niedziela, 7 kwietnia 2013

Wojciech Cesarz, Katarzyna Terechowicz "Pamiętnik grzecznego psa"


Wakacje się skończyły. A ja nie bardzo lubię zostawać sam w domu. Rano wszyscy się spieszą - robią mnóstwo zamieszania, walczą o miejsce w łazience, a mój poranny spacerek jest zwykle krótki i głównie chodzi o to, żebym się załatwił. Pierwszy wybiega do pracy Henryk i zabiera ze sobą Julię, którą odwozi do szkoły. Potem wychodzi z domu Alek, a na końcu Hanka. I zaczyna się oczekiwanie. Beznadzieja. Łażę z kąta w kąt, trochę śpię, sprawdzam, czy przypadkiem nie zostało na wierzchu coś do jedzenia. Jak Henryk z Hanką zapomną zamknąć sypialnię, to wyleguję się na ich łóżku. Ale jak długo można się wylegiwać? Uwielbiam ruch i działanie.
Tego dnia zrobiłem, jak zwykle, obchód mieszkania i nic szczególnego nie znalazłem. Mało tego - okazało się, że mam pecha i sypialnia jest zamknięta. Westchnąłem ciężko i smętnie powlokłem się do kuchni. Jednak tam zobaczyłem coś tak ciekawego, że serce zabiło mi szybciej. Czy to może być prawda? Drzwi lodówki były...niedomknięte. Wydawało mi się, że śnię. Pomogłem sobie łapą i oto miałem przed sobą półki zapchane samymi smakołykami. Ogarnęła mnie panika. A jak zraz ktoś wróci i zamknie lodówkę? Trzeba się spieszyć!
Najpierw rozprawiłem się z wędlinami. Szyneczka - jedno kłapniecie, polędwiczka - drugie. No i jeszcze twarda kiełbasa - parę kęsów i już jej nie było. Mały problem miałem z masłem, szczelnie zapakowanym w papier. Po kilku próbach, zjadłem je w całości, z papierkiem. Trochę mi się potem odbijało, ale naprawdę lubię masło!
Gorzej było z serkami i jogurtami, ukrytymi w plastikowych kubeczkach. Z tym musiałem się trochę nabiedzić. Na szczęście mam ostre kły, którymi umiem się sprawnie posługiwać. Trzeba było po prostu rozgryźć te wszystkie kubeczki i pudełeczka. Po serkach i jogurtach musiałem chwilę odpocząć.
Leżałem przed lodówką, wpatrując się w opustoszałe półki. Sałata? Nie jadam. Pomarańcze i cytryny? Brrrr!!! W lodówce zostały jeszcze jakieś soki, jakieś słoiczki, puszki... (mimo że byłem wciąż trochę głodny, przegryzać puszek nie miałem zamiaru). Jednak wyczuwałem jeszcze jakiś bardzo nęcący zapach... Co to może być?... Tak! To ten bardzo duży garnek na najwyższej półce. Dokładnie go obwąchałem i stało się dla mnie zupełnie jasne, że w środku jest smakowita pieczeń. Przyznam, że garnek był sporym wyzwaniem, jednak na szczęście mam refleks i jak spadał na ziemię, w porę przed nim uskoczyłem...

To był psi weekend. W sobotę obejrzeliśmy cudny film Mój przyjaciel Hachiko, a potem sięgnęłam po tę właśnie książkę. Leżała na półce kilka miesięcy i się doczekała, a właściwie, to ja się doczekałam. Warto było. Ale nie tylko ja doceniłam tę lekturę, bo odkryłam, że została nagrodzona w drugim konkursie im. Astrid Lindgren.
To dość znany schemat - rodzice kupują dzieciom pieska. Najpierw jest malutki, potem nieco większy (tu znacznie większy) i wymagający.
Winter to alaskan malamut, rodowodowy, "grzeczny" pies. Poznaje uroki życia w mieście, odwiedza wystawy, spędza wakacje nad morzem, pływa kajakiem, łowi ryby, zawiera znajomości itd.
Książka napisana jest z psiej perspektywy. To właśnie Winter jest narratorem, a że jego widzenie świata jest inne niż ludzkie, pojawia się mnóstwo sytuacyjnego humoru.
Język jest lekki i prosty. Co jakiś czas można się głośno pośmiać. Barwne ilustracje dopełniają całości.
Polecam.
Istnieje również część druga: Nowe przygody grzecznego psa, ale tej jeszcze nie czytałam.
Wojciech Cesarz
Katarzyna Terechowicz
Pamiętnik grzecznego psa
Ilustracje Joanna Rusinek
Wydawnictwo Literatura


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz