochodzą do 400, a nawet 900 stopni Celsjusza. Ta cienka skorupa, którą opuścimy, by dotrzeć do środka Ziemi, chroni jej powierzchnię przed dużo wyższymi temperaturami. Przed nami długa podróż przez tak zwany płaszcz Ziemi. Trzeba pokonać odległość 2850 kilometrów, mniej więcej tyle, co z Wrocławia do Egiptu. Przez bulaje naszego okrętu widzimy, jak zmienia się "krajobraz". zamiast szaroczarnego granitu otacza nas zielonkawa, bardziej miękka niż skorupa, stopiona substancja. Minerał, z którego składa się górna część płaszcza Ziemi, to oliwin.. Grudki oliwinu znajdujemy czasem n a powierzchni Ziemi, zwłaszcza tam, gdzie występują wulkany.
W ziemskim płaszczu panuje wysoka temperatura - 1400 stopni Celsjusza - o wiele wyższa niż w ognisku. Już przy ognisku dużo się dzieje, bo wszystko trzeszczy, iskrzy się, żarzy, dym, popiół i iskry unoszą się. A co dopiero odbywa się we wnętrzu Ziemi, gdzie jest znacznie goręcej! Do góry przesuwają się, wypalając sobie wolną drogę, bryły magmy, a opadają mniej gorące, czyli cięższe porcje roztopionych skał.
Nasz okręt musi być dobrze opancerzony, żeby przedrzeć się przez rozgrzany do 1400 stopni Celsjusza płaszcz Ziemi, który w dolnej części staje się ciągliwy i jakby bardziej płynny. podróż robi się naprawdę niebezpieczna, kiedy docieramy do następnej warstwy Ziemi - do "jądra zewnętrznego". Temperatura wzrasta do 5000 stopni Celsjusza i nasz statek nie potrzebuje już żadnego wiertla - kołysząc się nurkuje w płynnej masie. osiągnęliśmy jądro zewnętrzne - warstwę, która tworzy płynny metal. Niektórym z was nie jest obcy widok huty i płynącej z hutniczego pieca surówki. Taki obraz znajduje się za bulajami naszego okrętu.
Okręt przemierza 2080 kilometrów w płynnym metalu, by wreszcie dotrzeć do centrum Ziemi, do "jądra wewnętrznego", które - tak jak zewnętrzne - składa się z żelaza i niklu, nie jest już jednak płynne. Jądro wewnętrzne jest twarde, niesamowicie twarde, bo w ciągu 4,6 miliardów lat zgromadziły się w nim najcięższe składniki Ziemi. Jądro wewnętrzne, w które się wwierciliśmy się naszym okrętem, jest okrągłą, gorącą i niewyobrażalnie ciężką bryłą metalu, która tkwi w Ziemi jak pestka w śliwce.W naszej fantazji możemy wwiercić się też i w tę bryłę, przebyć w 1390 kilometrów i znaleźć się w potężnej metalowej kuli w samym środku Ziemi.
Nasza planeta ma serce z metalu - kto by pomyślał!

 Uniwersytet dziecięcy jest odpowiedzią na potrzeby dzieci, które chciały znać odpowiedzi na trudne pytania. Dorośli dali im możliwość ich odnalezienia w formie otwartych wykładów na uniwersytecie w Tybindze w Niemczech. Znakzomita inicjatywa, która z sali wykładowej przeszła na karty książki.
W lekturze naukowcy próbują odpowiedzieć na pytania:
- Dlaczego dinozaury wyginęły?
- Dlaczego wulkany zieją ogniem?
- Dlaczego jedni są biedni, a inni bogaci?
- Dlaczego śmiejemy się z dowcipów?
- Dlaczego ludzie umierają?
- Dlaczego człowiek pochodzi od małpy?
- Dlaczego muzułmanie modlą się na dywanach?
- Dlaczego szkoła jest głupia?

Książka napisana bardzo przystępnym i ładnym językiem. Jej podtytuł to Mądre odpowiedzi na trudne pytania. Sporo poczucia humoru, ciekawych porównań, intrygujących ciekawostek. Zachęcam do zakupu.

wtorek, 18 marca 2014

Gabriel Pacheco - meksykański ilustrator

Mam nadzieję, że bajki, które ilustruje Gabriel Pacheco, uda się rozpoznać na wszystkich kontynentach...














Nieco starsi odbiorcy mogą zaciekawić się innymi rycinami Autora http://www.gabriel-pacheco.blogspot.com/

niedziela, 16 marca 2014

Marcin Szczygielski "Arka czasu"

- Chcesz się przyjaźnić? - odzywa się ktoś za moimi plecami tak nieoczekiwanie, że aż
podskakuję  z przestrachu.
Odwracam się na pięcie i staję twarzą w twarz z dziewczynką, którą widziałem na przedstawieniu lalkowego teatru kilka dni temu. Przygląda mi się z poważną miną, ręce trzyma splecione z tyłu. Akurat zszedłem na podwórko, żeby popatrzeć jak rośliny wychodzą z ziemi. Jest ciepło i świeci słońce.
- Nie wiem - odpowiadam niepewnym głosem.
Prawdę mówiąc, rzadko zdarzało mi się bawić z innymi dziećmi. KIEDYŚ, gdy zacząłem mieszkać z Dziadziem, zajmowała się mną jedna panienka, miała na imię Marianna. Zabierała mnie czasem do Ogrodu Saskiego, pamiętam to jak przez mgłę. Tam było dużo dzieci, biegaliśmy po trawnikach, chowaliśmy się przed sobą w krzakach. To było bardzo dawno - tak jak innych wspomnień z innych czasów i tych nie jestem pewny. Może jednak wszystko mi się tylko przyśniło? Potem, gdy zaczęła się wojna, a wreszcie powstała Dzielnica, rzadko wychodziłem z domu. Ludzie bez przerwy wprowadzali się i wyprowadzali, co chwilę pojawiał się ktoś nowy, jakieś inne dzieci - widywałem je od czasu do czasu, wciąż inne. Spędzałem więc zazwyczaj czas tylko sam ze sobą albo z Dziadziem.
- Jestem Lidia - oznajmia dziewczynka. - Możesz mi mówić Lidka. A ty masz na imię Rafał.
- Skąd wiesz?
- Niania mówiła.

- Aha - bąkam. - To ta z nosem jak haczyk, która wygląda jak wrona?
Lidka spogląda na mnie ze zdumieniem, a potem zaczyna się śmiać.
- Tak, to ona. Nie powiem jej tego.
- Czego?
- Tego, co o niej powiedziałeś. To będzie nasz sekret.
- A gdzie twój brat? - pytam.
- Och, Piotruś. Piotruś jest chory, przyszedł do niego doktor, dlatego kazali mi wyjść na podwórko.
- A co mu jest?
- Nie wiem. Ma gorączkę. To co, chcesz? Możemy się razem bawić.
- A w co?
- We wszystko. - Lidka wzrusza ramionami. - A w co zwykle się bawisz?
Spoglądam na nią ze zdziwieniem. W co ja się zwykle bawię? Chyba nie bawię się w ogóle.
- Czytam książki - mowię po krótkim namyśle.
- Książki? W to się nie da bawić we dwoje. Ale jeśli chcesz, możemy się pobawić w szkołę.

Przepiękna książka. Jestem pod ogromnym wrażeniem. Temat tak trudny, że trzeba niezwykłego wyczucia, by nie zgubić wszystkiego, co ważne. A odnaleźć to, co istotne można wsłuchując się w innych i dbając o KIEDYŚ. Tak to zrozumiałam.
Rafał ma prawie dziewięć lat i mieszka w Dzielnicy. Ta dzielnica to warszawskie getto. Ukochany Dziadzio, przedwojenny skrzypek w filharmonii, dopóty może opiekuje się wnukiem. Przychodzi dzień, w którym decyduje się na wydostanie chłopca z Dzielnicy.  Co ma z tym wspólnego"Wehikuł czasu", warszawskie zoo, Emek, Lidka, Miksio, Bursztyn i pani w zielonym płaszczu? Odpowiedzi można szukać na blisko trzystu stronach powieści.
O przyjaźni, miłości, potędze wyobraźni, szacunku do historii i bliskich. 
Uwielbiam książki tego Autora i bardzo polecam. 

Marcin Szczygielski
Arka czasu
Wydawnictwo Stentor

niedziela, 9 marca 2014

Grzegorz Gortat "Muszkatowie czyli jeden za wszystkich, wszyscy za jednego" - na miłe popołudnie, ale bez wielkich achów i ochów

Dom, w którym mieszkała pani Zimmerman, znajdował się o dziesięć minut drogi. Stał na obrzeżach starej willowej dzielnicy, którą ostatnia wojna szczęśliwie oszczędziła. Pani Zimmerman nie była jego jedyną lokatorką. Ogrodzony od ulicy wysokim murem, równie stary jak wiekowe drzewa w otaczającym go ogrodzie, dwupiętrowy budynek miał wiele pokoi i przez lata zgromadził mnóstwo historii o jego przychodzących i odchodzących mieszkańcach.
Szli całą czwórką szeroką aleją prowadzącą do bramy wejściowej, mijając dużą tablicę informacyjną z napisem "DOM SPOKOJNEJ STAROŚCI".
- To tu mieszka pani Zimmermann? - zapytał uczeń profesora Kokoszki.
- Ja wyjaśnię - wyrwała się Muszka. - Pani Zimmermann sama mi o wszystkim opowiadała. Jak miała dziesięć lat, wybuchła wojna i cała jej rodzina zginęła. Dlatego jest sama.
- Była nauczycielką naszej babci, a potem mamy, stąd mama ją zna - wtrącił Sumo. - Choć całe życie uczyła dzieci, swoich nie miała. Staramy się odwiedzać panią Zimmerman przynajmniej raz w tygodniu. Ostatni raz byliśmy dwa tygodnie temu, a to dlatego, że był koniec roku szkolnego, a potem rodzice się szykowali do wyjazdu.
- Lubię tu przychodzić - ciągnęła Muszka. - Pani Zimmermann zna dużo ciekawych historii.
Przy murze, po prawej stronie bramy, na niewysokim cokole, stała naturalnej wielkości rzeźba z kamienia.
- A to kto?
- Święty Antoni - wyjaśnił Tymon. - Kiedyś był tu zakon franciszkanów. Jeszcze przed wojna władze zakonu zapisały cały teren jakiejś organizacji charytatywnej, która miała tu prowadzić dom spokojnej starości.
- To ma być Antoni? Akurat! Wcale niepodobny! - Zadzierając głowę mężczyzna przypatrywał się figurze. - Sam by się nie poznał.
Tymon już się przymierzał, żeby zapytać: "Skąd pan może to wiedzieć?", lecz Muszka weszła mu w paradę:
- Ale jeszcze dlatego lubię tu przychodzić, że mogę się bawić z pieskami.
- Bo to dość nietypowy dom opieki - dodał Sumo. - Starszym ludziom wolno trzymać zwierzęta. Podobno dzięki temu czują się mniej samotni.
W chwilę potem przekroczyli bramę i pytanie, które Tymon miał na końcu języka, wyleciało mu z głowy na widok tego, co zobaczył.
- Gdzie są wszyscy? - wydukał.

Rodzice trójki rodzeństwa Muszkatów wyjechali na weekend do Londynu.Dzieci zostały pod opieką pani Zawady, która wprost z domu Muszkatów udaje się do sanatorium. I tu sprawy się komplikują. Taksówka pani Zawady odjeżdża, a przylot rodziców opóźnia się na skutek strajku kontrolerów lotów w Londynie. Tymczasem do drzwi puka nieznajomy, zwany dalej Wieloimiennym. Wzbudza zaufanie dzieci i papugi Sancho Pansa. Zostaje zaangażowany, do czasu wyjaśnienia sytuacji, w roli opiekunki do dzieci. Kim jest Wieloimienny? Dlaczego ma alergiczny kaszel? Kim jest Szef  i hrabia Marcel von Fobiańczyk?  - na te i wiele innych pytań, które pojawią się w książce, odpowiedź przyjdzie m.in w Domu Spokojnej Starości.
Książka napisana ładnym językiem, wartka akcja, sytuacyjne poczucie humoru, klimat tajemniczości. Wszystko co dzieciom może się podobać Jednak pomysł na książkę sztampowy, przewidywalny, mało zajmujący. Inaczej - jedna z wielu, dobra, ale szybko pójdzie w zapomnienie. Chyba lepiej wypożyczyć niż kupić.

Grzegorz Gortat
Muszkatowie czyli jeden za wszystkich, wszyscy za jednego
Ilustracje Katarzyna Kołodziej (nie zatrzymują...)
Wydawnictwo Literatura


sobota, 15 lutego 2014

Michał Rusinek "Wierszyki rodzinne"

Jaskiniowiec
 Gdy bylem mały, były momenty,
że obwieszczałem: "Jestem zajęty!
Proszę nie wchodzić mi do pokoju!
Ja tu pracuję w trudzie i znoju!"

Tak pracowałem pół dnia bez slowa,
aż w końcu praca była gotowa.
Gdy pokazalem z dumą jej piękno,
mama zemdlała, a tata jęknął.

Ja tylko przecież - daję wam słowo!-
narysowałem kredką woskową
od ramy okna do drzwi framugi
bitwę na dzidy oraz maczugi.

Tata rzekł: "Kara cię za to spotka".
Ja na to: "Tato, to przez praprzodka,
który w jaskiniach - co dzień od rana -
rysował bardzo pięknie po ścianach.
To po nim taki mam talent, tato.
I nie poradzę nic a nic na to". 

Genealogiczna roślinka Michała Rusinka sięga aż praprzodków. I jak twierdzi autor na każdą zwyczajną rodzinę można spojrzeć w niezwyczajny sposób. Jak powiedział, tak zrobił. Można tu zatem znaleźć wierszyki o wikingach, druidach, rycerzach, wojach, muszkieterach, wróżkach, mnichach, szamanach, księżniczkach, astronomach, obcokrajowcach, kolekcjonerach, podróżnikach itd
Bardzo udany tomik, choć Wierszyki domowe wydają się ciekawsze i dużo bardziej finezyjne. Za to ilustracje zdecydowanie na plus w stosunku do poprzedniego tomu - adekwatne i pomysłowe stanowią ucztę dla oczu.
W wierszach sporo poczucia humoru, treści "pod spodem" i zaproszenie do poszukiwania własnych korzeni oraz odpowiedzi na pytanie: Kim jestem?

Michał Rusinek 
Wierszyki rodzinne
Ilustracje Joanna Rusinek
Wydawnictwo Znak

piątek, 31 stycznia 2014

Gianni Rodari "Interesy Pana Kota"

Pewnego razu pewien kot postanowił się wzbogacić. Miał trzech stryjów i do nich to właśnie udał się po dobre rady.
- Mógłbyś zostać złodziejem - powiedział Stryj Pierwszy - nie ma lepszego sposobu, jeżeli chce się dużo zarobić.
- Na takie zajęcie jestem za uczciwy.
- To dwie zupełnie różne rzeczy: wśród złodziei jest dużo uczciwych osób, a wśród uczciwych osób jest dużo złodziei. Bilans równa się zero, a nocą wszystkie koty są szare.
- Jeszcze się zastanowię - powiedział kot.
- Mógłbyś zostać piosenkarzem - powiedział Stryj Drugi - nie ma lepszego sposobu, jeżeli chce się dużo zarobić i zdobyć sławę.
- Ale ja nie mam głosu.
- I co z tego? Znam wielu piosenkarzy, którzy śpiewają jak kundle, a są bogaci jak francuskie pieski. Ha, ha, wyszedł mi ten dowcip, nie uważasz? Zaczekaj, to go sobie zapiszę. A więc? Podjąłeś już jakąś decyzję?
- Jeszcze się zastanowię - powiedział kot.
Stryj Trzeci zaś powiedział:
- Zajmij się handlem. Otwórz duży sklep, a ludzie sami będą się ustawiać w kolejce, żeby przynosić ci swoje pieniądze.
- A co mógłbym sprzedawać?
- Fortepiany, lodówki, lokomotywy...
- To wszystko za ciężkie.
- Damskie rękawiczki. 
- Wtedy stracę wszystkich klientów rodzaju męskiego.
- Zrób więc tak: otwórz kiosk na Capri. To cudowna wyspa. Przez cały rok jest tam piękna pogoda. Przyjeżdża wielu cudzoziemców i każdy z nich kupuje przynajmniej jedną pocztówkę i jeden znaczek, żeby ja wysłać.
- Jeszcze się zastanowię - powiedział kot.
Zastanawiał się przez siedem dni, aż wreszcie postanowił otworzyć duży sklep z artykułami spożywczymi.
Wynajął lokal na parterze nowo wybudowanego domu, ustawił w nim ladę, regały, kasy i zatrudnił kasjerkę. Następnie nie chcąc tracić pieniędzy na dekoratora, osobiście wykonał szyld:
Sprzedaż myszy w konserwach.

Bardzo zabawna i ładna historia o kocie, który chciał się wzbogacić sprzedając myszy w konserwach. Logistycznie wszystko miał dopracowane: zatrudnił kasjerkę, kierowcę, opracował system promocji i reklamy, zdobył klientów, tylko nie miał towaru... A myszy nie chciały współpracować. Finał historii oczywiście niezwykle zaskakujący.
Ekonomia sprzedaży dla dzieci w kolorowej pigułce. Polecam na dobry humor i przyswojenie kawałka nieznanej im rzeczywistości.

Gianni Rodari
Interesy Pana Kota
Ilustracje Joanna M.Kołyszko
Wydawnictwo Muchomor

Autor zaliczany jest do włoskich klasyków literatury dziecięcej.