sobota, 4 czerwca 2016

Gro Dahle "Wojna"

Inga mieszka w bezpiecznym kraju.
Tu nie ma wojny.
Nie ma żadnych czołgów na ulicach
Żadnych żołnierzy, żadnej broni, żadnego strzelania.
Nawet trzmiele są bezpieczne.

Mama jest najlepszą mama na świecie.
Tata jest najlepszym tatą na świecie.
A Olek i Lars są naprawdę okej.

Najlepsza rodzina na świecie, sądzi Inga.

Inga lubi siedzieć z nimi na sofie,
lubi grać z nimi w gry,
lubi jeść z nimi obiad,
iść na plażę i kąpać się w morzu,
kupować hot dogi w budce.(...)

Wybucha wojna.

Inga nie wie, kto ją wpuścił do domu,
nie wie do końca kto ją zaczął.
Mama? Tata?(...)

I Tata odchodzi.

I robi się cicho.

W sofie pozostaje ogromna dziura
po Tacie.
Przy stole i wokół krzesła Taty pustka.
Po butach Taty ani śladu.
Kołdra zniknęła z łóżka.
Szczoteczka z kubka.
A kurtka z wieszaka.

Bo w tej wojnie są też uchodźcy,
a Inga mieszka wszędzie i nie mieszka nigdzie,
mieszka w jednej torbie i jednym plecaku,
trochę rzeczy ma tu, a trochę tam,
mieszka pomiędzy
i musi ciągle jeździć.(...)

Wszyscy mówią, że Inga jest mądrą
dziewczynką,
bo taką jest,
bo nie płacze,
nie wtedy, kiedy ktoś patrzy.
Inga się uśmiecha, bo jest mądra,
bo radzi sobie prawie ze wszystkim,
z kanapkami, lekcjami, torbami, podróżami.

Nieprawdopodobnie silnie oddziałująca na wyobraźnię i emocje książka. W metaforze wojny opowiada o dramacie dziecka w obliczu kryzysu rodziny. W nieco poetycki sposób autorowi udało się przekazać i realia i wewnętrzny świat dziecka. Gro Dahle pokazuje historię utraty. To co dotychczas było ostoją, traci swoje miejsce i rozpoczyna się bolesny proces adaptacji do nowej sytuacji.
Książka piękna, bardzo trudna, dla starszych dzieci, dla rodziców.

Gro Dahle
Wojna
Ilustracje Kaia Dahle Nyhus
Wydawnictwo EneDuerabe

niedziela, 24 kwietnia 2016

Christina Björk "Rok z Linneą"

Linnea to imię pochodzące od małego różowego kwiatka, zimoziolu, który po łacinie nazywa się Linnea borealis. I tak własnie mam na imię - Linnea. Kwiatek najłatwiej znaleźć w lasach północnej Skandynawii. A mnie najłatwiej znaleźć w mieście, czyli w Sztokholmie, bo tu mieszkam. Ale uwielbiam kwiaty i liście, i w ogóle wszystko, co rośnie.
Mój przyjaciel, pan Blomkvist, nauczył mnie sadzić rośliny. Kiedy pracował jako ogrodnik, ale teraz jest na emeryturze. Mieszka w tym samym domu co ja .(...)
Jest jeszcze ktoś, kto ma rękę do kwiatów. To pan Kalle. Chociaż jego ręce częściej pobrudzone są farbą niż ziemią, bo pan Kalle pracuje w firmie malarskiej, która mieści się w naszym domu. Miesza tam farby. Pan Blomkvist i pan Kalle znają się od bardzo dawna. Już jako chłopcy bawili się razem na naszej ulicy. 

Kwiecień
Wiosna! Wiosna! Byłam na spacerze i zrywałam Anemone nemorosa. To łacińska nazwa zawilca gajowego. Nemorosa oznacza własnie, że kwiat ten rośnie w gajach. Zawilce spieszą się, by zakwitnąć, zanim jeszcze drzewa wypuszczą liście i zabiorą im całe światło. Czasem jest ich tak dużo, że wydaje się, jakby w lesie znów spadł śnieg!

Zabawy podwórkowe
-Niech mi pan opowie, w co się bawiliście z panem Blomkvistem, gdy byliście mali - poprosiłam. - I niech pan nie mówi, że nie pamięta.
Pan Kalle chwilę się zastanowił i opowiedział mi, jak grali w rynnę. W rynnę można grać tylko wtedy, gdy w poprzek chodnika od rynny do rynsztoka prowadzi zagłębienie, którym spływa woda. Trzeba też mieć piłeczkę tenisową. Wyszliśmy przed dom i pan Kalle razem z panem Blomkvistem pokazali mi, jak się w to grało.




Książka Leny Anderson i Christiny Björk autorek "Linnea w ogrodzie Moneta". Pięknie i z wielką starannością ilustrowana. Zrealizowana z pomysłem. Zaprasza do odkrywania swoich pasji. Jedną z nich może być obserwacja świata przyrody i jego twórcze odkrywanie. Poznajemy małą ogrodniczkę Linneę. Dziewczynka jest ciekawa, sama ma pełno pomysłów, ale też chętnie korzysta z pomocy i doświadczenia przyjaciół.
Książka ma konstrukcję miesięcznego kalendarza. Co miesiąc można doświadczyć czegoś nowego, poznać przyrodnicze ciekawostki, nauczyć się fajnej zabawy, zdobyć odrobinę wiedzy ogrodniczej.
Serdecznie zachęcam nie tylko do czytania, ale przede wszystkim do zainspirowania się.

Christina Björk 
Rok z Linneą
Ilustracje Lena Anderson
Wydawnictwo Zakamarki

sobota, 12 marca 2016

Astrid Lindgren "Bracia Lwie Serce"

Chciałbym opowiedzieć wam o moim bracie. Nazywa się Jonatan Lwie Serce i o nim właśnie będzie ta historia. Mnie się ona wydaje prawie baśnią i nawet trochę, troszeczkę, opowieścią o duchach, a przecież wszystko w niej jest prawdą. Tyle tylko, że nikt o tym nie wie poza mną i Jonatanem. Jonatan nie nazywał się Lwie Serce od początku. Miał na nazwisko Lew, tak samo jak mama i ja. Nazywał się Jonatan Lew. Ja nazywam się Karol Lew, a mama Sigfrida Lew. Tatuś nazywał się Axel Lew, ale zostawił nas, jak ja miałem zaledwie dwa lata, poszedł pływać po morzach i potem już nigdy nie słyszeliśmy o nim.
Ale teraz chcę opowiedzieć, jak do tego doszło, że mój brat Jonatan stał się Jonatanem Lwie Serce. No i o tych wszystkich dziwnych rzeczach, które się potem zdarzyły.
Jonatan wiedział, że ja niedługo umrę. Chyba wszyscy to wiedzieli prócz mnie. Wiedzieli nawet w szkole, bo przeważnie leżałem w łóżku i kaszlałem, i ciągle byłe chory, a przez ostatnie półrocze w ogóle nie mogłem chodzić do szkoły. Wszystkie ciocie, którym mama szyje suknie, też wiedziały. Jedna z nich rozmawiała o tym z mamą i ja słyszałem, co mówiły, chociaż wcale tak nie miało być, bo one myślały, że śpię. A ja tylko leżałem z zamkniętymi oczami. I dalej tak leżałem, żeby nie zobaczyły, że usłyszałem to coś, co było okropne: że niedługo mam umrzeć. Zmartwiłem się oczywiście i strasznie się przeraziłem, ale nie chciałem, żeby mama coś zauważyła. Potem rozmawiałem o tym z Jonatanem, jak wrócił do domu. 
— Wiesz, że mam umrzeć? — spytałem i rozpłakałem się.
 Jonatan zastanawiał się przez chwilę. Może wolał nie odpowiadać mi, ale w końcu powiedział:
— Tak, wiem. Wtedy zacząłem jeszcze bardziej płakać.
— Przecież to okropne. Jak tak może być — pytałem —żeby niektórzy ludzie musieli umierać nie mając nawet dziesięciu lat?
— Wiesz co, Sucharku, nie wydaje mi się, żeby to było takie okropne. Myślę, że będzie ci wspaniale.
— Wspaniale? — zdziwiłem się. — Czy to wspaniale leżeć w ziemi i nie żyć? 
— E, tam. To jest tak, jakby tylko twoja skorupa leżała. A ty odfruniesz całkiem gdzie indziej.
 — Dokąd? — spytałem, bo zupełnie nie mogłem mu uwierzyć. — Do Nangijali — powiedział Jonatan.
Do Nangijali. Rzucił to słowo tak, jak gdyby każdy człowiek je znał. Ale ja nigdy jeszcze go nie słyszałem.
— Nangijala? — zapytałem. — Gdzie to jest?
Wtedy Jonatan powiedział, że nie wie dokładnie, że gdzieś po drugiej stronie gwiazd. I zaczął opowiadać o Nangijali w taki sposób, że miało się prawie ochotę natychmiast tam pofrunąć. 
— Tam są jeszcze czasy ognisk i bajek — dodał. — To ci się spodoba. 
Mówił, że z Nangijali pochodzą wszystkie bajki, bo właśnie tam takie rzeczy się dzieją i ten, kto się tam znajdzie, ma przygody od rana do wieczora, a nawet w nocy. 
— Wiesz, Sucharku — mówił — to będzie co innego niż leżeć tu i kaszleć, i chorować, i nigdy nie móc się bawić. 
Jonatan nazywał mnie Sucharkiem. Nazwał mnie tak, kiedy jeszcze byłem całkiem mały, a jak któregoś razu spytałem dlaczego, powiedział, że dlatego, że bardzo lubi sucharki, zwłaszcza takie jak ja. Jonatan naprawdę mnie lubił i to było dziwne. Bo ja nigdy niczym innym nie byłem, jak tylko dosyć brzydkim i dosyć głupim, zastrachanym chłopcem na krzywych nogach,
i w ogóle. Spytałem go, jak może lubić takiego brzydkiego i głupiego chłopca z krzywymi nogami, i w ogóle, a on wtedy powiedział:
— Gdybyś nie był takim miłym, małym wymoczkiem na krzywych nogach, to nie byłbyś moim Sucharkiem, którego lubię.
Tego jednak wieczoru, kiedy tak bardzo bałem się umrzeć, powiedział, ze jak tylko znajdę się w Nangijali, od razu będę zdrowy i silny, a nawet piękny. 
— Taki piękny jak ty? — spytałem.
— Piękniejszy — odpowiedział Jonatan.
Kiedyś jedna z tych ciotek, którym mama szyje, powiedziała: 
— Droga pani Lew, ma pani syna, który wygląda jak królewicz z bajki. Możecie mi wierzyć, że nie mnie miała na myśli! Jonatan rzeczywiście wyglądał jak królewicz z bajki. Jego włosy błyszczały zupełnie jak złoto, miał ciemno-niebieskie, cudne oczy, bardzo świecące, śliczne, białe zęby i całkiem proste nogi.
I nie tylko to. Był też miły i silny, wszystko potrafił, wszystko rozumiał, był najlepszy w klasie i wszystkie dzieci z podwórza biegały za nim wszędzie, gdzie szedł, i chciały być z nim, a on obmyślał im różne zabawy i chodził z nimi na różne wyprawy pełne przygód, a ja nigdy nie mogłem brać w tym udziału, bo leżałem całymi dniami na kanapie w kuchni. Ale Jonatan o wszystkim mi opowiadał po powrocie do domu, o wszystkim, co robił, co widział, słyszał czy przeczytał. Mógł bez końca siedzieć przy mnie na brzegu kanapy i opowiadać. Jonatan też spał w kuchni, na łóżku, które przynosił wieczorem ze składziku. A jak już leżał, dalej opowiadał mi bajki i różne historie, aż wreszcie mama wołała z pokoju:
— Cicho już! Karolek musi spać!
 Ale trudno spać, jak się wciąż kaszle. Czasem Jonatan wstawał w środku nocy i robił mi wodę z miodem na złagodzenie kaszlu. Taki był kochany.

Niezwykle piękna książka o miłości i śmierci. Ma ciekawą konstrukcję, bowiem pierwsze strony opowiadają o tragedii rodziny, pozbawionej ojca, żyjącej w bardzo skromnych warunkach z niepełnosprawnym chłopcem. W następstwie tragicznych wydarzeń bracia umierają. I teoretycznie historia mogłaby się zakończyć, ale tu rozpoczyna się opowieść o Braciach Lwie Serce, którzy trafiają do magicznej krainy Nangijali.
Zastanawiałam się, jak wiele jest pozycji opisujących w tak niezwykły sposób relacje miedzy rodzeństwem. A tu świat braterski bardzo poruszający, pełen męstwa, czułości, troski, miłości. Kiedy czytałam tę książkę czasami ze wzruszenia brakowało mi oddechu. Widziałam bowiem ogrom cierpienia z powodu różnorakich doświadczeń i bezradność, z którą bardzo trudno coś zrobić. A Astrid Lindgren zrobiła, oddala w fantazji to, czego w realności pojąc nie można. 
Książka o bliskości, miłości, tęsknocie, samotności, potrzebie posiadania dziadków. Łatwiej ją czuć niż o niej opowiadać.

Astrid Lindgren
Bracia Lwie Serce
Ilustracje Ilon Wikland
Wydawnictwo Nasza Księgarnia

wtorek, 8 marca 2016

Agnieszka Suchowierska "Mat i świat"


Miś przyszedł na świat
20 sierpnia o godzinie dziewiątej wieczorem.
Pierwszą rzecz, którą poczuł, był dotyk czyichś ciepłych dłoni trzymających duże ostre nożyce. Chwilę potem ktoś szybko CIACH! odciął od niego brązową nitkę i rzucił go na ogromną, miękką stertę misiów.
"Jestem"- pomyślał z radością i ulgą.
- Witajcie, misie! - krzyknął wesoło.
Na razie jeszcze nie miał imienia i nie wiedział, czy w ogóle będzie się jakoś nazywać.
- Jestem! To dobrze! - ucieszył się znowu. - Przede mną całe życie. Przygody! Ciekawe, co teraz się stanie?
Zaczął rozglądać się dokoła, żeby zobaczyć świat, o którym jeszcze nic nie wiedział.
Świat był bardzo głośny i ogromny. Wokół warczały setki maszyn do szycia, ustawionych tak blisko siebie, że prawie się stykały. Przy każdej maszynie siedziała skośnooka dziewczyna. Pochylona, skupiona przy pracy, musiała uważać, żeby nie trącić sąsiadki łokciem. Niektóre z pracownic były właściwie dziećmi - na oko nie miale więcej niż dwanaście lat. Wyglądały na bardzo zajęte.
W hali nie było okien.
Pod sufitem świeciły tysiące gołych,oślepiających żarówek.Żarówki były identyczne. czasem tylko zdarzała się przepalona.
Dziewczyny też wyglądały jak bliźniaczki. Każda maila na głowie plastikowy czepek, który przykrywał ciasno związane, ciemne włosy. Twarze szwaczek były zaslonięte białymi maseczkami z materiału. Pracownice siedziały w długich rzędach - setki niebieskich fartuchów i bosych stóp w tanich klapkach. Wyglądało to tak, jakby różniły się od siebie tylko oczami i kolorami klapków.
Żadna z par oczu nie patrzyła na misia, za to on rozglądał się wokół bardzo uważnie.
Chwilę później już nic nie widział, bo szybkie ręce zarzuciły go kolejnymi misiami wypadającymi z wielkiej, ruchomej taśmy. Od tej pory słyszał już tylko huk maszyn do szycia. I czekał.
W hali było strasznie gorąco. Dziewczyny nie odzywały się ani słowem. Od rana pracowały nieprzerwanie, choć dawno zapadł wieczór.
A potem nagle wszystkie maszyny do szycia przestały warczeć. Zrobiło się całkiem cicho. Szwaczki, równo jak na komendę, wstały od maszyn. Odwiązały z twarzy maseczki i w milczeniu wyszły z hali. Zmęczone, z trudem prostowały plecy.
Chwilę później zgasły wszystkie żarówki, ale tego miś, schowany pod sterta pluszaków, już nie wdziali. Minęła godzina dwudziesta druga. Dziewczęta pracowały od siódmej. Jutro znowu zaczyna prace wczesnym rankiem.

Po książkę sięgnęłam z powodu jej nagrody i to nie byle jakiej - Książka Roku 2015 Polskiej Sekcji IBBY.
Rzeczywiście warta jest uznania.
Znakomity pomysł na bohatera, chociaż zastanawiałam się kto jest nim bardziej Mat czy świat. Historia życia misia, który "urodził się" w chińskiej fabryce, otrzymał odpowiednie logo i ruszył w świat. Sam pełen optymizmu, ciekawości, spragniony czułości i ciepła wędruję z rąk do rąk, by odpowiadać na dziecięce pragnienia.
Różnorodność kultur i religii, kontrasty społeczne, różnice ekonomiczne. Autorka zręcznie oprowadza po świecie, przedstawia realność bez emocji i pozwala czytelnikowi czuć, niczego nie sugerując. A emocji przy czytaniu tej lektury pojawia się naprawdę dużo. Wydaje się, że dużą rolę odgrywają tu mocno podkreślone przeciwstawności, przez które autorka wzmacnia przekaz.
W moim rozumieniu książka opowiada o wspólnych dzieciom pragnieniach, potrzebach oraz świecie, który czasami daje za dużo, czasami tyle ile trzeba, a bywa też tak, że skąpi nawet tego co niezbędne (np. prawa do edukacji).
Mądra, ciekawie napisana książka, z dbałością o język (jest też słowniczek trudnych pojęć). Ładne ilustracje.

Mat i świat
Agnieszka Suchowierska
Ilustracje Tomasz Kaczkowski
Wydawnictwo Krytyki Politycznej

niedziela, 6 marca 2016

Per Olov Enquist "Góra Trzech Grot"

Zadzwoni do dziadka, kiedy to wszystko przemyśli. 
Dziadek na pewno wpadnie na jakiś pomysł. Nie ma tak dużo do roboty jak inni. Ma czas na pomysły.
Mina musi zastanowić się nad tym, co się stało. Niełatwo było to zrozumieć.
Krokodyl uciekł z koszulki taty i ugryzł ją w pupę tak, że się przestraszyła. Ten krokodyl, który ją ugryzł w nocy był przecież o wiele większy od znaczka taty, to dobrze zapamiętała. Wyglądało na to, że krokodyle w nocy rosły, a potem rano znowu były małe. Ten mały brzydal był w nocy na wolności. Wahała się, czy nie obudzić znowu taty, żeby mu to wytłumaczyć, ale on by się tylko złościł i narzekał. Zamiast tego poszła do lodówki, żeby poszukać kiełbasek. Znalazła jedną.
Była niedziela. Mina odnalazła też koszulkę taty i zobaczyła, że koszulka nie miała znaczka z krokodylem.
Krokodyl był na wolności, a na pupie Miny widniał ślad po ugryzieniu. Nie bolał za bardzo, ale kiedy sprawdziła w lustrze, to prawie widziała ślady zębów. Dowód na to, że to wszystko się jej nie przyśniło.
zeszła do kuchni. Po chwili na schodach zjawiła się młodsza siostra Moa i zawołała.
- Ciem kubaskę, Ina!
- Nie mów jak mały jak mały dzidziuś - powiedziała groźnie mina. - A poza tym niezdrowo jeść kiełbaskę tak wcześnie rano.
W oknie siedziała kotka. Nazwali ją Pusia, bo mama miała nadzieję, że będzie grzecznym przytulnym kotkiem, ale Pusia zaczynała się złościć, kiedy rano nie dostała na czas jedzenia. Wtedy wcale nie była grzeczna, tylko straszyła, że jeśli nie dostanie wątróbki, to wyjdzie na dwór i zapoluje na pisklaki. Na to Mina dawała jej wątróbkę i Pusia znowu była miła. Mina często rozmawiała z Pusią kiedy były same, bo tylko wtedy kotka odpowiadała na pytania.
Pusia nigdy nie powiedziała "spróbuj zrozumieć".
- Pusia - zaczęła opowiadać Mina. - W nocy napadł na mnie krokodyl i ugryzł mnie.

Mina jak większość dzieci przeżywa lęki. Boi się ciemności i potworów.
Z punktu widzenia psychologii treść lęków zmienia się wraz z wiekiem i zwykle nie powodują one zakłócenia w rozwoju. Na tej drodze ważny jest dorosły. Tu niezwykły dziadek, który wraz z czwórką dzieci organizuje wyprawę na Gorę Trzech Grot. Roztropność tego posunięcia czytelnik oceni sam, ale to, co dzieci dostają i czego doświadczają powadzi zalęknioną dziewczynkę do wniosku: Człowiek nie wie, ile potrafi. 
Książka pełna emocji, z wartką akcją i wielką uważnością na sprawy dziecka.
Nie wszystkim odpowiada literatura skandynawska dla dzieci. Ja ją lubię. I choć "po dorosłemu" w prezentowanej lekturze może się nie podobać śmiałość języka, pewna niegrzeczność w postaci wątków "kupowo-bąkowych", naiwność postaci, to w moim przekonaniu pojawiają się one po coś. Może po to, by wywołać śmiech, złagodzić lęk, przetestować dorosłego.
Rysunki Stiny Wirsen zupełnie nie w moim typie.

Per Olov Enquist
Góra Trzech Grot
Wydawnictwo EneDuerabe