środa, 7 sierpnia 2013

Andrew Clements "Chłopak, który zniknał"

Luty. Wtorek rano. Wstaję z łóżka o zwykłej porze i człapię do łazienki, żeby wziąć prysznic przy zgaszonym świetle. To moja metoda na szkolne poranki - coś jak dodatkowe dziesięć minut snu.
Cała historia zaczyna się jednak dopiero wówczas, gdy wychodzę spod prysznica.
Wtedy, kiedy włączam światło i wycieram zaparowane lustro, żeby się uczesać. I chodzi właśnie o to, co widzę w lustrze. Czy może raczej o to, czego w nim nie widzę.
Przeglądam się jeszcze raz i jeszcze raz przecieram lustro. 
Nie widzę własnego odbicia.
Tak, właśnie tak, jak mówię:
Nie widzę - własnego - odbicia!
Z lekka oszołomiony, wracam do łóżka, bo skoro śpię, łóżko jest po temu najwłaściwszym miejscem, tak czy nie? I cierpliwie czekam, aż się obudzę. Nie budzę się jednak - zrobiłem to przecież już dawno.
Serce zaczyna mi bić jak oszalałe. Mój oddech przyspiesza, nagle zaschło mi w ustach. Podnoszę głowę z poduszki i pod przykryciem rozpoznaję kształt mojego ciała. leży sobie w pościeli jakby nigdy nic. Ściągam z siebie elektryczny koc i wierzchnie prześcieradło.
Pusto.
Wracam do łazienki, przed duże lustro. Wciąż nie widać w nim mojego odbicia. Lustro, jak lustro, wisi na ścianie, a mnie przed nim nie ma. Tymczasem zdaje mi się, że jednak jestem - bo przecież widzę to lustro, widzę mój ręcznik, którym powiewam w powietrzu, widzę, jak faluje zasłona prysznicowa, którą zdzieliłem przez środek. Ale samego siebie nie dostrzegam.
Wpadam w panikę. Owijam się ręcznikiem w pasie i idę z tym fantem do moich rodziców.
To do mnie całkiem niepodobne. Niewiele jest spraw, z którymi do nich chodzę. Rodzice są dobrzy wyłącznie w małych dawkach; owszem, czasem potrafią być pomocni, ale z reguły znajomość moich planów skutecznie pozbawia ich tej zalety.
Muszę im jednak przyznać: są naprawdę inteligentni, a wszystko wskazuje na to, ze przy rozwiązywaniu mojego problemu inteligencja będzie potrzebna, więc idę prosto do kuchni. wiem, że ich tam znajdę, bo to przecież zwykły dzień tygodnia, szkolny dzień, a w takie dni w naszym domu jajka i tosty wjeżdżają na stół o o siódmej piętnaście. Niezmiennie.
Ruszam korytarzem w stronę schodów i zatrzymuję się tuż przed nimi. Niespodziewanie ogarnia mnie lęk. Zazwyczaj nie mam żadnych problemów z koordynacją ruchową - w miejscach publicznych nie robię z siebie idioty, nie upuszczam tacy na stołówce, nie potykam się na schodach, nie, nic z tych rzeczy. Lecz tego ranka staje przede mną nowe wyzwanie: brak rąk, ramion, nóg, stóp. Czuję je, ale ich nie widzę. Chwytam się kurczowo poręczy i kontrolując każdy krok, schodzę na dół ostrożnie jak trzylatek.
Staję w drzwiach kuchni, od płytek na podłodze bije ziąb. Tata smaży jajecznicę, mama czyta gazetę.
- Nie uwierzycie! Nie widzę sam siebie! - komunikuję.
Oboje kierują wzrok w stronę drzwi do salonu.
- W takim razie przyjdź tutaj, zobaczymy w czym rzecz - mówi tata.
- Ale rzecz w tym, że ja już jestem tutaj! - wołam. - Nie widzę sam siebie! I wy też mnie nie widzicie. Nie można mnie zobaczyć, przecież mówię: jestem niewidzialny!
Mama spogląda na tatę, posyła mu uśmiech z gatunku "ach, te dzieciaki!", którego szczerze nienawidzę, i wraca do lektury.

Bobby faktycznie stał się niewidzialny. Odpowiedź na pytanie "jak?"i "czy są mu podobni?" znajduje się pod koniec lektury. W międzyczasie zadzieją się istotne fakty, które pozwolą mu zweryfikować swój pogląd na wiele dotychczasowych spraw.  Przede wszystkim pozna niewidomą Alicję i zawrze z nią niecodzienną, bliską znajomość.
Zdecydowanie Alicja jest najciekawszą postacią,  choć widać również rozwój głównego bohatera.
Na pewno nie jest to książka tej rangi, co Fryndel, ale pomysł interesujący
Niestety pozycja mało porywająca, momentami nawet nudnawa, ale całościowe wrażenie pozytywne.
Lektura dedykowana tym z nas, którzy czasami zastanawiają się "jakby to było?".

Andrew Clements
Chłopak, który zniknął
Wydawnictwo Media Rodzina


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz