środa, 9 grudnia 2015

Arnold Lobel "Żabek i Ropuch. Przyjaźń"

List 

Pewnego dnia Ropuch siedział na ganku swojego domu. Przyszedł do niego Żabek i zapytał:
- Co się dzieje, Ropuchu?
Wyglądasz na smutnego.
- Tak - odparł Ropuch. - To jest moja smutna pora dnia. O tej porze czekam na pocztę. zawsze mnie to bardzo przygnębia.
- A dlaczego? - zaciekawił się Żabek.
- Bo nigdy nie dostaję żadnych listów - westchnął Ropuch.
- Żadnych, żadniutkich? - zapytał Żabek.
- Absolutne żadnych - rzekł Ropuch. - Jeszcze nikt nigdy do mnie nie napisał. Moja skrzynka jest zawsze pusta. Dlatego czekanie na pocztę tak bardzo mnie smuci. 
Żabek i Ropuch siedzieli na ganku i obaj byli zmartwieni.
Nagle odezwał się Żabek:
- Muszę iść do domu, Ropuchu. Mam coś ważnego do zrobienia. I Żabek popędził do siebie. W domu znalazł ołówek i kartkę. Szybko coś na niej napisał i włożył ją do koperty. Kopertę zaadresował:"LIST DO ROPUCHA". Następnie wybiegł z domu. Zobaczył znajomego ślimaka.
- Ślimaku - powiedział Żabek - proszę, weź ten list i wrzuć go do skrzynki pocztowej Ropucha.
- Jasne - powiedział ślimak. - Już się robi.

Ależ to piękna książka. wszystko mi się w niej podoba - konstrukcja, warstwa literacka, ilustracje, poczucie humoru, czułość, mądrość.
Przeczytałam w tempie błyskawicy, nie mogąc doczekać się kolejnego rozdziału. Autor opowiada o świecie, rządzących nim prawach a przede wszystkim o relacjach w bardzo przekonywujący i przystępny sposób.
Dwaj przyjaciele dzielą się sobą w obliczu spotykających ich trudności - zgubiony guzik, smieszny wygląd w stroju kąpielowym, choroba... czekam na kolejne tomiki!
Tłumaczenie Wojciech Mann.

niedziela, 6 grudnia 2015

Paweł Wakuła "Jagiełło pod... prysznicem"

 Mama uparła się, żebym umył szyję i uszy. Tak jakbym nie robił tego przed tygodniem!
- Częste mycie skraca życie...- burknąłem niezadowolony, gdy wręczyła  mi ręcznik i kazała pójść do łazienki.
- A właśnie, że nie masz racji - odezwał się niespodziewanie dziadek. - Władysław Jagiełło kąpał się codziennie, a mimo to dożył osiemdziesięciu dwóch lat, z czego aż czterdzieści osiem spędził na polskim tronie!
- Toteż wszyscy się tej jego pasji dziwili i uważali, że upodobanie do wody świadczy o pogańskiej przeszłości króla - przyznał dziadek. Na przykład jego żona Jadwiga, późniejsza święta, nie myła się prawie wcale, traktując to jako rodzaj pobożnego umartwienia.
- Brr! - wzdrygnęła się mama.
- Ówczesna religia kazała wiernym przykładać większą wagę do spraw ducha niż ciała - wyjaśnił dziadek.
- Ja też chcę być święty! - olśniło mnie nagle. - Nie będę się dzisiaj kąpał w ramach umartwienia!
- Założysz się? - spytała słodko mama, zwijając ręcznik w marchewkę.
- Zostaw go w spokoju - mruknął tata. - Jest taki piękny ciepły wieczór, przejdźmy się na spacer po parku. Kuba umyje uszy, jak wrócimy.
Od razu wiedziałem, co chodzi tacie po głowie - chciał pogadać z dziadkiem o królu Władysławie!
Po chwili szliśmy żwirową aleją w cieniu drzew, a nad nami na granatowym niebie srebrzył się księżyc w pełni.
- Jagiełło był najdłużej zasiadającym na tronie królem Polski - mówił dziadek. - I trzeba przyznać, ze było to udane panowanie. Przyjmując hold lenny od hospodara mołdawskiego Piotra oraz od książąt pomorskich Bogusława i Warcisława, sprawił, że po raz pierwszy w historii granice Polski sięgały od morza do morza.

Tę lekturę czytałam kawałek po kawałku w wolnych chwilach. Mój komfort brał się stąd, że tak skonstruowana jest książka. Poczet władców Polski podany w sposób bardzo atrakcyjny.
Rodzinny autorytet w sprawach historii - dziadek, dzieli się swoją wiedzą i przemyśleniami z członkami rodziny. Wnuczek (Kuba) niespecjalnie pasjonuje się historią, co widać po stopniach i minie ojca wracającego z wywiadówki. Zatem domowe lekcje historii dedykowane są przede wszystkim jemu. A dziadek pokazuje, że przeszłość może być niezwykle zajmująca, szczególnie gdy teraźniejszość poprzez rożne skojarzenia zachęca do spoglądania wstecz.
Fakty historyczne, ciekawostki nadające im smaku, ładny język, poczucie humoru, świetne ilustracje składają się na ciekawą pozycję.

Paweł Wakuła
Jagiełło pod... prysznicem
Opowieści o władcach Polski
Ilustracje Mikołaj Kamler
Wydawnictwo Literatura

środa, 11 listopada 2015

Bożena Truchanowska - przepiękne ilustracje do książek dla dzieci






Ilustracje zaczerpnęłam z niezwykle starannie przygotowanego i ciekawego bloga "To dla pamięci".

sobota, 17 października 2015

Lotta Geffenblad "Kamyki Astona", "Prezenty Astona"

Jest paskudny wieczór. Z cienia wypełzła jesień. Ścieżką idą duże kalosze. Pluska i chlapie, gdy Aston stawia kroki. Mama dźwiga ciężkie torby. Ser, szpinak i dorsz ze spożywczego. Nagle Aston się zatrzymuje. Widzi coś.
Kamyk - szorstki, mokry i lśniący.
Aston zdejmuje rękawiczkę i kładzie na nim łapkę.
Kamyk jest całkiem zimny. Biedny kamyk.
Gdy mama nie widzi, Aston wkłada go do jednej z toreb.
Wracają do domu.
Aston ma łóżeczko dla lalek, w którym kamyk może spać. Układa go w swojej czapce. Wreszcie kamień jest suchy,

Historia pieska, który zauważa niedolę kamieni i postanawia otoczyć je opieką. Wzrusza się ich trudnym losem i samotnością. Zanosi do domu,  by potem czule się o nie troszczyć - myć, otulać, znajdować im godne miejsce. W końcu jest ich na tyle dużo, że niezbędna jest interwencja rodziców.
Wielopłaszczyznowa, mądra książka. Uczy empatii, delikatnych oddziaływań rodzicielskich, zatrzymuje przy emocjach dziecka i jego ewentualnych problemach.
Część druga "Prezenty Astona" jest opowieścią o potrzebie dzielenia się i konfrontacja ze stratą Równie udana.
Na jesienne rozmowy i wspólne przeżywanie jak znalazł.

Lotta Geffenblad 
Kamyki Astona, Prezenty Astona
Ilustracje Autorki
Wydawnictwo Ene Due Rabe


sobota, 12 września 2015

Dimiter Inkiow "Ja i moja siostra Klara"

 Dobry uczynek
Pewnego razu Klara oznajmiła mi:
- Musimy dziś zrobić dobry uczynek.
- Dlaczego? - spytałem. Dlaczego akurat dzisiaj musimy to robić?
- Żebyśmy potem poszli do nieba.
- Ale Ja nie chcę dzisiaj robić dobrych uczynków. Wolę się z tobą pobawić!
- Dobrze, ale najpierw musimy zrobić coś dobrego. Ja już nawet wiem, co zrobimy. Podarujemy biednym ludziom trochę ubrań. Ty jakieś swoje spodnie, ja sukienkę.
To właśnie będzie nasz dobry uczynek.
- Ale gdzie ja znajdę biednego człowieka? - Klara zamrugała oczami nieco zbita z tropu.
- No tego, któremu miałbym dać swoje spodnie. To musiałoby być jakieś dziecko bez spodni. A Ja nie znam takiego dziecka. Chyba że ty znasz kogoś takiego.
- Nie, nie znam.
- No widzisz, to nie jest takie proste.
- A właśnie że bardzo proste - powiedziała moja siostra Klara. - Wystarczy zapakować spodnie i sukienkę do plastikowej torby i wystawić przed drzwi. Stamtąd zabierze je ktoś z Czerwonego Krzyża.. Nie widziałeś ogłoszenia na klatce schodowej? Takiego z czerwonym krzyżykiem?
- Widziałem.
- Tam jest napisane, że dziś odbędzie się zbiórka starych ubrań. a przecież wszyscy wiedzą, że one są dla biednych ludzi.
Znaleźliśmy więc plastikowa torbę i włożyliśmy do niej moje spodnie i sukienkę Klary. Potem pomyśleliśmy, ze te biedne dzieci, które będą nosiły nasze ubrania, na pewno maja równie biednych rodziców. Dołożyliśmy więc do torby sweter Taty i zieloną sukienkę Mamy. tedy Klara powiedziała, że skoro ktoś nie ma spodni, to na pewno potrzebuje też butów.
Nasz torba była pełna, prawie pękała w szwach. Ostrożnie znieśliśmy ją na dół. Przy wejściu stało już mnóstwo takich toreb. Wielu ludzi chciało pójść do nieba, ale nasza torba była największa.
- I nasze rzeczy są na pewno najładniejsze - powiedziała Klara

Dimiter Inkiow, bułgarski, niestety już nieżyjący pisarz, jest jednym z moich ulubionych twórców literatury dziecięcej.
Przygody Klary i jej brata stanowią trzytomową sagę rodzinną. Każdy z tomów zawiera  dwadzieścia kilka historyjek stanowiących odrębną całość. W opowiadaniach, to co niemożliwe okazuje się bardzo realne, każdy pomysł jest wystarczająco ciekawy, by wprowadzić go w życie. Dziecięca logika, niekoniecznie odpowiadająca percepcji dorosłych budzi pomieszanie którego nie sposób zapomnieć. Wszystkie tomy bardzo starannie wydane i znakomicie ilustrowane przez Justyna Mahboob.
Jeśli Ktoś szuka prezentu książkowego dla dzieci, trzy tomy przygód pomysłowego rodzeństwa zapewnia niewątpliwie dużo radości i serdecznych uczuć.

Dimiter Inkiow
Ja i moja siostra Klara
Ja, Klara i zwierzaki
Sto pociech z Klarą
Ilustracje Justyna Mahboob
Wydawnictwo tatarak

poniedziałek, 31 sierpnia 2015

Katarzyna K.Gardzina, Tadeusz Rybicki "Jezioro łabędzie"

Młodzieńcy zatrzymali się, oczarowani niecodziennym widokiem: oto mieli przed sobą dwa nieba, jedno skrzące się od gwiazd, zawieszone nad ich głowami i jego odbicie w lustrzanej tafl i jeziora, wysrebrzonej księżycem. I wtedy, znienacka, rozległ się głośny furkot skrzydeł, a na jezioro padł bezkształtny cień. Przerażony ruchem i hałasem Zygfryd poderwał kuszę i już miał strzelić na oślep, kiedy poczuł, że Benno łapie go mocno za ramię.

- Tylko spójrz, książę, tylko spójrz. - wyszeptał poruszony chłopak. Oto z nieba, wprost w wygwieżdżoną toń jeziora, sfruwało stado wielkich, majestatycznych łabędzi. Blask księżyca osiadał na ich śnieżnobiałych piórach, kiedy wodowały na jeziorze, zapewne znużone lotem. Łabędzie podpłynęły do brzegu i wyszły z wody. Zniknęły na chwilę w przybrzeżnych szuwarach, które natychmiast spowiła lekka mgiełka. I kiedy miały pokazać się ponownie, zamiast płatków z zarośli wyszła piękna dziewczyna w powiewnej, srebrzystobiałej sukni.

Znakomity pomysł na książkę dla dzieci. Jej ideą jest przybliżenie dzieciom świata baletu. Pozycja napisana przez znawców baletu i sceny teatralnej. Może nie zachwyca warstwą literacką, ale napisania jest poprawnie i ciekawie. W książce znajduje się:
  • bajka napisana na podstawie libretta,
  • lekki esej-gawęda opowiadający historię powstania utworu i wprowadzający w tajniki sztuki baletowej,
  • noty o twórcach: Piotrze Czajkowskim i Mariusie Petipie,
  • słowniczek pojęć baletowych,
  • tablice z podstawowymi pozycjami baletowymi.

Ładnie wydana i ciekawie ilustrowana. Zachęcam do zakupu, a przede wszystkim do odkrycia piękna baletu.

Z serii Bajki Baletowe ukazały się jeszcze: Dziadek do orzechów, Kopciuszek, Romeo i Julia, Coppelia, Don Kichot, Pulcinella.

Jezioro łabędzie
Katarzyna K.Gardzina, Tadeusz Rybicki
lustracje Klaudia Polak-Szewczyk
Wydawnictwo Studio Blok

sobota, 22 sierpnia 2015

Małgorzata Strzałkowska "Części mowy czyli wierszowany samouczek nietypowy"


PARTYKUŁA

Partykuły bardzo dobrze wypełniają swe zadania,
ożywiają ciut wypowiedź i zmieniając wydźwięk zdania.

FRANEK
- Może raczej - rzekła Hanka - 
nie rób, Franku, w banku manka,
bo kto manko robi w banku,
chyba nie jest mądry, Franku.

STEFAN
Stefan ponoć już od roku
bzika ma na punkcie smoków
i bynajmniej się nie wstydzi,
że wciąż tylko smoki widzi.

ROMEK
To zaiste piękny domek!
Bez wątpienia! - westchnął Romek.
- Taki domek mieć bym chciał!
Gdybyż jeszcze okna miał...

MELANIA
- To ci moda! Też mi coś!
Czy to będzie nosił ktoś?
Spójrz no, Melu, na ten łach!
Chodźże tu i zróbże ciach!

Kolejna niezwykle sympatyczna i mistrzowsko napisana książka. Pozornie trudny i  nudny temat. Ten tomik jest perełką, która, według mnie wyraża fascynację rodzimym językiem.Kontekst edukacyjny może być zachętą dla rodziców i nauczycieli. Autorka wyjaśnia takie niewiadome jak czasownik, rzeczownik, liczebnik, zaimek, stopniowanie, tryby i czasy, odmianę przez przypadki i liczby itp. Wszystko okraszone dobrym humorem i przemyślana formą
Ilustracje, tradycyjnie, są kolarzami pisarki.

Na ostatnich stronach znajduje się KURS SKRÓCONY NA DWIE STRONY, który w zwięzły sposób streszcza książkę. Autorka kończy go tak:
Wszystko (rzeczownik) mi (zaimek rzeczowy) się (zaimek zwrotny) w (przyimek) głowie (rzeczownik) plącze (czasownik), więc (spójnik) niniejszym (przysłówek) książkę (rzeczownik) kończę (czasownik).

Małgorzata Strzałkowska
Części mowy czyli wierszowany samouczek nietypowy
Wydawnictwo Media Rodzina

sobota, 25 lipca 2015

Marcin Szczygielski "Tuczarnia motyli"

- Dokąd idziemy?
- Z wizytą - wyjaśniła ciabcia.- Tylko bądź cicho i uważaj.
- Na co mam uważać?
- Na sąsiadów.
Zeszły piętro niżej. Ciabcia rozejrzała się ostrożnie, a potem zapukała do drzwi Monterowej.
- Idziemy do Lili? - zapytała Majka, ale ciabcia nie odpowiedziała.
Za drzwiami przez dłuższy czas panowała cisza. Ciabcia zapukała więc jeszcze raz, a po chwili z wnętrza dobiegł cienki głosik:
- Nikogo nie ma w domu!
- Otwieraj szybko - powiedziała ciabcia cicho. - to my!
Za drzwiami rozległ się jakiś hurgot, coś stuknęło, ktoś zastękał, a potem usłyszały trzask otwieranego zamka. następnie coś znów przesunęło się z hałasem i cienki głosik powiedział:
- Już!
Ciabcia nacisnęła klamkę i szybko weszła do mieszkania, a potem ponagliła Maję:
- Chodź! Szybciej!
Gdy Maja znalazła się w mrocznym przedpokoju, ciabcia ostrożnie zamknęła za mia drzwi.Dziewczynka przez chwilę mrugała powiekami, próbując przyzwyczaić wzrok do ciemności.
- Idźcie do pokoju - odezwał się cienki głosik. - Zamknę.
Maja odwróciła się, popatrzyła na tego kogoś, kto mówił, a potem aż zachłysnęła się ze zdumienia. Obok wieszaka stała mała dziewczynka. Miała nie więcej niż cztery lata, sięgała Mai do łokcia. Długie, bardzo gęste włosy upięła w bardzo nieforemny kok, co wyglądało dziwacznie, ale najbardziej zadziwiający był jej strój. Dziecko miało na sobie długą czarną sukienkę, co najmniej trzy razy za dużą, spiętą dziesiątkami agrafek i klamerek do suszenia bielizny.
- Nie gap się! - powiedziała dziewczynka rozzłoszczonym głosem, a następnie przysunęła do drzwi stojący nieopodal kuchenny taboret, wdrapała się na niego i obróciła pokrętło zasuwy.
- Pani Monterowa?! - wyjąkała Maja.
- Chodź! - Ciabcia pociągnęła ją za łokieć w stronę wejścia do pokoju.
Zdumiona Maja pozwoliła się zaprowadzić i posadzić przy stole. W przedpokoju rozległo się gniewne mamrotanie, odgłos przesuwanego taboretu, a potem do pokoju weszła Lili, podtrzymując obiema rękami fałdy sukienki. Złym wzrokiem zmierzyła maję, a następnie wzięła z kanapy dwie poduszki i położyła je na krześle. Wdrapała się na nie z trudem i usiadła z ponurą mina.
- No i znowu tu jesteś - powiedziała.
- Ale dlaczego...? - Maja popatrzyła na ciabcię baranim wzrokiem.
- A bo my wiemy? - Ciabcia wzruszyła ramionami. Chyba zrobiły to na złość.

Dalszy ciąg "Czarownicy piętro niżej".
Trwają ferie zimowe. Warszawa zasypana śniegiem, który wciąż pada i bardzo komplikuje codzienne życie. Dziewczynka wyjeżdża do ciabci do Szczecina, ale ciabcia i Monterowa są jakieś inne. Zaczynają się dziać przedziwne rzeczy. Pojawia się wątek detektywistyczny, motylołaki oraz wieloletnia wojna. Maja jest w samym centrum wydarzeń, rozwiązuje zawiłą zagadkę.
Kupiłam i dłuuugo czytałam. Początek ciekawy, intrygujący, otwierający. Dalej niestety przeciętnie i momentami nudno. Oczywiście książka ma atuty w postaci ładnego języka, ciekawych postaci, interesujących odniesień. Jednak zabrakło klimatu, poczucia humoru, troski o czytelnika.
Autor zapowiada koleją część. Czekam.

sobota, 20 czerwca 2015

Simms Taback "Płaszcz Józefa"

Ze wstępu do książki:

Józef miał kiedyś płaszcz, cały w dziurach – dokładnie jak ta książka! Kiedy płaszcz mu się zestarzał i zniszczył, przerobił go na kurtkę. Na co przerobił kurtkę? Co zrobił potem?
Dzięki otworom, które tak sprytnie wycięto w kartkach tej książki, zobaczysz, na co Józef przerabia swoje stare ubrania, zanim – cóż… – nie pozostanie mu zupełnie nic… Józef zrobi jednak coś, nawet z niczego!

Przepiękna książka. Pomysł absolutnie niezwykły. Ilustrator i autor w jednym przybliża kulturę żydowską w prosty, atrakcyjny sposób. Sama historia jest nieco osobliwa - od płaszcza przez guzik, aż do momentu, gdy nie ma już nic i wówczas ... można zrobić coś z niczego. Dorosły z pewnością znajdzie tu temat do refleksji, a dziecko może zaciekawić się życiem i tradycją Żydów.
Książka ma dziury, najprawdziwsze dziury w kartkach. Oczywiście taki był zamysł autora.
Ślicznie ilustrowana, bardzo kolorowa i pięknie wydana. Warto ją mieć u siebie, choć czyta się 5 min.


niedziela, 29 marca 2015

"Zły pan" Gro Dahle

Zły pan
Gro Dahle
Ilustracje Svein Nyhus
Wydawnictwo EneDueRabe

- Będę już grzeczny. Przyrzekam - obiecuje Tata i wybucha tysiącem milionów łez. I wszyscy musza go
obejmować, żeby się nie rozpłynął. Płacze każda jedna fala. Płacze i płacze. Pod wodą nie widać niczego. Bo czarne jest to słone morze i o wile, wiele setek metrów głębsze niż się wydaje.
Potem zapada cisza, tak cicha, jak mucha na suficie. zapada cisza tak cicha, jak obrazy na ścianie. Cisza tak cicha, jak woda w dzbanku. I nikt nie wie, co mieszka pod dywanem. Nikt nie wie, co siedzi w ścianie.
Boj nasłuchuje. Każdy odgłos jest jak warknięcie. A wszystkie dźwięki mówią o Tacie. Boja w nich nie ma. Nie ma Mamy. Istnieje tylko Tata.
Nóżka Boja drży, a sam Boj kuli się i znika za obrusem pod stołem. Robi się duszno, stwierdza Boj, i na sama myśl o tym bolą go szyja i brzuszek, i głowa.
Boj chce wyjść. chce być jak najdalej stąd.
- Mamo możesz otworzyć drzwi?
- Nie teraz - odpowiada Mama.
Bo mama musi zająć się Tatą i owinąć jego dłonie. a Bojowi nie wolno tego komentować. Nie wolno mu patrzeć, nie wolno mówić, nie wolno słyszeć. Bo to taka tajemnicza tajemnica. A nam jest tak dobrze, tak dobrze. Tak własnie mówi Mama: jest tak dobrze, tak dobrze.
Bo przecież naprawiłby komputer? Kto zreperowałby samochód albo wymienił żarówki? Gdzie byśmy mieszkali? Jak byśmy poradzili sobie bez Taty?
Tata kupił oranżadę do obiadu. I słodycze, mimo że to nie sobota.
- Choć do Taty - mówi, bo chce uściskać Boja. Ale na samą myśl o Tacie coś dusi Boja w gardle. Bo Boj cały czas musi mieć się na baczności. Żeby nie brudzić. Żeby nie mówić. Żeby nie stawać na drodze. Bo wyobraź sobie, że to wszystko się powtórzy.





Nieprawdopodobna książka, ale dla wąskiego grona i na pewno nie jako wieczorna lektura do poduszki.
Opisuje, w doskonały sposób, mechanizm przemocy, jego fazy, klimat tajemnicy oraz emocje ofiar i sprawcy. Mnóstwo tu dramatu - i w treści i w ilustracjach. Za brutalną rzeczywistością kryje się tęsknota za miłością, spokojem, radością, silnym, nieprzemocowym rodzicem. Mądrość książki polega m.in. na tym, że podpowiada rozwiązanie, że nie zostawia dorosłego i dziecka bezradnym.
Na poziomie formy bardzo ładnie jest połączona realność ze światem fantazji.
Książka ma walor edukacyjno-terapeutyczny. Opowiada o sprawach, nad którymi najczęściej ciąży tajemnica. To, że nie mówimy o niektórych sprawach, nie znaczy, że ich nie ma. Trzeba się tylko zastanowić jak mądrze wykorzystać tę lekturę.


niedziela, 1 marca 2015

Małgorzata Strzałkowska "Mazurek Dąbrowskiego. Nasz hymn narodowy"

Małgorzata Strzałkowska
Mazurek Dąbrowskiego. Nasz hymn narodowy
Ilustracje Adam Pękalski
Wydawnictwo Bajka
                                  Zwrotka czwarta
Już tam ojciec do swej Basi
Mówi zapłakany - 
Słuchaj jeno*, pono** nasi
Biją w tarabany***.

*jeno - tylko; słuchaj jeno - posłuchaj
**pono - ponoć, podobno
***taraban - bęben wojskowy, używany dawniej w Rzeczpospolitej

Zwrotka przedstawia dziewczynę o imieniu Basia, która wraz z ojcem czeka z utęsknieniem na jakikolwiek znak, zwiastujący przybycie Legionów Dąbrowskiego do kraju i wyzwolenie ojczyzny. Rzecz dzieje się tam, a to tam to z perspektywy będącego we Włoszech Wybickiego daleka ojczyzna, Polska. Ojciec łowi uchem płynące z dali bicie tarabanów, wojskowych bębnów, wzywających naszych do zwycięskiego powrotu. To scena pełna miłości do ojczyzny i wielkich nadziei...
Ale dlaczego ojciec jest zapłakany? Zapewne z tęsknoty za wolną Polską i ze wzruszenia, że wyzwolenie jest już bliskie.
Tylko... Czy ta scena nie byłaby bardziej wiarygodna, gdyby to Basia płakała, a ojciec ją pocieszał? Chyba tak. a może właśnie plączącą dziewczynę i pocieszającego ją ojca miał na myśli Wybicki...
Czy coś potwierdza ten pogląd? Owszem - stosowana przez Wybickiego pisownia. Badacze, analizując rękopisy Wybickiego, odkryli, że zamiast bożej pisał on boży, zamiast raczej-raczy, zamiast włoskiej-włoski... A więc może początek zwrotki powinien brzmieć: Już tam ojciec do swej Basi mówi zapłakanej? Może...
I jeszcze jedna zagadka - kim są Basia i jej ojciec? Według dawnych historyków, Basia z hymnu to młodziutka Barbara Chłapowska, którą Dąbrowski miał poznać przed wyjazdem z Polski do Włoch, a która 5 listopada 107 roku została jego żoną. Jednak dociekliwi badacze, analizując dokumenty spisane przez świadków tamtych dni, odkryli, że Dąbrowski, poznał swoją przyszłą żonę dopiero w 1806 roku! Miało to nastąpić na balu, wydanym na cześć generała w poznańskim ratuszu. A więc kim są tajemnicza Basia i jej ojciec? Nie mamy na ten temat wiarygodnych źródeł. Może to są konkretne osoby, o których milczą kroniki? A może Basia i jej ojciec to symboliczne postaci córki i ojca, "przykładowi" Polacy? Przecież Basia, Marynia, Zosia to popularne imiona ówczesnych polskich dziewcząt... 


Z przedmowy prof. Jana Żaryna:
książka ta jest tak wewnętrznie skomponowana, by mogła trafić do serc i umysłów ludzi  w różnym wieku i z różnym przygotowaniem historyczno-literackim. Jest opowieścią skierowaną i do dziecka i młodzieńca, a także do dziadków i rodziców. Jest zatem darem dla wszystkich, którzy kochają Polskę. To jedyny wymóg, który postawiłbym potencjalnemu czytelnikowi: gotowość do stałej i wiernej miłości do Ojczyzny.
Lektura napisana przez znakomitą pisarkę, szeroko konsultowana i rzetelnie przygotowana. Jest bardzo ciekawa. Najpierw kontekst historyczny, potem omówienie każdej zwrotki i refrenu, sposób śpiewania hymnu, kalendarium i wreszcie Muzeum Hymnu Narodowego w Będominie. Jest też część książki dedykowana wnikliwszym czytelnikom. Z niej to m.in. można się dowiedzieć, że hymn miał pierwotnie sześć zwrotek oraz poznać utwory, które pełniły w naszej historii rolę hymnu.
Dodatkiem do książki jest płyta.
Wartość takiej publikacji w domowej biblioteczce jest znacząca o tyle, o ile zechcemy nadać jej odpowiednią rolę, o której pisał prof. Żaryn.

piątek, 20 lutego 2015

Dorota Kasjanowicz"Cześć wilki"

     
Dorota Kasjanowicz
Cześć wilki
Wydawnictwo Dwie Siostry

          Jeździł tak z godzinę. Skręcał to w prawo, to w lewo albo mknął cały czas prosto. Wreszcie znalazł się w parku, tym po drodze do Wilczego Potoku. Ale zawrócił na samym jego skraju. I znowu mknął prosto albo skręcał to w prawo, to w lewo. I nie mógł ani na chwilę wyłączyć myślenia, choć bardzo chciał. Naprawdę zawracał cioci Agnieszce głowę? Może i tak… Naprawdę nie dałby sobie rady z Bodkiem? Może i nie…
Okej, wcale nie musi tam jeździć. Bo i po co? Lepiej posiedzieć przy komputerze. I… i jeść twarożek zamiast sernika. I nie mieć psa. Ani takiego fajnego fotela. Ani ogrodu. I z nikim nie rozmawiać o murinach. Ani o galarecie. W ogóle o niczym.
A co do Pawła, to skłamał, że się z nim umówił. Bo mama go lubiła. No tak, w porządku, dopóki nie zaczął się kolegować z tym zarozumiałym Adrianem. Tylko jak wytłumaczyć to mamie?
— Filip!
Ktoś go wołał. Filip wrócił do rzeczywistości i podniósł wyżej głowę. Najpierw zauważył kilka par przyjaznych wilczych oczu. Zerkały z chaszczy w ogrodzie pod numerem szesnastym i zza pnia drzewa, które miał parę metrów przed sobą. A jeszcze inne przez moment widział pod schodami domu numer osiemnaście.
— Cześć, wilki! — szepnął i w tym samym momencie już wiedział, gdzie jest, dokąd go zaniosło, nie wiadomo kiedy, nie wiadomo co.
— Filip! — wołanie się powtórzyło i oczywiście była to ciocia Agnieszka, z Bodkiem na smyczy.
Filip zdążył tylko pomyśleć: „No przecież nie mogę teraz zwiać, mamo, to byłoby niegrzecznie” — i już hamował obok cioci i jej psa.
— Cześć, Filip!
— Cześć, ciociu! Cześć, Bodek! — odpowiedział i zaraz dodał: — Na tym moim osiedlu to w ogóle nie ma gdzie jeździć.
— Ach tak.
— Tak jakoś… Tu jest więcej ścieżek. Więcej miejsca. Można się rozpędzić.
— Rozumiem. — Ciocia popatrzyła na Bodka, a potem znów na Filipa. — Wiesz, wybieramy się na spacer. Może do nas dołączysz?
— Naprawdę? — Filipa aż ścisnęło w żołądku z radości.
— Naprawdę. Rower możesz zostawić w ogrodzie, nie będzie go widać z ulicy — powiedziała ciocia i podała mu klucz od furtki.
I, o dziwo, nie dodała: „Tylko dobrze ją zamknij, pamiętaj”. A przecież dorośli zawsze mówią coś w tym rodzaju. Nie wiadomo dlaczego. Przecież klucze służą do zamykania, każde dziecko to wie. A prawie jedenastolatek to już na pewno.
Rower został odstawiony w pięć minut i cała trójka ruszyła w dół ulicy Niebieskiej.
— Ciociu, a gdzie chodzicie na spacery? Tak najczęściej? — zapytał Filip i spojrzał na Bodka.
Pies co prawda był na smyczy — zgodnie z przepisami — ale i tak szedł równo przy nodze, jakby mówił: „Proszę bardzo, zakładajcie mi smycz i obrożę, skoro wam to do czegoś potrzebne, bo mnie nie”.
— Różnie. Głównie tutaj, po uliczkach, skwerkach. Czasem idziemy do parku. A jak mam więcej czasu, chodzimy sobie na łąkę. Wiesz, gdzie to jest?
Nie, Filip nie wiedział. Nigdy tam nie był.
— Wystarczy pójść tą ulicą do końca, potem skręcić w prawo obok sklepu spożywczego. Stamtąd widać kościół, a zaraz za kościołem jest łąka.
— Tak blisko?
— Tak blisko.
Filip zaniemówił. Jak to się stało, że nigdy tam nie dotarł? Wystarczyło pojechać na rowerze tylko trochę dalej.
Adrian na pewno o tej łące nie wie. Ani Paweł. A tata? Czy tata wie? Nie, oczywiście, że nie, przecież by Filipowi powiedział. To on opowie o tym tacie pierwszy! I wybiorą się tam na rowerach tylko we dwóch.
Bo mama nie lubiła jeździć na rowerze. Nawet nie chciała sobie żadnego kupić.
„A niby kiedy ja mam jeździć? W niedzielę, jak wreszcie można trochę odpocząć? Wolę sobie posiedzieć na kanapie niż zasuwać bez sensu w tę i z powrotem”. Tak powiedziała.
— Wiesz, Bodek dawno się porządnie nie wybiegał — odezwała się ciocia. — Jeśli masz czas, to może pójdziemy tam dzisiaj?
— Jasne! — zawołał Filip. — Chodźmy. W domu muszę być dopiero o dziewiątej. Teraz jest długo widno.
— No to idziemy. Bodek, cieszysz się? — zapytała ciocia swojego wszystko rozumiejącego psa.
Bodek oczywiście się cieszył. Bardzo.
Szli bez pośpiechu. Ciocia opowiadała trochę o Magdzie: że jest zadowolona, bo dostała dobrą pracę. Została asystentką w holenderskiej firmie w Londynie, między innymi dzięki temu, że dobrze znała nie tylko angielski, ale i holenderski. Pomogło jej także to, że skończyła studia. Teraz pracowała po dziesięć, dwanaście godzin dziennie, ale była zadowolona. A nawet szczęśliwa.
— Myślałem, że jak się pracuje tyle, co moi rodzice, to nie można być zadowolonym. Ani szczęśliwym.
— Twoi rodzice na pewno są zmęczeni. Wiesz, Magda jest jednak trochę młodsza od nich i nie ma rodziny na utrzymaniu. Ani własnej firmy. A taka firma to spory stres. I odpowiedzialność.
— A nie można być zmęczonym i szczęśliwym jednocześnie?
Ciocia przez chwilę milczała.
— Można. Oczywiście, że można — stwierdziła w końcu.
Mijali właśnie sklep spożywczy, gdy usłyszeli głośny pomruk silnika. Na cichą ulicę wtaczała się wielka ciężarówka. Wyglądała prawie jak tir.
— O, przeprowadzki — powiedziała ciocia.
— Kto? — zapytał Filip, bo nie dosłyszał.
— Przeprowadzki! — powtórzyła ciocia nieco głośniej.
— A kto to? Znasz go? — zainteresował się Filip.
— Kogo? — zdziwiła się ciocia.
— No, tego Przeprowackiego!
— Jakiego Przeprowackiego?
— No, tego — Filip wskazał na ciężarówkę.
I mniej więcej w tym samym momencie kierowca zgasił silnik. Zapadła błoga cisza.
— Jakiego Przeprowackiego? — powiedziała jeszcze raz ciocia i nagle zrozumiała. I zaczęła się tak śmiać, że o mało nie usiadła na chodniku. A kiedy przestała, powiedziała: — A jak ma na imię ten pan Przeprowacki?
Filip też wreszcie zrozumiał. I teraz on wybuchnął śmiechem.
Na budzie ciężarówki duży granatowy napis głosił: „PRZE-PROWADZKI”.
Filip pokiwał głową.
— Ten Przeprowacki może mieć na imię na przykład… na przykład… Mariusz — zdecydował. — Mam takiego wujka, który się nazywa Mariusz Przeracki. Bardzo podobnie, prawda?
— A może — podchwyciła ciocia — nie Mariusz, skoro podobny Mariusz już jest, tylko… powiedzmy… Sygnatariusz*? Albo… Proletariusz**? A może Scenariusz? Co ty na to? Scenariusz Przeprowacki.
I oboje głośno się zaśmiali.
— A Scenariusz Dobranocki? — rzucił Filip.
— Dobre! — zawołała ciocia. — Firma Scenariusza Dobranockiego poleca bezbolesne i całkowicie niezauważalne przeprowadzki. Znienacka. Przeprowadzka znienacka. Przeprowadzki znienacki.
— A Scenariusz Przeprowacki, który też chciałby przeprowadzać przeprowadzki, nie ma scenariusza przeprowadzki.
— Ani zarysu kosztorysu — dorzuciła ciocia Agnieszka.
Przerzucali się pomysłami, które wpadały im do głowy jeden po drugim, i zaśmiewali się do łez.
— A wiesz, kto to jest przekładaniec? — zapytała ciocia.
— No kto?
— Tłumacz.
— A lotnisko? — tym razem Filip zadał pytanie.
— Nie wiem.
— Latanie tuż nad ziemią.
— No jasne! A patrzy? — zrewanżowała się ciocia.
— Patrzy?
— Nie wiesz? Trzy razy „pa”. Pa, pa, pa!
— A czytanie? — zawołał szybko Filip.
— Wiem, wiem! Pytanie, czy coś jest niedrogie! Tak?
— Tak!
— A teraz — ciocia na chwilę zawiesiła znacząco głos — coś, co bardzo lubisz: trochę horroru. Co to jest odtwarzacz?
— Odtwarzacz?
— No, wsłuchaj się dobrze w to słowo… Od-twa-rzacz…
— Już chyba wiem! Kojarzy mi się to z jakąś przerażającą maszyną, która robi coś strasznego z twarzą. Masakra.
Przez chwilę szli w milczeniu, uśmiechnięci, szukając w myślach kolejnych niezwykłych skojarzeń.
— A co powiesz na „zbieraliście”? — ciocia znów podjęła ich grę.
Filip wzruszył ramionami.
— Słowo jak słowo.
— Nieee… No posłuchaj: zbieraliście. Co robiliście?
— Zbieraliście.
— A co robi?
— Co robi? A! Zbiera liście! Super! A co to znaczy — Filip wpadł na kolejny pomysł — że ktoś jest zaufany?
— To znaczy, że jest cały w ufach. Zaufany od stóp do głów.
— Pomalowany w ufy.
— Przysypany ufami.
— Oblepiony ufami.
— Kochający ufy.
— Ktoś, kto zmienił się w ogromnego ufa.
— Ufff…
— Gdzie?! Gdzie?! — wykrzyknął Filip i zaczął się rozglądać.
— Ogłaszam przerwę! — Ciocia Agnieszka, śmiejąc się, przystanęła. — Bo oto przed nami słynna, ale mało znana łąka.
Filip zaniemówił. Z wrażenia. To, co zobaczył, było po prostu piękne.
Nie mógł uwierzyć, że coś takiego znajdowało się tak blisko jego domu.

Ale właściwie dlaczego piękne rzeczy miałyby się znajdować tylko gdzieś bardzo daleko?

Poczułam tę książkę. A uczucia są trudne. Rozpoznaję w sobie po jej przeczytaniu samotność, lęk, złość, bezradność, zazdrość, smutek, tęsknotę, a wreszcie radość i nadzieję. Tylko że proporcja jest trudna do wytrzymania...
Rzeczywiście ciekawa książka. Nie szargająca autorytetów, nie obwiniająca, z dużym szacunkiem do człowieka, ale absolutnie nie dla młodszych dzieci , jak sugeruje wydawca.
Autorka pokazuje dramat jedenastoletniego Filipa. Jest opuszczony i zdezorientowany, nie rozumie zawiłych relacji; w rodzinie nie ma bliskości między rodzicami oraz między rodzicami a chłopcem. 
Ulgę w codzienności przynosi Filipowi wyobraźnia i życzliwy dorosły, który docenia wagę zwykłych przyjemności.
Nie wiem jaki był cel autorki. Kierując taką książkę do dzieci, trzeba im coś dać. Ja odczytuję to tak: w uniknięciu życiowego dramatu pomoże ci fantazja (tu -rozwiń w sobie sublimację) lub jakiś odpowiedzialny dorosły.
A literacko, też bez fajerwerków.
Przeczytałam zachęcona główna nagrodą roku 2014 Polskiej Sekcji Ibby. Ja bym tej nagrody nie przyznała, ale rodzicom, psychologom, pedagogom serdecznie polecam.

niedziela, 8 lutego 2015

Roksana Jędrzejewska-Wróbel "Florka. Z pamiętnika ryjówki", "Florka. Listy do Józefiny", "Florka. Listy do babci"

październik, po dobranocce
Kochana Józiu!
Za oknem już ciemno. I dobrze, bo ta ciemność pasuje do mojej złości. A taka jestem dzisiaj zła, że
nie wiem. Na rodziców! Ale opiszę Ci wszystko po kolei. Rano wyszłyśmy z koszatniczkami na dwór, żeby się pobawić, ale jakoś nam nie wychodziło. Jak zaczęłyśmy grac w gumę, to nam pękła. Ta guma. A jak ja Michalina zawiązała na supeł, to pękła jeszcze raz, zupełnie jakby robiła nam na złość. No to zaczęłyśmy grać w klasy. Pierwsza skakała Celestyna, ale tylko chwilkę, bo zaraz się przewróciła. Starła sobie kolano i zaczęła okropnie płakać. Chciałyśmy ją pocieszyć i szybko wymyślić jakieś fajne zajęcie, żeby przestała się tak strasznie drzeć. Ale oczywiście nic nam nie przychodziło do głowy. Dziwne, ale tak to już jest, jak się chce coś bardzo szybko zrobić, to za żadne skarby nie wychodzi.
Myślałyśmy i myślałyśmy, a Celestyna się darła i darła. Miałyśmy już iść do domu i wtedy mi się przypomniało! "Sekrety!", wrzasnęłam tak głośno, że nawet Celestyna przestała płakać. Zrobiło się przyjemnie cicho i wtedy opowiedziałam koszatniczkom o zabawie, o której kiedyś usłyszałam od babci. A potem uzbierałyśmy całe mnóstwo śliczności - piórka, kolorowe liście, uschnięte skrzydełko motyla i nasionka sosny. Wykopałyśmy dziurkę w ziemi - taką niedużą - ułożyłyśmy wszystkie te cuda i przycisnęłyśmy kawałkiem szkła, takim zupełnie nieostrym. Śliczny był ten sekret! Wyglądał jak
piękny obraz, taki z muzeum. A jak Albertyna dodała jeszcze sreberko  po dropsach mszycowych, to się zrobił tak piękny, że nie wiem. Zakryłyśmy go ziemią, ale co chwilę rozgrzebywałyśmy pazurkami, żeby sobie popatrzeć. Ale najfajniejsze, że był tylko nasz. Przyrzekłyśmy uroczyście, że nigdy nikomu go nie pokażemy. i ze będziemy do niego zaglądały, jak będzie nam smutno, albo jak się będziemy nudzić. Ojejku, mówię Ci, Józiu, jak ja lubię tajemnice! Można je sobie szeptać na ucho no i ciągle trzeba pamiętać, żeby się nikomu nie wygadać. Jak wróciłam do domu, to musiałam bardzo uważać, żeby nic nie powiedzieć rodzicom. Usiadłam do obiadu z bardzo tajemnicza miną i nie mogłam się doczekać, kiedy mnie zapytają, w co się bawiłyśmy. Wtedy mogłabym im odpowiedzieć, że bardzo mi przykro, ale to TAJEMNICA.
A oni by się zdziwili i pytali, a ja nic więcej bym nie powiedziała, bo przecież jak tajemnica, to tajemnica. Ale by było fajnie! Ale nie było, bo wszystko popsuli. Wyobraź sobie, Józiu, że zjedliśmy zupę i drugie danie, a oni ani słowa! No to przy galaretce z chrząszcza nie wytrzymałam i krzyknęłam:"Nie powiem wam, w co się bawiłam, bo to sekret." Ale mama zamiast mnie wypytywać, spojrzała tak jakoś nieprzytomnie, uśmiechnęła się i powiedziała:"Oczywiście, Florciu, oczywiście." a tata pogłaskał mnie po głowie i w ogóle się nie odezwał. No to ja się obraziłam i poszłam do swojego pokoju. Do kitu z taką tajemnicą, o którą nikt nie wypytuje!
Całuski jak wściekłe kluski, Twoja Florka.

Wspaniała seria. Pełna radości, ciepła, optymizmu. Florka jest małą "dziewczynką ryjówką".Ma rodziców, rodzeństwo, wspaniałą babcię, koleżanki koszatniczki, przyjaciółkę Józefinę. Historia Florki jest właściwe opowieścią o dziewczynce w wieku przedszkolnym i jej codziennym życiu. Poznawanie świata, zachwyt nad nim, humor sytuacyjny wynikający z dziecięcego rozumienia rzeczywistości tworzą bardzo sympatyczną opowieść.
 Mnie ujęła współpraca między autorką i ilustratorką. Całość bowiem jest ciekawa, spójna, ładna i starannie wydana.

Rokasna Jędrzejewska-Wróbel
Florka.Z pamiętnika ryjówki.
Wydawnictwo Literatura
Ilustracje Jona Jung

niedziela, 25 stycznia 2015

Rafał Witek "Klub latających ciotek"

Rafał Witek
Klub latających ciotek
Ilustracje Katarzyna Kołodziej
Wydawnictwo Literatura

- No, pojedli, popili, to czas się ruszyć! - stwierdziła ciocia Stasia. - Zobaczymy, co słychać w starej wieży! Dzieciaki, prowadźcie!
Wyjąłem skobel i popchnąłem ciężkie drzwi. Naszym oczom ukazały się wąskie, kręte schody o zaokrąglonych krawędziach i metalowa poręcz biegnąca wzdłuż wewnętrznej ściany budowli. Blada poświata rozświetlająca górę schodów zapowiadała obecność małego okienka, które jednak teraz było poza zasięgiem naszego wzroku.
- Jest stromo i ślisko! - powiedziałem. - Czy ciocie są pewne, że chcą tam włazić?
- My tylko kawałek! - zaśmiała się Stasia. - Na samą górę to musiałoby nas osobiście licho zanieść!
- To może... do wpisu? - zaproponowała Sonia.
Ciotki spojrzały na siebie nawzajem  i od razu było widać, że doskonale wiedzą, o jaki wpis chodzi.
- Tak - odrzekła po chwili Józia. - Właśnie... do wpisu.
Najtrudniej było wchodzić cioci Uli. Zostawiła przy wejściu swój sękaty badyl, a w zamian wzięła mnie pod rękę i dreptaliśmy tak schodek po schodku. Nasze dyszenie zwielokrotniło się w tym wąskim, wysokim wnętrzu. Przed nami wspinały się Sonia, ciocia Stasia i Józia i szczerze mówiąc balem się, że któraś z nich potknie się lub poślizgnie. Wtedy spadłyby na nas i wszyscy zamienilibyśmy się w wielką, wrzeszczącą, oplecioną pajęczynami kulę nieszczęścia. Wolałem sobie tego nawet nie wyobrażać.
- Jest! - usłyszałem nagle szept cioci Stasi. - Jest tutaj!
Ciotki stłoczyły się przy kawałku ściany oświetlonym latarką trzymaną przez Sonię.
- "Tu były Stasia, Józia, Ula... - odczytały niemal chórem. - Pierwsza nieładna, druga szkaradna, trzecia brzydula. 15 czerwca 1947".
- Czym myśmy to wydrapały? - zastanowiła się Stasia. - Chyba gwoździem?
- A może nożykiem? - podchwyciła Ul. - Nie pamiętam...
- O gwoździku czy nożyku się zapomina, ale nie o młodości... - westchnęła Stasia. - Szczególnie takiej! Dzieciaki, dajcie no coś ostrego. Tylko migiem!
- Chyba nie chcą ciocie... zrobić tu kolejnego napisu! - zgorszyła się Sonia.
- A i owszem, chcemy! - ucięła dyskusję ciocia Józia. - Na wieczną rzeczy pamiątkę!
W pośpiechu przeszukałem kieszenie. Jak na złość nie było tam akurat niczego, co posiadałoby ostrze, szpikulec lub choćby twardy kant.
- Mam! - zawołała nagle ciocia Józia. - Może to się nada? - dodała, wysuwając ze swego wysoko upiętego, siwego koka masywną, metalową szpilę.

Kolejne wakacje w nieciekawym miejscu i towarzystwie. Do cioci Stasi przyjeżdża jedenastoletni Emil i kuzynka Sonia, za którą chłopiec nie przepada. Latorośle nie stronią od uszczypliwości i  utarczek. Z czasem dochodzą do wniosku, że postawieni są w sytuacji, z którą muszą sobie poradzić, a kłótnie są dobre na pierwszy dzień. Zapowiada się nuda.
Któregoś dnia Sonia i Emil odnajdują wieżę z 1935 r. Jest zaniedbana i opuszczona, ale budzi ciekawość i zaprasza do myszkowania. Odsłania przeszłość, pokazuje rąbek historii ludzi i miejsc. Niezwykle cennym wydaje się odkrycie, że ci starsi, trochę dziwaczni, często niedołężni ludzie mają swoją młodość, a w niej niezwykłe pasje i radości.
Przyjemna lektura, warto sięgnąć.


niedziela, 18 stycznia 2015

"Siedem sowich piór" Katarzyna Ryrych

Katarzyna Ryrych   
Siedem sowich piór
Pamiętnik mojej choroby
Wydawnictwo Cartalia Press

Następnego dnia rado obudziło mnie gwizdanie. To mogło oznaczać tylko jedno - że Siostra Pączek ma wolne, a zastępuje ją TDF.
TDF naprawdę miał na imię Marek, a przezwisko Tyczka Do Fasoli wymyślił Yul, bo Marek był chudy i wysoki., a najśmieszniejsze było to, że jeździł maluchem, i kiedy do niego wsiadał, połowa szpitala - przynajmniej ta polowa, która mogła poruszać się swobodnie, rzucała się do okien. Każdy chciał zobaczyć, jak TDF dosłownie składa się na pół i odjeżdża z kolanami pod brodą.
Oczywiście sam TDF nie wiedział, co naprawdę oznaczało jego przezwisko.
Prawdopodobnie Yul powiedział mu, ze to skrót od Taki Długi Facet i TDF to kupił. Ale wszyscy i tak wiedzieli, o co chodzi.
TDF odrabiał służbę wojskową w szpitalu, bo nie miał ochoty czołgać się na czyjąś komendę, a na dodatek skończył... weterynarię i w przyszłości miał zostać lekarzem, tyle że od zwierząt.
Na drugi dzień po tym, jak dowiedzieliśmy się, kim chce zostać, Artek zabeczał na powitanie jak owca.
Ale TDF wcale się nie obraził. W ogóle był spokojny i nawet wynoszenie i opróżnianie basenów mu nie przeszkadzało. A kiedyś, kiedy ukradkiem zjadłem całą tabliczkę czekolady i zwymiotowałem na łóżko, TDF najspokojniej w świecie przyniósł wiaderko, ściereczkę i wszystko posprzątał.
- Malinowa - powiedział, puszczając do mnie oko, a ja, cały czerwony ze wstydu, pokiwałem głową.
Pomyślałem sobie, że gdyby wszyscy dorośli byli tacy, jak TDF, to na pewno nam, dzieciom z oddziału, byłoby lżej. Potrafił wytłumaczyć wszystko tak jak mój Dziadek, że robiło się jasne i proste, a wiadomo, że kiedy coś jest jasne i proste, to naprawdę nie ma się czego bać.
Odpowiadał nawet na najgłupsze pytania i chyba podkochiwał się w Siostrze Pączek, bo często brał za nią sobotnie dyżury.

To książka, którą się czuje. Jest niezwykła. Autorka w swojej publikaccji porusza najtrudniejsze sprawy. Umie o nich pisać, oswajać, troskliwie się nimi zajmować.
Wojtek trafił na oddział, na którym prawie nikt nie miał włosów. Dołączył do rówieśników po tym, jak okazało się, że na jego kolanie pojawił się guz. Chłopiec miał za sobą rozstanie z ukochanym Dziadkiem i psem Miśkiem.
Na oddziale toczy się bogate życie. Z pozoru monotonne, zewnętrznie może mało atrakcyjne, ale wewnętrznie ciekawe, pełne fantazji, cudów. Stąd też tytuł książki -  siedem sowich piór, to siedem czarownych wydarzeń przeżytych w bliskości z Dziadkiem. Można wtulić się w sowie pióra i polecieć tam, gdzie dzieją się ważne sprawy. Piękne postaci Brodacza, Siostry Pączek, TDF-a, Rumpla.
Książka ciekawie wydana (w formie dziecięcego pamiętnika) z intrygującymi ilustracjami.

poniedziałek, 12 stycznia 2015

Włodzimierz Fijałkowski, Roksana Jędrzejewska-Wróbel "Oto jestem"

Oto jestem, ilustrowana opowieść o pierwszych miesiącach życia

Mieszkam w dużym mieście i jestem lekarzem położnikiem.To znaczy, że opiekuję się dziećmi, kiedy przebywają jeszcze w brzuchach swoich mam, i pomagam im bezpiecznie się urodzić. Tego letniego wieczoru, kiedy dzień chylił się właśnie ku zachodowi, siedziałem przy biurku w swoim pokoju i przygotowywałem się do ważnej konferencji. Przede mną leżały jak zwykle stosy grubych książek i zeszytów. Wśród nich duża, kolorowa fotografia małego Wojtusia - 10-tygodniowego chłopczyka w łonie swojej mamy. 
Mały Wojtuś to bardzo ważna osoba w moim życiu. Ten malutki chłopczyk, sfotografowany specjalną kamerą na długo przed swoim urodzeniem, przypomina mi zawsze o tych, którzy są w mojej pracy najważniejsi. A najważniejsze są przecież te wszystkie, podobne do niego maleńkie dzieci i ich mamy, które tak bardzo potrzebują mojej troski. Jednak dorosłym zdarza się czasem zapomnieć o tym, co najważniejsze, zwłaszcza kiedy są ciągle zajęci, czytają mnóstwo grubych książek i chcą być ciągle mądrzejsi i mądrzejsi... Dlatego własnie oprawiłem zdjęcie Wojtusia w ramki i postawiłem na biurku już dawno temu. Przez te wszystkie lata przyzwyczaiłem się do jego milczącej obecności. Ja pracowałem, a on drzemał, nieświadomy nawet, jak wielką przysługę mi wyświadcza. Ilekroć podnosiłem głowę znad notatek, spoglądałem na uśpionego malucha. Tego wieczoru zanim jeszcze zapadł zmrok, także na niego zerknąłem.
 W tym momencie smuga zachodzącego słońca rozjaśniła zdjęcie Wojtusia, a on sam otworzył oczy i powiedział:
- Znamy się już tak długo. czy możemy porozmawiać?
- Zaniemówiłem ze zdumienia i lekko uszczypnąłem się w ramię. Jednak to nie był sen. ramię zabolało, a mały Wojtek nadal wpatrywał się we mnie pogodnie. Nawet leciutko się uśmiechnął, jakby rozbawiony moim zaskoczeniem.
- Co? Dziwisz się, że mówię? Nie do wszystkich się odzywam. Słyszą mnie tylko ci, którzy chcą słuchać. A poza tym wydaje mi się, że my dwaj jesteśmy do siebie podobni - kontynuował nie zrażony moim milczeniem. Roześmiałem się:
- Podobni? Przecież ty masz dopiero 10 tygodni, a jestem dziadkiem. moje wnuki chodzą już do szkoły!
- Wiek nie ma tu nic do rzeczy. Chodzi mi o to, jak spędzamy czas. Obserwuję cię i widzę, że ciągle ćwiczysz umysł i ciało. To zupełnie jak ja . Chociaż dużo pracujesz umiesz wypoczywać. Lubisz wodę i jesteś świetnym pływakiem. No to już zupełnie tak samo jak ja! a podczas pracy jesteś tak wesoły, jakbyś się bawił. Zajmując się ciągle tym samym, zawsze robisz to w nowy sposób. Czy nie wiesz, że tak własnie zachowują się dzieci? Nawet zanim się urodzą!
- Zadziwia mnie twoja spostrzegawczość - powiedziałem i pomyślałem sobie, że ten Wojtuś jest doprawdy zdumiewający.
- A ja się cieszę, ze chociaż jesteś już tak bardzo dorosły, nie zapomniałeś o tym, czego się nauczyłeś , kiedy byleś w moim wieku.
- No, to akurat nie było takie trudne. Już dawno zrozumiałem, że człowiek zachowuje się najbardziej sensownie w ciągu pierwszych dziewięciu miesięcy swego życia.
- Wiem o tym i dlatego byłem pewny, ze mnie wysłuchasz - tu Wojtek uśmiechnął się łobuzersko. Ale już za chwile zmarszczył czoło i posmutniał.
- Szkoda, że większość dorosłych bardzo szybko zapomina, ze sami byli kiedyś tacy mali.Wielu z nich nawet nie wierzy, ze ja naprawdę żyję. Mówią o mnie embrion albo płód, a ja jestem po prostu dzieckiem. Tylko, że jeszcze nie urodzonym.
Zrobiło mi się przykro, jak zawsze, kiedy musiałem tłumaczyć maluchom, jak bardzo ich dziecięcy świat rożni się od świata ludzi dorosłych. Sam bylem przecież jednym z nich.
- Widzisz, Wojtusiu, różnica między dziećmi a dorosłymi polega miedzy innymi na tym, że dorośli potrafią o czymś wiedzieć, a jednak w to nie wierzyć - powiedziałem.
- To bardzo dziwne - rzekł i znowu się zamyślił. ale już po chwili uśmiech rozjaśnił jego malutka buzię, a w oczach pojawiły się wesołe ogniki.
- A gdyby tak opowiedzieć o mnie dzieciom? - zawołał z nadzieją w glosie.

Przepiękna książka o życiu i miłości. Napisana z troską, szacunkiem, czułością i szczególną dbałością o młodego czytelnika.
Zuzia dowiaduje się, że będzie miała rodzeństwo. Razem z nią tydzień po tygodniu śledzimy, w jak niezwykły sposób rozwija się Wojtek. Książka ma 39 rozdziałów. 38 z nich traktuje o każdym z tygodni życia płodowego, ostatni o narodzinach. Narratorem jest maleńkie dziecko, które opowiada swoją historię.
Największym atutem jest wskazanie na miłość, na więź i pochodzący stąd cud życia. W tej książce wszystko dzieje się w relacji. Piękny język to staranie pani Roksany Jędrzejewskiej-Wróbel.
Profesor Fijałkowski nie żyje już kilkanaście lat. Medycyna niewątpliwie się rozwinęła, ale czy myślenie o poczętym dziecku też?

Włodzimierz Fijałkowski, Roksana Jędrzejewska-Wróbel 
Oto jestem
Wydawnictwo GWO, Wydawnictwo Makmed

niedziela, 11 stycznia 2015

Krystyna Drzewiecka "Piątka z Zakątka znowu w akcji"

Krystyna Drzewiecka
Piątka z Zakątka znowu w akcji
Wydawnictwo JustLuk

Stało się coś okropnego! 
Lekarka na corocznym badaniu w szkole stwierdziła, że powinienem koniecznie nosić okulary. Wyobrażacie to sobie?! Okulary!!!
Jak ja będę grał w piłkę? Jeździł na rowerze, nie mówiąc już o koniu. Czy widział ktoś Ułana w okularach? Tragedia.
Powiedziałem mamie, że absolutnie nie zgadzam się na żadne okulary, że w szkole będą się ze mnie wyśmiewać i przezywać "okularnik".Żadna dziewczyna na mnie nie spojrzy.
Nie, za żadne skarby, nie i jeszcze raz nie! Aż się rozbeczałem ze zdenerwowania. Mama zaczęła mnie pocieszać, że to wcale nie jest takie straszne, a wkrótce przyłączył się do niej mój brat.
- Młody, ja też noszę cyngle i korona mi z głowy nie spadła.
- Po pierwsze, nie masz korony, to nie miał ci jak spaść, po drugie, jesteś już stary...
- Wielkie dzięki, braciszku.
- Po trzecie - ciągnąłem, nie zwracając uwagi na jego ironiczny ton - masz już dziewczynę i ona już się przyzwyczaiła do twoich okularów.
- Zobacz, ilu sławnych ludzi nosi okulary - tłumaczył mi Michał.
- Ale oni są już starzy.
- Przyczepiłeś się do tej starości jak rzep do psiego ogona - zezłościł się.
Byłem zły i obrażony na cały świat. Mój opór nie zdawał się jednak na nic, z mamą nie ma żartów. Jak coś postanowi, to nie ma przeproś, jak mówi tata.
Na drugi dzień po szkole poszliśmy do sklepu z okularami i zaczęło się przymierzanie tysiąca oprawek. Mama i sprzedawczyni wybierały i wybierały i ciągle kazały mi przymierzać nowe. Mnie i tak się żadna nie podobała.
Wreszcie znalazły taką, w której jest mi bardzo do twarzy, jak stwierdziły. A do czego niby miałoby być? Do nogi? Mama kopiła również specjalne pudełko, żeby się okulary nie stłukły.
Potem poszliśmy do okulisty, takiego lekarza od oczu, który miał napisać jakich szkieł potrzebuję. Powiedziałem mu, że żadnych. Roześmiał się i stwierdził, że to normalne, że nie chcę nosić okularów, i żebym się nie przejmował, bo za dwa, trzy lata będę mógł nosić szkła kontaktowe. Kiedy się zainteresowałem, co to takiego, pokazał mi maleńkie, prawie niewidoczne opłatki, które się wkłada do oka i one zastępują okulary. I absolutnie ich nie widać. Fantastyczny wynalazek! Ale dlaczego muszę tyle czekać? Okazało się, że coś mi tam jeszcze rośnie i na razie jest za wcześnie na szkła. Ale i tak trochę mnie pocieszył, że nie będę tego paskudztwa nosił do końca życia.
Po kilku dniach mama odebrała okulary i przyniosła do domu. Kazała mi przymierzyć. Rozkaz to rozkaz. Przymierzyłem i wiecie co? Świat stał się jakiś wyraźniejszy. Film w telewizji mogłem oglądać z kanapy, a nie jak ostatnio, kiedy musiałem przysuwać fotel prawie do samego ekranu. Stwierdziłem, że w domu mogę nosić okulary, ale za nic nie pójdę w nich do szkoły. Przez kilka dni z uporem odmawiałem wzięcia okularów do szkoły. Pewnego dnia przyszła do mnie Magda, akurat siedziałem przy komputerze w okularach i zupełnie o nich zapomniałem. Magda spojrzała na mnie i powiedziała, że świetnie wyglądam, jakoś tak mądrzej i doroślej. W jej głosie zabrzmiała leciutka nutka podziwu.
Na drugi dzień powiedziałem mamie, że jeśli już jej tak bardzo zależy, żebym chodził do szkoły w okularach, to łaskawie mogę zrobić jej tę przyjemność.

Z prawdziwą przyjemnością przeczytałam tę ciepłą, humorystyczną książkę. Kiedyś pisałam o pozostałych, więc naturalną koleją wydawało mi się sięgnięcie po ten tomik. Krzyś zdał do piątej klasy. Spędza wakacje z przyjaciółmi i Bobikiem na wsi. Zwyczajna codzienność dzięki  dziecięcej perspektywie nabiera kolorów i staje się niezwykle barwna.
Potem przychodzi szkoła i nowe, często niełatwe doświadczenia - pierwsze wagary, bolesna lekcja tolerancji, zmiany, na które nie jest się gotowym. Okazuje się, że świat wokół, choć niezwykle ciekawy i piękny, bywa też trudny, a własne doświadczenia bywają cennymi lekcjami.
Momentami przeszkadzał mi język książki, sprawiał wrażenie na siłę dostosowanego do dziecięcej narracji.
Zapraszam do lektury, szczególnie tych, którzy myślą o sobie, że są nieco sentymentalni.